O artystach, których rozsadza pycha, że są kimś

Jechałem do Wrocławia zobaczyć, wyklęty przez uczelniane władze, spektakl dyplomowy tamtejszego zamiejscowego wydziału lalkarskiego Akademii Teatralnej im. Stanisława Wyspiańskiego z Krakowa. "Słaby rok", bo taki tytuł dyplomu obrała reżyserka Martyna Majewska, to rzecz o nas samych, o artystach już z dorobkiem. O artystach, których rozsadza wewnętrzna pycha - pisze Piotr Sieklucki w portalu Life in Kraków.

Że są kimś, że są profesorami, pedagogami, że znają się osobiście z Najwyższą Władzą i mówią do niej "Ej, Beatka".

To rzecz o tym, że jestem sławnym aktorem, że jestem wpływowym dyrektorem, że jestem utalentowanym reżyserem, co krytycznym okiem spogląda na młodego i odbiera mu ostatnią szansę na bycie kimś; bo nie można być kimś, będąc studentem szkoły teatralnej wydziału lalkarskiego! Z góry skazani na wieczne potępienie w środowisku aktorskim, snują się po korytarzach domów kultury. Bo kim jest lalkarz? Jakimś dupkiem, który chowa się za pacynką, bo najpewniej nie ma odwagi spojrzeć widowni w oczy? Być może ze wstydu. Lalki. Otóż, to. Czym jest dzisiejszy teatr lalek?

Kim jest aktor po lalkach? Marionetką,jakby chciało szanowne profesorskie grono? Krakowski zamiejscowy wydział lalkarski we Wrocławiu właśnie o tym zrobił spektakl. A spektakl ten próbuje wyciągnąć lalkarski kij z dupy nie lalki. Łatwo nie jest, bo ten kij ma drzazgi, a profesorskie pupy są niezwykle delikatne i wrażliwe.

Ale, ale wracając do tego mojego słabego dnia, czyli podróży Kraków-Wrocław. Wybierając drogę kolejową, trzeba było z góry założyć opóźnienia i sceny dantejskie. Skalkulowałem trzy godziny zapasu na dojechanie. Ten pies co podróżuje koleją, spojrzałby na mnie jak zbity: "Trzy godziny?! Durniu jeden, hau hau! Winieneś założyć wygodne buty i trzy dni!".

Na dworcu spotkałem dyrektora Teatru w Krakowie (Słowak pisał cienkie rzeczy, romantyzmu nie lubię, a skoro Wyspiański brzmi lepiej od Solskiego, to tym bardziej Kraków od Słowaka). No nic, spotykam dyrektora, kłaniamy się sobie serdecznie, bo bardzo się lubimy i wsiadamy oczywiście do pierwszej klasy. Dyrektor wraz z małżonką i ja ze swoją serdeczną małżonką gorzałką. Szykuje się przecież wyprawa stulecia, rzadko można oglądać bunt na scenie, trzeba się pokrzepić. Łyk, łyk- a za Częstochową nagle trach, trach.

Coś walnęło, coś strzeliło, pier*nęło. Było miło. () Tyle z dyplomu.

I tak stoimy i stoimy. Idę więc w poszukiwaniu dyrektora. Znajduję serdecznego kolegę (wraz z małżonką) w pustym przedziale dyrektorskim. Siadamy i gadamy. Plotkujemy o tych i o tamtych. Skoro stoimy, to ja jadę. A jadę równo po wszystkich. Po tym całym naszym krakówku i jego układankach, jak to mam w zwyczaju. Jadę, oczywiście, nie po sobie i rozmówcy. O co to, to nie, resztki przyzwoitości jeszcze mam. Dyrektor Teatru w Krakowie też wybiera się na "Słaby rok". Czyżby, jak ja, nie przepadał za głównokreującymi? Tego nie wiem. Ale, że się wybiera na słaby dyplom, bardzo mnie to ucieszyło. Lubię dyrektora, bo ten dyrektor nie jest jak inni dyrektorzy. Nie połknął kija i jest bardzo fajny kumpel.

Nie zanosi się jednak, byśmy dojechali na czas. Stoimy i czekamy. Godzinę. Dwie. Komunikat o "niemożliwości odbywania dalszej podróży". Musimy się przesiąść w przejeżdżający obok pociąg. Znając PKP, pewnie w biegu. Damy radę. Byleby tylko dojechać. Byleby zdążyć.

