O potrzebie lektury Führera

Niemiecki zespół Rimini Protokoll wystąpił we wtorek na toruńskim Festiwalu Teatrów Międzynarodowych Kontakt. Festiwal jest od lat platformą do podejmowania tematów palących na forum międzynarodowym. Za taką kwestię niemiecki zespół uznał, widać, książkę Fuhrera „Main Kampf" i zgotował widowisko o tym samym tytule.

„Sceniczna wersja chaotycznego manifestu Hitlera przyciąga widzów na kilka miesięcy przed wygaśnięciem praw autorskich i ukazaniem się nowej edycji akademickiej (...)" – czytamy w programie do tej równie chaotycznej sztuki. Asumptem dla twórców było więc wznowienie książki Hitlera, opatrzonej tym razem historyczno-krytycznymi komentarzami. Formuła spektaklu rozpościera się pomiędzy performensem a teatrem dokumentalnym. Biorący w nim udział aktorzy rekrutują się spośród amatorów, wyłonionych metodą castingu. Wśród nich mamy między innymi: niemieckiego Turka, będącego raperem antyrasistowskim, córkę nazistów, młodą prawniczkę czy niemiecko-amerykańskiego Żyda. To, co się nam przedstawia, to historie poszczególne obecnych na scenie bohaterów, a także rezultat szeroko zakrojonej kwerendy całej ekipy. Mamy okazję do obejrzenia stosu wydawnictw niesławnego dzieła i zapoznania się ze statystykami oraz michałkami edytorskimi.

Spektakl zrobiony jest w taki sposób, by umożliwić spojrzenie na książkę z kilku różnych perspektyw. Stawia się pytania, rozbiera przesądy i stereotypy – nie taki diabeł podobno straszny, jak mu spojrzeć w oczy. Dobrze, ale do czego zmierzamy? Oto zbliżamy się ku końcowi – włączono dzienne oświetlenie, publiczność miała zadanie do odrobienia, bowiem spektakl jest z założenia konkluzywny: „Czy uważacie państwo, że każdy powinien przeczytać „Main Kampf"? Zamiast lasu rąk, wyłania się jedna ręka. I to na tę rękę trafia egzemplarz książki, który twórcy przeznaczyli do zaprezentowania widowni, nie przewidziawszy chyba, że ta się tym razem „nie zachowa."

Trudno rozpatrywać „Mein Kampf" inaczej niż teatr zaangażowany, głos w sprawie (ponoć) niezwykle ważnej. Można pomówić przy okazji o technikach i grach stosowanych przez aktorów dla stymulowania odbiorcy. Odbiorca zaś jest to w tym przypadku osoba posiadająca pewną wrażliwość społeczną i sprawnie działające półkule mózgowe, niekoniecznie zaś ambicje estetyczne. „Main Kampf" jest to po prostu nieco urozmaicona publicystyka.

Jeśli jednak o wadze problemu stanowią reperkusje, jakie ten problem wywołuje; jeśli sam temat i przesłanie wystarczy za rację bytu sztuki lub „sztuki" - to chyba tak jest właśnie w przypadku spektaklu Helgard Haug i Daniela Wetzela.

Bo oto drugie przedstawienie, co najmniej równie emocjonujące, jak to mające miejsce godzinę wcześniej, odbywa się we foyer podczas spotkania z twórcami. Biorą w nim udział m.in.: introligator, niemiecki Turek będący raperem antysystemowy, córka nazistów, profesorowie („liberalni" oraz „konserwatywni"), zwolennicy tez ryzykownych i teorii spiskowych, sędziwa Rosjanka, która podgrzewa dyskusję o kilka tonów oraz pewna nauczycielka kształcenia wczesnoszkolnego.

