O opolskich Kabaretonach

O opolskich Kabaretonach rozmowa z Janem Pietrzakiem.

Byłeś na pierwszym festiwalu? Do Opola zacząłem jeździć z kabaretem Hybrydy od drugiego festiwalu. Nie występowaliśmy w amfiteatrze, tylko w szkołach: pedagogicznej, muzycznej… To były tak zwane imprezy towarzyszące. Władza bała się kabaretów. Przez 10 lat istnienia festiwalu nie chciała ich wpuścić na główną scenę. Jedynie niektóre, przefiltrowane "numery" dostawały szansę dotarcia do szerszej publiczności. W 1973 roku byłem przez rok kierownikiem Redakcji Estradowej w telewizji i udało mi się przekonać decydentów, żeby kabarety przeprowadzić z małych sal do amfiteatru, bo to jest coś radosnego, niezwykłego. I tak się stało. Wprowadziłem cztery istotne kabarety na dużą opolską scenę. To było wielkie wydarzenie. Gdyby Kabareton 73 został nagrany, do dzisiaj ludzie by się nim zachwycali. Wystąpiły cztery oryginalne zespoły: Salon Niezależnych, Elita, Tey i Pod Egidą. Tey wtedy debiutował w Opolu i został nagrodzony Złotą Szpilką. To była pierwsza demonstracja kabaretowa nowego stylu. Młoda, niepokorna inteligencja pojawiła się na piosenkowym festiwalu nie tylko po to, by pośpiewać, lecz z całym bagażem zastrzeżeń do rzeczywistości. Nie chodziło o dobrotliwy chichot, lecz o kontestację. Siedziałam wtedy na widowni. Pierwszy raz przyjechałam do Opola i nie wierzyłam własnym oczom i uszom. To było coś fantastycznego. Po tym festiwalu wyrzucono mnie i z telewizji, i z Opola. Wróciłem do amfiteatru dopiero na fali buntu Solidarności w 1981 roku. To był festiwal ze słynną scenografią Marka Grabowskiego. Samotne bezlistne drzewo stało pośrodku sceny, a Ty śpiewałeś "Żeby Polska była Polską". Nigdy przedtem nie uczestniczyłem w tak masowej demonstracji opozycyjnej kultury, polskiego poczucia humoru… Kończyliśmy koncert kabaretu Pod Egidą o szóstej rano, w promieniach wschodzącego słońca. To było niesamowite wydarzenie. Oczywiście też nie rejestrowane. Tylko niektórzy operatorzy, zasłaniając czerwone lampki na kamerach, coś tam jednak nielegalnie nagrywali. Co myślałeś, śpiewając "Żeby Polska…"? Ludzie płakali… Miałem ogromną satysfakcję. Warto było wiele lat w małych salkach, w byle jakich warunkach tworzyć program, który wyprzedził swój czas. Spod Egidy poszły w naród dwa hymny Solidarności: "Mury" młodziutkiego Kaczmarskiego i moja "Polska". Myślałem też o tym, jak niezwykła jest przygoda z tą piosenką. Napisałem ją w 1976 roku, w stanie goryczy i rozpaczy, kiedy się wydawało, że nie ma dla nas nadziei. Chciałem jak najprościej sformułować polskie marzenie. I nagle to marzenie - jak mi się wtedy, w 1981 roku wydawało - zaczynało być realne. Pół roku później ogłoszono stan wojenny. I następny Kabareton zrobiłem dopiero po połowie lat 80. Ponieważ festiwale odbywały się w końcu czerwca, nazwałem go "Imieniny Pana Janka". Kilka lat obchodziłem imieniny w amfiteatrze, na przełomie ustrojów. Komuna już była słaba, a siły III RP w postaci "michnikowszczyzny" jeszcze nie wyrzuciły mnie z mediów. Mieliśmy wtedy świetne teksty, wspaniałych aktorów, no i nieco szaleńczą odwagę walenia w przegniły mur realnego socjalizmu. Kabaretony "trzymały" Opole. Te