Wagon klasy pierwszej zatrzymał się na moście. Pod mostem rwący nurt rzeki. Trzeba iść na tył pociągu, bo kierownik organizuje schodki. "Organizuje". Brzmi interesująco. Rzuca dyrektor: "pewnie po skrzynkach po piwie". Nie ma co, dowcip jest. Jak się później okazało, nie mylił się. Smutno patrzą biedne staruszki z pokrzywionymi kolanami. Wiem, że wobec tego przesiadka będzie trwała nie 15, a dobre 40 minut. Nie mamy szans, by zdążyć na spektakl. A grają ostatni raz (dla zmyłki dodali, że "w sezonie"). Z dyrektorstwem postanawiamy awaryjnie otworzyć drzwi z jedynki i skakać na most. Ewakuacja na własną rękę! Pociąg płonie, my stoimy. Stoimy i mierzymy odległości.

Skaczę. Skacze pani dyrektor. Skaczą pozostali.

Nagle patrzę, leci dyrektor Teatru w Krakowie w powietrzu, jak biały ptak z rozpostartymi skrzydłami. Leci. Nad mostem. Leci. Robi akrobacje (). Ląduje u progu mostu. Nie wpadł. Żyje. Rzeka porwała tylko jego telefon. Pewnie służbowy. Na szczęście ubezpieczony. Na szczęście- dla budżetu Słowaka. Przesiadamy się i mkniemy. Wrocław dowiaduje się o opóźnieniach. Wstrzymują spektakl. Pędzimy. Oni czekają. Docieramy. Oni zaczynają. Siadamy w pierwszym rzędzie. Modlę się, by było warto. Przecież nie po to dyrektor Słowaka utopił wszystkie kontakty, by teraz się wstydzić. Zaczyna się.

Spektakl "Słaby rok" jest żenujący. Pierwsze scenki trwają. Ciągną się. Egzamin na I rok studiów. Szybko przekonujemy się, że żenada jest zapisem tego spektaklu. Bo nasz cały teatralny świat jest jakimś popisem żenady i bufonady. Siedzimy z dyrekcją i co chwila wybuchamy śmiechem. Tak, znamy te stany, te popisy za kulisami, to puszenie się przed kolegami. Czuję, że spektakl jest wymierzony nie tylko w środowisko akademickie, ale też w nas samych. Podoba mi się to.

Lubię, kiedy ktoś wali mnie po mordzie ze sceny.

Może dlatego tak bardzo uwielbiam czytać Macieja Stoińskiego. To mój ulubiony recenzent sztuk teatralnych. Polecam jakąkolwiek jego recenzję, a jemu samemu zazdroszczę talentu.

"Słaby rok" zawstydza. Są tam kwadratowe głowy profesorów. Są tam aktorskie popisy kolegów. Są tam wszystkie gagi, o których uczono nas, że nie wolno. Jest tam miejsce dla Gajosa i dla naszej całej artystycznej hucpy. To piękny dyplom. Już wiem, dlaczego nie w smak był krakowskiej elicie akademickiej; spektakl pokazuje nam wszystkim środkowy palec, bo studenci (wszyscy bardzo utalentowani) mówią nam "NIE". Teatr się zmienia. Lalki się zmieniają, to nie ramota, nie hochsztaplerka, nie bzdura. Myślę, że smutek profesorów wrocławskiego wydziału szybko przerodził się w gniew.

I tak postanowili ich zniszczyć.

Zawiesić. Nie grać. Nie jeździć. Nie promować. Zapomnieć. Tyle że nie dostrzegli, iż bunt studentów na scenie nie był udawany. Szybko wylał się na ulice: "Wrocławska awantura w Krakowie. Czyżby cenzura?". Pani Rektor, choć jej się podobał, uznała, że za mało lalki w tych lalkach. I co z tego? Ja widziałem dyplomy wokalu, gdzie było za mało wokalu; dyplomy dramatu, gdzie było mało dramatu; tańca, gdzie nie było tańca. Jak nam ciężko jest klasyfikować, i jak stajemy się bezradni wobec tego, czego nie rozumiemy.

Zastanawiam się, czy w naszym teatralnym światku akademickim jest miejsce na bunt, czy tęgie profesorskie głowy (a by zdobyć tytuł profesora, muszą przejść niezwykle trudny i pracowity czas, poświęcić się wielogodzinnym lekturom, wykreować wybitne role, wcielać się w niesamowitą liczbę trudnych postaci) są w stanie przyjąć jakąkolwiek krytykę? O tym jest ten spektakl. Niezwykle odważny, a w swej odwadze też i żenujący.

Gratuluję studentom wydziału lalkarstwa odwagi.

W końcu was zobaczyli, bo jak sami mówicie, lalka się zmienia, teatr się zmienia, a my tkwimy w jakiś ramkach, które też i wam narzucamy. Szybko piszcie prace magisterskie, bo zamkną wasz wydział na podobieństwo wydziału teatru tańca w Bytomiu. A wtedy pozostaniecie z tym buntem, jak Himilsbach z angielskim.

PS Przyjeżdżają podobno na Festiwal Boska Komedia w grudniu tego roku! Krakowie nie przegap!



Piotr Sieklucki
www.lifeinkrakow.pl
1 czerwca 2019