Obok normy

Nagrodę Pulitzera dla dramatu i docenienie na Broadwayu kameralnej, musicalowej wersji "next to normal" zawdzięcza przede wszystkim podjęciu ważnego społecznie tematu.

Główna bohaterka, Diana Goodman, cierpi na chorobę dwubiegunową - a wraz z nią jej mąż i dorastająca córka. Okresy euforii i manii sąsiadują z epizodami depresji. Leki ogłuszają, odbierają poczucie bycia sobą. Kolejni psychiatrzy na początku budzą nadzieję, a gdy terapia nie skutkuje, poczucie beznadziei i pragnienie skrócenia mąk wracają ze zdwojoną siłą. Trauma, która aktywowała chorobę, nie chce odpuścić. To dobry materiał aktorski i Katarzyna Walczak wykorzystuje go do stworzenia poruszającej roli. Dobry - bo nieoczywisty - jest też finał i uwaga, że miłość najbliższych a może być także ciężarem ponad siły.

Gorzej, bo dość stereotypowo, napisane zostały role reszty rodziny: wspierającego męża, a zwłaszcza córki - zbuntowanej nastolatki przeżywającej pierwszą miłość i cierpiącej z powodu braku opiekuńczej matki (jest też obowiązkowy motyw szkolnego balu). Ale największym problemem warszawskiego spektaklu jest rockowa stylistyka "next to normal". W niewielkiej Syrenie głośna, dudniąca muzyka i aktorzy śpiewający niemal na krzyku wzmacnianym przez mikroporty utrudniają podążanie za historią. A może to zabieg artystyczny, mający dać widzom szansę głębszego wczucia się w stan emocjonalny bohaterów?



Aneta Kyzioł
Polityka
10 maja 2019
Spektakle
next to normal