jedyne koncerty zawsze się doskonale sprzedawały. W zeszłym roku dostałeś Grand Prix, ale Kabareton był marny, ludzie wychodzili… To była jakaś przypadkowa impreza i chyba przypadkowo mnie zaproszono. Od bodajże 1994 roku w wolnej Polsce nie miałem wstępu do Opola, przez 10 lat nie mogłem grać w Warszawie, mój kabaret wyrzucono z radia i telewizji. Tak więc na poprzednim festiwalu pojawiłem się po wielu latach absencji. I pewnie za tę absencję otrzymałem Grand Prix. Z tym, że sam koncert kabaretowy był, niestety, słabiutki. Nie mam pojęcia dlaczego. Nie miałem na to żadnego wpływu. W tym roku znowu jestem zakazany, tylko "młode kabarety" mogą występować. Ja nie mogę. One się śmieją z Ziobry i Kaczorów, ja to robiłem rok temu. Teraz u mnie są na tapecie Tuskalia i Piteriady. Satyra kabaretu Pod Egidą uważna jest za wywrotową w każdych czasach. Lubisz Opole? Lubię i miasto, i festiwal. To piękne miejsce do ujawniania talentów. Oczywiście najwspanialsze były początki. Wymieszane gatunki, niefrasobliwa reżyseria, niewątpliwy bałagan, ale pojawiła się Ewa Demarczyk, śmiesznie podrygujący bigbitowcy, poezja śpiewana, Czesław Niemen… Znałem dobrze twórców festiwalu: Maćka Święcickiego i Jerzego Grygolunasa z III Programu Polskiego Radia. Oni przychodzili do nas do Hybryd i opowiadali, jaki mają pomysł na festiwal. Grygolunas był świetnym gawędziarzem, przegadałem z nim sporo czasu. Był szczęśliwy, że tam na miejscu w Opolu trafił na Papę Musioła, uroczego człowieka, wielkiego lokalnego patriotę… Niedawno na Opolszczyźnie rozgorzała wielka dyskusja, czy można postawić mu pomnik, bo przecież należał do PZPR. No i co z tego, ale zrobił przecież tyle dobrego. Gdyby nie on, nie byłoby festiwalu. Ludziom tamtego czasu nie można wystawiać prostych cenzurek, jedynie na podstawie formalnych papierków. Oczywiście niektórzy twierdzą, że to było wydarzenie koncesjonowane. Naturalnie tak, ale w ten sam sposób koncesjonowane przez władzę ludową były filmy, teatry, książki… cała sfera kultury. Chodziło o to, czy artyści w ramach tej koncesji potrafią w tamtych warunkach wyartykułować rzeczy ważne i uczciwe. Publiczność w Peerelu doskonale potrafiła odróżnić, jakie działania artystyczne służą prawdzie, a jakie propagandzie. Te pierwsze festiwale były trochę bałaganiarskie. Ale to była ich wielka zaleta. Piotrek Skrzynecki, który prowadził konferansjerkę, wpuszczał na scenę po uważaniu - jesteś trzeźwy, możesz wyjść zaśpiewać, tylko nie za długo… Było w tym coś z towarzyskiej zabawy, ale to był twórczy bałagan, artystowska atmosfera, nie urzędnicze scenariusze i szufladkowe kategorie, które zresztą potem ten festiwal przygniotły. W pewnym momencie skończyła się luzacka zabawa i spotkania pokoleń, festiwal talentów i gatunków, a zaczęła urzędowa forma obchodów ku czci piosenki PRL. W sumie festiwal przeżywał różne fazy. Dla mojego pokolenia z powodów nostalgicznych najważniejsze są lata 60. i początek 70. Niezwykły sezon Solidarności w 1981 roku, no i koncówka komuny. Te lata, kiedy Opole pokazywało rzeczy "niebłagonadiożne", jak powiadali ówcześni dysponenci.

Maria Szabłowska
Polska Dziennik Zachodni
11 czerwca 2008
Portrety
Jan Pietrzak