O kobietach (nie)tylko dla kobiet

To był pełen dobrej woli gest - Agnieszka Chrzanowska, w studiu im. Romany Bobrowskiej, użyła naprawdę wielu sposobów, by wyjaśnić skupionym mężczyznom złożoność duszy kobiecej. W imię zrozumienia pomiędzy płciami. Choć koncert artystki nosił tytuł "Tylko dla kobiet", na widowni znaleźli się, niestety/na szczęście (*niepotrzebne skreślić), także przedstawiciele płci męskiej. Jak ta wiedza została przez nich przyswojona - poznamy - my, kobiety - po owocach...

Studia w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie, występy w Piwnicy pod Baranami, krążący we krwi szum morza uderzającego o grecki brzeg, założenie Teatru Piosenki w Centrum w Krzysztoforach wraz z Michałem Zabłockim, wreszcie współpraca z Radiem Kraków i zaangażowanie w działalność na rzecz zwierząt – tyle każdy amator piosenki aktorskiej (i nie tylko) o Agnieszce Chrzanowskiej wiedzieć powinien. Wie natomiast już na pewno, że to zdolna piosenkarka, kompozytorka i autorka wielu tekstów do swoich utworów. Wykorzystuje również wiersze krakowskiego poety, wspomnianego Michała Zabłockiego.  

Co można powiedzieć w niedzielny wieczór, mając do dyspozycji trzech młodych, przystojnych mężczyzn i ich szlachetne instrumenty (fortepian, akordeon – świetny Wojciech Pieczka, kontrabas w obsłudze Dominika Wywrockiego, perkusja – Dominik Klimczak)? Można opowiedzieć właśnie o tym, co dręczy najbardziej: o dwubiegunowości ludzkiej cywilizacji, o odwiecznej świętej wojnie płci. Gdy „Cały świat płonie”, „Nie bój się nie robić nic”, czasami „Tak wiele przeszkód między nami”, i choć ”Nie patrzyłeś na mnie wczoraj”, „Życzliwość i stałość małżeńska” jest dla mnie najważniejsza. Myślę, że wykonany przeze mnie collage z piosenek Agnieszki Chrzanowskiej, zawęża rozległą tematykę relacji damsko-męskich: linearny proces miłosny, zaczynający się w czułych spojrzeniach niepewnych wzajemności, poprzez rozkwitający związek, wreszcie różne kolory zazdrości i... śmierć z miłości. Ten ostatni przykład został, niestety, zbudowany w oparciu o losy Camille Claudel, bardzo zdolnej uczennicy, a później i kochanki Augusta Rodina. Owa niesamowita kobieta, ofiara egoizmu swego umiłowanego mistrza, stałą się dla pani Chrzanowskiej niezwykłą inspiracją. Piosenka autorstwa piosenkarki mrozi i wzrusza od lat – moment wykonania jej był chwilą, która mnie porwała: wróciły wspomnienia, gdy usłyszałam ten utwór po raz pierwszy, wraz z emocjami temu towarzyszącymi.  

Agnieszka Chrzanowska, zgodnie z obietnicą daną na początku recitalu, zrobiła COŚ dla kobiet. Stała się naszym ambasadorem, szczególnym, bo uosabiającym esencję bycia kobietą: od delikatnej artystki biła pewność, siła, jednocześnie potrafiła być zagniewana i rozbawiona. Echa ciętych ripost, jakie padały w „dyskusjach” z męską częścią publiczności, rozbijały się niedługo potem o słowa jej piosenek, bądź też zyskiwały na mocy. Agnieszka-wcielenie łagodności, Agnieszka-kusicielka, czarująca słuchaczy rytmem wybijanym na djembe... Polsko-grecka krew dawała o sobie znać, nie tylko w momencie wykonania piosenki „Grecja to ja”, do której zaangażowała jednego z panów, każąc mu na jednym z instrumentów „grać” szmer morza. Morze szumiało, oj, szumiało, gdy zamykało się oczy...

Kobieta powinna być wszechstronna – zdaje się mówić piosenkarka, orbitując między mikrofonem, djembe i fortepianem. I książkami, które poleciła obecnym, jako kolejny przystanek w poszukiwaniu kamienia filozoficznego. I korytarzem, po koncercie, gdzie odbyła się zbiórka środków na pomoc przytuliskom dla zwierząt.

Tak, kobieta jest istotą idealną...



Maria Anna Piękoś
Dziennik Teatralny
19 marca 2011