Notatki z Rosji (2)

W drodze powrotnej z Buriacji zatrzymałem się w Riazaniu, gdzie od blisko 30 lat organizowany jest dobry i ważny na teatralnej mapie festiwal „Riazańskie Smotriny". Kierują nim dwie niezwykłe postaci teatru lalek: Konstantin Kiriłłow - szef teatru i Walery Szadskij - prawdziwa legenda lalkarska Rosji, wieloletni prezydent rosyjskiego Centrum UNIMA, dyrektor artystyczny Teatru Lalek w Riazaniu. Obydwaj mają niezwykłe poczucie humoru i pełne głowy zaskakujących pomysłów.

Byłem już w Riazaniu kilkakrotnie, ostatnio przed 6 laty z Lisem Guśniowskiej/Tomaszuka i BTL-em. Za każdym razem festiwalowi towarzyszy osobliwa oprawa (dekoracje festiwalowe, konferansjerka), związana z jakimś hasłem, nie mającym odniesienia do prezentowanych spektakli, ale podkreślającym coś, co aktualnie ważne. W tym roku hasło brzmiało „Lalkarze wszystkich krajów, łączcie się", lansowało rewolucyjne idee „lalkoizmu", a „wodzowie" lalkarskiej rewolucji (przypadającej w stulecie rewolucji październikowej), prześcigali się w dobieraniu elementów kostiumów, zapowiedziach spektakli, dziesiątkach żartów z uśmiechem na ustach rozdzielanych widzom, wprowadzając nastrój życzliwości, ogólnej radości ze spotkania i wiary w lalkarską zwycięską przyszłość. Taki radosny festiwal to doprawdy rzadkość w dzisiejszych czasach.

Zobaczyłem troszkę więcej niż połowę festiwalowych spektakli (wpadłem wszak do Riazania en passant) i w zasadzie każdy zasługuje na choćby maleńką refleksję, bo program był doprawdy interesująco ułożony. Obok spektakli znakomitych (Teatru Ognivo z Mitiszczi, zwłaszcza Kukolnego Domu z Penzy), wiele innych zachęca do rozmowy, prowokuje, bo jest się o co spierać i o czym dyskutować.

Najpierw ewidentne sukcesy:
- Droga do Betlejem podmoskiewskiego Teatru Ogniwo z Mitiszczi, który przed 25 laty założył Stanisław Żelezkin. Właśnie kilka godzin temu dotarła do mnie smutna wiadomość o jego przedwczesnej śmierci. Odszedł podczas trwania własnego festiwalu lalkarskiego, słynnego „Picia herbaty w Mitiszczach", który miał się skończyć za dwa dni wielkim jubileuszem teatru Ogniwo i uhonorowaniem 50-letniej działalności Żelezkina. Nie ma już Stasa!, ale pozostanie przyjaźń jaką nas darzył i jego wspaniałe spektakle, które pokazywał także na wielu polskich festiwalach lalkowych. Droga do Betlejem to kameralne przedstawienie ukraińskiego reżysera A. Polaka (scen. W. Nikitin).

Wszystko się dzieje na niewielkim, obracającym się blacie, na którym aktorzy-animatorzy, ubrani w stylizowane na biblijne kostiumy, prowadzą małe, proste lalki stolikowe. Jest to historia osiołka, którego życie uległo całkowitej zmianie, kiedy spotkał na swej drodze gwiazdę obwieszczającą narodziny Jezusa. Ciąg nieskomplikowanych perypetii bohatera, z jego zachłannym panem, przyjaciółką świnką, groźnym lwem, a potem żołnierzami Heroda, prowadzi go do prostej stajenki, w której narodził się Zbawiciel i pozwala odkryć sens własnego istnienia: to jemu przypadnie rola uratowania i wywiezienia do Egiptu Jezusa. Prościutki spektakl jest urokliwy, pełen intymności, poczucia humoru, wewnętrznego żaru, świetnej animacji, skupionej interpretacji dobrze znanych tekstów, magicznej siły i dobrej energii. Z taką nieco naiwną, nieskomplikowaną filozofią życia jest po drodze każdemu widzowi, zwłaszcza że budowany przez aktorów klimat unosi nas w rodzaj poetyckiej zadumy, z jaką nieczęsto spotykamy się dziś w teatrze.

- Papuga i miotły Nikołaja Kolady w reżyserii W. Birjukowa z Teatru Kukolnyj dom w Penzie to bodaj najciekawszy spektakl festiwalu. Drapieżny, współczesny, wpisujący się w nurt teatru zaangażowanego społecznie, którego twórcy teatru lalek raczej unikają. W sztuce Kolady (sprzed 20 lat) mamy kilkoro bohaterów, spędzających beznadziejnie swoje dni, próbujących czymś handlować, co nikogo nie interesuje i obserwujących, jak życie przechodzi obok. W spektaklu Birjukova stolikowe lalki kryją aktorów, dwie z nich są ponadto żyworękie, okutane przed zimnem i wiatrem w co tylko było pod ręką. I prowadzą swoje bezsensowne dialogi na tle ściany starych telewizyjnych monitorów, na których od czasu do czasu przejeżdża pociąg, który się nigdy nie zatrzyma, albo zajaśnieje moskiewski Plac Czerwony w sylwestrową noc, wypełniony fajerwerkami, światłem i wrzawą. To marzenia tych prowincjonalnych bohaterów, które pewnie nigdy się nie spełnią. Birjukov i jego aktorzy doskonale wykorzystują pauzy, zatrzymania, powolność działań, dzięki którym każdy ruch lalki staje się bardziej wyrazisty, czytelny, precyzyjny. Przeniesienie tych skomplikowanych, tragicznych losów bohaterów Kolady w świat teatru lalek, buduje ponadto jakąś płaszczyznę metafory, nic nie jest bebechowato-realne. Birjukov upiera się, że to świat autentyczny, takim go postrzega, taki rysuje na swojej lalkowej scenie, ale lalki nadają mu inny, pełniejszy, uniwersalny wymiar. To przedstawienie pokazuje, jak bogate może być współczesne lalkarstwo nawet wówczas, gdy dotyka spraw beznadziejnie ludzkich.

