O Marcie z Błękitnego Wzgórza

Marta uratowała życie tancerzowi zespołu ludowego, u którego lekarze nie potrafili zdiagnozować tajemniczej choroby. „ – Tuż przed nastaniem lata jeszcze bardziej podupadłem na zdrowiu, byłem w stanie krytycznym – opowiadał.

- Ciotka zaprzęgła konia do wozu i galopem zawiozła mnie do Marty z Błękitnego Wzgórza. Zajechaliśmy na jej podwórze bladym świtem, ale Marta od razu wybiegła w naszym kierunku jak pocisk, wrzeszcząc wniebogłosy: -Nie wjeżdżajcie na podwórze! Nie wjeżdżajcie! To zaraza! Jedźcie do stawu". Ciotka opowiadała mi później, co się wydarzyło, bo byłem przez cały czas nieprzytomny. Marta lała na mnie wodę, rysowała wokół mnie jakieś symbole, masowała mnie i kładła mi ciężkie przedmioty na czoło. Moja ciotka płakała, widząc to wszystko, ale Marta powiedziała do niej: „Czego płaczesz? Dawno powinnaś była go do mnie przywieźć, a nie teraz, kiedy już prawie ducha wyzionął!" Kiedy skończyła swoje zabiegi, zawyrokowała: „Zrobiłam, co mogłam. Jeżeli się ocknie ósmego dnia, to będzie żył". Tak też się stało. Ocknąłem się ósmego dnia. Uświadomiłem sobie wtedy, że ósemka to mój szczęśliwy numer. Kiedy się obudziłem, pierwszą rzeczą, którą ujrzałem, było ostre światło, a na mojej piersi spoczywała zwinięta żmija w złotej koronie. To była Marta, która przez cały czas patrzyła mi w oczy i odprawiała swoje czary. Pogłaskałem żmiję i powiedziałem: „Wspaniale! Nareszcie wróciłem!" Żmija znikła, ale nadal czuję jej obecność w mojej podświadomości".

Spektakl o „Marcie z Błękitnego Wzgórza" w reżyserii Alvisa Hermanisa, Teatru Nowego w Rydze z Łotwy został zaprezentowany podczas Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego KONTAKT 2010 w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. Pomimo upływu dekady, pamiętam go bardzo dokładnie. Może i czas zatarł niektóre szczegóły tego spektaklu, ale poszczególne, najbardziej emocjonalne i zagrane po mistrzowsku sceny co pewien czas odtwarzają się w mojej pamięci. Przedstawienie otrzymało wówczas główną nagrodę „Grand Prix" razem z drugim spektaklem „Dziadek", wyreżyserowanym również przez łotewskiego reżysera. A Vilis Daudzins za rolę w „Marcie z Błękitnego Wzgórza otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora.

Spektakl był bardzo oszczędny w formie. Aktorzy siedzieli przy długim drewnianym stole, tak jak to bywało u Marty w jej domu i opowiadali o jej darze jasnowidztwa i uzdrawiania oraz o jej życiu. Wspominanie jej, przypominanie najważniejszych przypadków uzdrowień, sprawiło, że w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że duch Marty z pewnością jest wśród nas. Chwilami miałam wrażenie, że rzeczywiście jesteśmy w jej domu, że za chwilę pojawi się ona sama i zapyta, czego potrzebują nasze dusze. Spektakl zakończył się bardzo metafizyczną sceną. W tyle sceny poprzez uchylone drzwi wlał się snop światła, któremu towarzyszyła cisza. Zdawało się, za chwilę pojawi się Marta... - A o tym, że niektórzy widzowie byli przekonani, iż wykładane na stół przez aktorów, kostki cukru zostały przez nią faktycznie „pobłogosławione", świadczy fakt - powiedział Vilis Daudziņš, grający jedną z głównych ról - że po zakończeniu spektaklu, podchodzą do stołu i ukradkiem je zabierają.