Od tej ostatniej dowiadujemy się, że „Main Kampf" figuruje na liście lektur obowiązkowych w elitarnych konkursie dla młodzieży szkolnej, gdzie plasuje się tuż obok Biblii, Mitologii, Roty i „Lokomotywy" (Tuwim). Po sali przechodzi szmer słusznego, zdawałoby się, oburzenia. Wypowiedź ta jest odpowiedzią na rozbudowane wypowiedzi twórców, mówiące o tym, że lektura manifestu Fuhrera jest niezbędna do zrozumienia pewnych zjawisk i mechanizmów, wciąż niestety obecnych w dyskursie publicznych. Przyświeca temu - jak się zdaje - przekonanie, że taka lektura byłaby straszakiem dla potencjalnych rasistów, neonazistów i innych prawicowych czy lewicowych ekstremistów, których zestawienie z Hitlerem żenowałoby na tyle, że aż zaniechaliby obstawania przy swoich przekonaniach. Co za tym idzie, zainteresowanie zwietrzałym, nudnym i bełkotliwym dziełem Fuhrera powinno rozgorzeć pro publico bono. Powinno się o nim mówić, jak się nie dotychczas nie mówiło; wydawać, jak się dotychczas nie wydawało, wreszcie czytać, jak się nie czytało. Wszystko to dobrze, ale problem w tym, że: 1) od lat „Main Kampf" się wydaje (czego dowodzą choćby stosy wydań zaprezentowane podczas spektaklu), 2) „Main Kampf" figuruje na liście lektur w prestiżowym konkursie międzyszkolnym Anno Domini 2016, jak figurowało na liście lektur Szkoły oficerskiej za poprzedniego ustroju, 3) „Main Kampf" można nabyć w Internecie oraz wypożyczyć w bibliotece okręgowej np. w Suwałkach czy Koluszkach, etc. Reżyserka Helgard Haug kiwa ze zrozumieniem głową.

Głos zabiera sędziwa Rosjanka. Jako że decyduje się wstać z miejsca na czas przemowy, jest prawie widoczna. Jej zdaniem, brak zainteresowania dla „Main Kampf" nie jest niczym złym, przeciwnie – o książce powinno się zapomnieć, gdyż z oczywistych względów nie zasługuje na niczyją uwagę. Zaś sam spektakl – w sposób zamierzony lub nie – promuje i wzbudza nią niezdrowe zainteresowanie. Widać, że nie jest to stanowisko popularne na sali goszczącej publiczność, która – jak pamiętamy – rąk podczas spektaklu nie podnosiła.

Potem ktoś jeszcze wzmiankuje, że Kościół w Niemczech nie był przeciwny, a że papież nie zajął jednoznacznego stanowiska w sprawie; kto inny utrzymuje głośno, że nie Kościół nazistów promował, a pewna okultystyczna klika, której nazwa wszak nie mówi nic Niemieckim gościom. Ta klika to Towarzystwo Thule - dobrze znane i szeroko opisane także przez Niemiecką historiografię. 

Konkluzja dyskusji ostatecznie jest taka, jak założyli to sobie twórcy spektaklu. Na koniec, wszyscy zgodnie przystają, że „Main Kampf" jest to lektura obowiązkowa dla współczesnego humanisty. Czy jednak trzeba było na to aż spektaklu? Wszak nasza młodzież – przynajmniej ta, z której pomysłodawcy konkursu Maturus próbują ukuć elity – „Main Kampf" będzie dobrze znała. W Niemczech wznowiono wydanie, które natychmiast poszybowało na szczyt listy bestsellerów. Zaś troglodyci i prymitywy, ludzie operujący stylem życiowym podobnym kulawemu stylowi książki Hitlera, zwolennicy jego bełkotu i nieeleganckiego, nieapetycznego i histerycznego fanatyzmu, pozostaną takimi, jacy są. Reszta zaś, zaoszczędzi swój cenny czas i poczucie dobrego smaku, hołdując ostentacyjnemu lekceważeniu dla lektury tak złej, tak niepotrzebnej i słusznie nieobecnej w dyskursie publicznym.



Paulina Żebrowska
Dziennik Teatralny Toruń
27 maja 2016