O pracy kostiumografa z Julią Kornacką

W nadchodzącym tygodniu, w dwutygodniku.com ukaże się kolejna rozmowa z cyklu Projekt: Spektakl. O pracy kostiumografa z Julią Kornacką rozmawia Mateusz Węgrzyn.

Już dzisiaj fragment rozmowy:

Mateusz Węgrzyn: Duża część pracowników zakulisowych, tzw. "niewidzialnych w teatrze", trafiła do niego przypadkiem i została na lata. Jak wyglądała Twoja droga do zawodu kostiumografki, projektantki kostiumów?

Julia Kornacka: Jako dziecko dużo malowałam, głównie słupy wysokiego napięcia i portrety Lenina, a pierwsze doświadczenia modowo-kostiumograficzne praktykowałam na papierowych laleczkach we wczesnej podstawówce. Potem była fascynacja Teatrem Studyjnym Zdzisława Jaskuły w Łodzi. Miałam 15-16 lat, biegałam do teatru na niektóre przedstawienia nawet po 7/8 razy. Każdy wolny czas spędzałam w Studyjnym, również wagary Byłam urzeczona teatralnym brudkiem, luzem i wolnością. Brylowałam po bankietach, uwielbiałam tych ludzi. Rozpoczęłam studia na ASP, ale nie zrezygnowałam z mody. Wybrałam kierunek projektowania ubioru. Myślałam, że będę projektantką mody, ale jeszcze przed ukończeniem studiów na mojej drodze pojawił się Maciek Nowak i zespół Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Wtedy Rudek Zioło robił mały spektakl pt. "Bash". Szukał kostiumografa ze świata mody i tak tym małym przedstawieniem zadebiutowałam w teatrze mając 24 lata. Zaraz potem pojawiła się Monika Pęcikiewicz i wielkie widowisko "Tytus Andronikus". To było mocne doświadczenie na scenie - mnóstwo aktorów, statystów i bardzo mało kasy. Siedziałam godzinami w podziemiach teatru i sama wykonywałam niektóre skomplikowane elementy kostiumów, pamiętam, że nawet z moich dłoni polała sie krew (śmiech). Jako kolejny był mroczny Ingmar Villqist, zaraz potem pojawił sie Zadara, Klemm, Wysocka itd. Ruszyło, całkowicie wsiąknęłam w teatr. Chyba nie mam mistrzów, raczej fascynacje i to zmienny temat. Byłam pod wrażeniem grupy teatralnej Need Company i wizualu ich spektakli, a także Sachy Walz. Zachwycały mnie spektakle Christopha Schlingensiefa - na spektaklu-instalacji "Kaprow City" kompletnie oszalałam. Uwielbiam też estetykę spektakli Marthalera.

M. W.: Jak ustalasz koncepcję kostiumów do spektaklu? Najczęściej sama proponujesz coś na podstawie scenariusza i rozmów z reżyserem, czy bardziej wykonujesz jego zamysł?

J. K.: Jest to wspólny proces, koncepcja kształtuje się w wyniku rozmów, każdy z realizatorów wnosi coś od siebie. Oczywiście reżyser określa świat, ale ten świat jest na tyle pojemny, że można dodawać, odejmować, ulega on modyfikacjom, pod wpływem dyskusji. Kiedy już wspólnie określimy kierunki, wtedy każdy z realizatorów idzie na swoje podwórko i rozwija temat, używając własnych pomysłów i środków wyrazu. A potem znów się spotykamy i omawiamy gotowe projekty. Ustalanie konceptu to zdecydowanie praca zespołowa, skończyły sie czasy kiedy reżyser narzuca swój zamysł.

Bywa też, że koncepcja powstaje dopiero w pierwszych dwóch tygodniach prób, jest wynikiem procesu prób czytanych - lubię w ten sposób pracować, poznaję lepiej aktorów, ich ekspresję i mogę czerpać z tego, jacy są. Czasem jednak świetny pomysł pojawia się dopiero tuż przed premierą i nie wszędzie można go zrealizować. Są teatry otwarte na takie późne wyzwania, dające szanse na realizację nawet bardzo wybujałych koncepcji. Takim otwartym na większą swobodę pracy jest na pewno Teatr Polski we Wrocławiu, i mimo że trzeba się mocno nagimnastykować, bo zazwyczaj jest mało kasy, to w zamian jest wsparcie w realizacji nawet najdziwniejszych pomysłów. Oczywiście, są też teatry-instytucje, w których biurokracja zmusza do bycia twardym urzędnikiem, tak żeby zawalczyć o swoje. Na szczęście, generalnie w Polsce jest dużo więcej swobody niż np. w Niemczech czy Austrii, gdzie projekty wymagane są minimum miesiąc przed rozpoczęciem prób. To, że możemy pozwolić sobie na mniej rygorystyczny a bardziej spontaniczny system pracy, otwiera dużo więcej możliwości.



(-) (-)
Materiał nadesłany
25 września 2015
Portrety
Julia Kornacka