Na dyskusję po spektaklu przyszło wielu widzów. Trwała do późnych godzin nocnych, a niektórzy mogliby nawet powiedzieć, że do wczesnych godzin rannych. Wiele ciekawych rzeczy opowiadali realizatorzy i aktorzy. - O istnieniu Marty nie dowiedzielibyśmy się, gdyby Jānis Arvīds Plaudis nie napisał o niej książki „Zilākalna Marta" czyli „Marta z Błękitnego Wzgórza" i gdyby reżyser Alvis Hermanis nie przeczytał jej ciągu jednej nocy. Rano zafascynowany nią przybiegł do teatru i zaproponował na jej podstawie inscenizację. Aktualnie na Łotwie panuje kryzys polityczny, społeczny i moralny, a kiedy naród traci nadzieję, to zwraca się w poszukiwaniu kogoś tak silnego i dającego nadzieję jak Marta. (Mowa o sytuacji sprzed 10 laty - przyp. I.S.) Ten spektakl to osobliwy rodzaj pomnika dla niej. I chodzi w nim o coś więcej, niż opisanie tego zjawiska – Vilis Daudziņš, aktor Teatru Nowego w Rydze, występujący w spektaklu.

Interesująca była też wypowiedź Zane Daudziņa, ówczesnej pracowniczki naukowej Katedry Filmu i Teatru Łotewskiej Akademii Kultury w Rydze. - Książka została napisana w oparciu o relacje osób, którym Marta pomogła. Aktorzy przygotowując się do spektaklu, rozmawiali z nimi, a także i z tymi, do których docierały opowieści o jej niezwykłych właściwościach. Do niedawna nie wolno było na Łotwie o Marcie mówić, a wieści o niej krążyły po kraju z ust do ust. Ten spektakl wszystko zmienił. W jednym z łotewskich czasopism cyklicznie ukazują się teksty o Marcie. Są w nich relacje jej sąsiadów, ludzi, których wyleczyła. Miała w sobie głęboką miłość i współczucie dla ludzi oraz zwierząt. Była dobra dla wszystkich. Pomimo że posiadała głęboką życiową mądrość, sama w życiu osobistym nie była szczęśliwa – powiedziała.

Obecny na każdym festiwalowym KONTAKCIE, Rosjanin, Oleg Piwowarow, ówczesny redaktor naczelny „Życia teatralnego" stwierdził. - Zobaczyłem dzisiaj po raz pierwszy spektakl psychoterapeutyczny o duchowym przewodniku, pełniącym funkcję opiekuńczą i zbawiającą, jakim była Marta. Żyjemy obok cudowności, która może nas ogrzać, jeśli tego chcemy, a jeśli nie, to możemy przejść obok niej. A sam spektakl odbieram jako środek teatralnej medycyny ludowej.

Warto przypomnieć, że Marta Rācene (1908-1992) z Łotwy, posiadała dar jasnowidzenia i uzdrawiania. Mieszkała w skromnym, typowym wiejskim gospodarstwie, na Błękitnym Wzgórzu, pod którym przebiegały podziemne źródła. Osiedliła się tu, ponieważ w jednej z wizji pojawił się Chrystus i wskazał jej właśnie to wzgórze. Sam Chrystus objawiał się jej w życiu kilka razy. Wokół niej unosiła się złota błyszcząca aura, która po zmierzchu stawała się bardzo widoczna. W ciągu swojego życia udzieliła pomocy ponad siedemdziesięciu tysiącom chorych, a codziennie przed jej domem czekało kilkanaście osób. Wszystkich witała z uśmiechem i rękoma skrzyżowanymi na piersiach, a gdy opuszczali jej dom, mówiła: „- Niech Chrystus Miłosierny ich prowadzi". Ludzie wspominając ją, podkreślali, że miała w sobie wiele współczucia, wspaniałomyślnie służyła pomocą innym i ze wszystkimi porozumiewała się bez słów, zwłaszcza ze zwierzętami i ptakami. Tuż przy jej grobie wyrosła ogromna sosna. Bardzo dużo ludzi po dziś dzień przyjeżdża do jej grobu.

Marta jest traktowana na Łotwie jak święta i z taką samą czcią otoczone jest miejsce jej spoczynku. Dlatego do jej grobu pielgrzymuje bardzo wiele osób, które wierzą głęboko, że jej dusza po śmierci nadal pomaga wszystkim potrzebującym. Każdy odrywa kawałek kory z sosny, zabiera go ze sobą i traktuje jak talizman.

___

*Cytowany fragment w tłumaczeniu Moniki Popiołek



Ilona Słojewska
Dziennik Teatralny Bydgoszcz
10 lutego 2020