- Wiele dobrego da się powiedzieć o krymskim teatrze z Symferopola, który przywiózł dość starą inscenizację O. Dmitrijewej Miłość don Perlimplina wg Lorki, okazało się jednak, że wciąż atrakcyjną, wciąż precyzyjnie graną, niemal sterylną, biało-czarną, dotykającą nieustannie lalkarskiej awangardy, myślenia o „czystej" sztuce. I to oderwanie się od wciąż powtarzanych w teatrze historii baśniowych bywa ożywcze, przenosi nas w nieco inny wymiar, pozwala zanurzyć się w przeżyciach raczej estetycznej natury niż banalnych relacjach damsko-męskich.

Troszkę oddzielną planetą w Rosji jest znany dobrze i w Polsce Oleg Żiugżda, szef grodzieńskiego teatru lalek. Niemal każdy rosyjski teatr chciałby podjąć z nim współpracę. Żiugżdzie warto będzie poświęcić osobny tekst w najbliższej przyszłości, tu odnotuję tylko dwie jego inscenizacje pokazane w Riazaniu: grodzieńską Mewę, oglądaną także w czerwcu na białostockim festiwalu Metamorfozy oraz riazańską Lafertowską makownicę, przedstawienie aktorsko-lalkowe, z przewagą aktorów, ale tak czyste, tak precyzyjnie skonstruowane i tak dobrze wykonane, że wzbudziło zasłużony entuzjazm.

Inny riazański spektakl, tym razem klasyczna, choć zrealizowana a rebours, wersja Kopciuszka w reżyserii Szadskiego mogłaby być tematem obszernej rozprawy. Reżyser umieszcza akcję na wykwintnym dworze, którym staje się cały teatr, a widzowie – uczestnikami balu, już od przekroczenia progu teatru. Historię opowiada sam Kopciuszek, teraz już leciwa królowa, która wspomina swoją historię. Scena, łącząca elementy zbudowanej wykwintnej dworskiej dekoracji i doskonale wpasowane multimedialne projekcje, co i raz otwiera zaiste czarodziejską przestrzeń, w której można pokazać wszystko. Kopciuszek Szadskiego kipi od nadmiaru. Są tu aktorzy, lalki, cienie, maski, multimedia, film animowany, projekcje. Jest silnie komercyjnie, ale i magicznie. W życiu nie widziałem atrakcyjniejszych teatralnych przemian dyni w karetę, lalkowych myszy - w konie i wszelakich innych cudów, którymi tryska spektakl. Chwilami nawet budzi się smutek, że brakuje miejsca dla teatralnej metafory, wyobraźni widza, że wszystko jest tak sprawne i doskonałe, choć w silnie rosyjskim plastycznym stylu realizacyjnym.

Chciałoby się słów kilka dodać o Gęsi, Śmierci i tulipanie, które znakomity włoski twórca teatru cieni Fabrizio Montecchi zrealizował w Teatrze Lalek w Ljubljanie (Słowenia), pospierać się z realizatorami Bajki i rybaku i rybce z moskiewskiego Teatru im. Obrazcowa, pozwolę sobie na koniec tylko na maleńką refleksję o białoruskim Wywiadzie z wiedźmami.

To spektakl Teatru Lalek z Mińska, choć z lalkami nie ma nic wspólnego. Zrealizował go coraz głośniejszy artysta białoruski Ewgenij Korniag, twórca grupy Korniag Theatre, która bywała już nie raz w Polsce, grupy uprawiającej teatr choreograficzno-fizyczny. Wywiad z wiedźmami jest ogromnie sugestywny i prowokujący. Cała starsza część widowni riazańskiej (dużej widowni teatru dramatycznego) opuściła manifestacyjnie przedstawienie. Młodzi widzowie, na odwrót, dali upust swojej satysfakcji. Rzecz jest o trzech kobietach, ich ubezwłasnowolnieniu, narzucanych bezustannie na przestrzeni dziejów ograniczeniach, ich relacjach z dzieckiem (albo może relacjach dziecka, chłopca, z nimi), rozmaitych kompleksach, kulturowych przyzwyczajeniach, zwykłych kalkach zachowań. Jest o nas samych. Nie układa się tu żadna historia, zainteresowany widz przeczyta ją wyłącznie dla siebie, albo nie przeczyta wcale. I szkoda tylko, że wystawia to teatr lalek, pomijając całkowicie lalkową specyfikę. Wymyśla i reżyseruje lalkarz, który nie ma nic do powiedzenia poprzez lalkę.

Ale zderzenie tej propozycji z dość tradycyjnie pojmowanym lalkarstwem rosyjskim ma także swoją siłę. Tak czy owak – brawo Riazań. Zwyciężymy!!!



Marek Waszkiel
Blog Marka Waszkiela
17 kwietnia 2018