O zabawach dorosłych ‘na-niby’ i ‘na-serio’

Przyzwyczajenie każe, aby przed obejrzeniem sztuki teatralnej dowiedzieć się czegoś, co pozwoliłoby powściągnąć naszą ciekawość dotyczącą fabuły, formy czy gatunku tego właśnie dzieła. W tym celu sięgamy po kilkuzdaniowe recenzje będące ich zapowiedzią, spoglądamy na plakaty widniejące na miejskich słupach czy chwytamy w biegu ulotki krótko informujące o mającym odbyć się spektaklu.

Premiera „Strasznych dzieci” odbyła się ponad tydzień temu, bo już w dniu 26 września mogliśmy nabyć pierwsze bilety na wielkie otwarcie cyklu wieczorów spod znaku kukiełki o nieco monstrualnej twarzy. Oprócz kawałka papieru będącego przepustką do sali teatru otrzymaliśmy również czarnobiałą pocztówkę, przypominającą charakterem rodzinną fotografię. Ten niewielki, stylizowany na przestarzały arkusz był tajemniczym preludium do tego, co za chwilę mieliśmy obejrzeć we wnętrzu sali. Trzyosobowa familia w centrum jednego z pokoi – zarazem salonu i dziecinnej sypialni, którego przedmioty – zabawki o groteskowych grymasach i zdobiące ściany obrazki odzwierciedlające te mało śmieszne i w sposób prymitywny wykonane przytulanki, nadawały karykaturalności scenie tego wspólnego aktu pozowania do zdjęcia. Pomijając jednak wrażenie wywołane dwukolorowym obrazem widniejącym na biuletynie, spróbujmy dociec, kto z trojga domowników jest tytułowym bohaterem sztuki wyreżyserowanej przez Tomasza Czarneckiego.

W tym celu warto rozwinąć spostrzeżenia dotyczące oprawy scenograficznej spektaklu – dostatecznie bogatej, jak na warunki kameralnej sali. Scena w całości przypomina wnętrze domu, którego część stanowi kącik dziecinnych zabaw, zaś pozostała przestrzeń służy pracy obojga rodziców. Zapełnione dziecięcymi drobiazgami wnętrze nie jest jednak wcale bliskie skojarzeniom z sielanką lat młodości. Mętne oświetlenie, stare meble, siedzące w kącie lalki o smutnych oczach i zwisająca z sufitu klatka, w której, zamiast kolorowych papuzich piór, dostrzegamy czarną, pierzastą kulkę. W dodatku ptak lubi opowiadać wierszyki ze smutnym, jak dla dziecka morałem, a podszyte sardonicznym śmiechem dorosłego. Słyszymy więc o „Kubusiu, którego zabił piorun, bo nie poszedł do kościoła tylko grabił siano” czy „Zosi, która chodziła w podartej sukience, bo nie słuchała się mamy”. Wyliczanki i rymowanki z okrutnym finałem są też metodą wychowawczą rodziców – z pozoru świadomych swej rodzicielskiej odpowiedzialności, a w rzeczywistości władczych i mało wyrozumiałych wobec potrzeb syna.

Niezdrowe stosunki panują nie tylko pomiędzy dzieckiem, a jego moralizatorami (rodzicami), ale też w samym małżeństwie. Nadopiekuńczej matce sprzeciwia się ojciec, który pragnie wychowywać syna w imię zasad dyscypliny i wyrzeczenia się dziecinnych zachowań (zabaw lalkami i zasypiania z misiem), co jest przyczyną nieustającego konfliktu pomiędzy partnerami. Jedyną sferą, która ułatwia im komunikację pozostaje sypialnia, ale i ona nie zmniejsza dystansu spowodowanego wzajemnym napominaniem się i sprzecznym rozumieniem terminu „wychowanie”, o którego idee wciąż walczą między sobą rodzice. 

Ponadto, sztuka sięga do tradycji teatru lalek – kukiełkowe postacie służą odegraniu scen zaklętych w mrocznych rymowankach dorosłych bohaterów. W dużym stopniu przypominają jednak ich samych – od czasu do czasu potrząsanych przez silne uczucia gniewu i chęci oddania się brutalnym czynnościom w sytuacjach, w których nie bardzo potrafią sobie poradzić, tj. wychowaniu. Dlatego w miejsce pedagogicznych rozwiązań (przede wszystkim dialogu z synem) stosują groźby i opowiastki w postaci niepoprawnych alegorii.

Sztuka oprócz wartości samej w sobie, byłaby dobrą lekcją dla teraźniejszych i przyszłych wychowawców. Pozbawiona zupełnie nachalności moralizatora w sposób komiczno-groteskowy pokazuje bliskie każdej społeczności pomysły na „bycie poprawnym rodzicem” z całym bagażem środków dydaktycznych – nierzadko pozbawionych sensu i wyobraźni.



Justyna Jazgarska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
5 października 2009
Spektakle
Straszne dzieci