Obraz w Lustrze Leszka Mądzika

Mam to osobliwe szczęście: najczęściej spektakle Leszka Mądzika oglądam... na zachodzie Polski: w Zabrzu, Wrocławiu, Tychach. Zapewne dużo świadczy to o wędrownym charakterze Sceny Plastycznej KUL, która ma siedzibę w Lublinie, ale zdobywa widzów nie tylko w Polsce, ale także na świecie. Tym razem w Teatrze Małym w Tychach zaprezentowano Lustro.

Wchodzimy na przyciemnioną widownię – w naszą stronę skierowane są dwa silne reflektory z jasnym, ciepłym światłem. Wraz z pozostałymi widzami zajmujemy miejsca, próbując odgadnąć charakterystyczną, acz niedostrzegalną chwilę rozpoczęcia spektaklu. Reżyser z napięciem oczekuje na uwagę widza. Natężenie światła bardzo powoli się zmniejsza, aż zapada całkowity mrok – wygaszono nawet światła ewakuacyjne. Wokół zapanowała absolutna ciemność i cisza, na chwilę, która wydawała się nie kończyć. W końcu usłyszeliśmy szelesty, przesuwanie jakiegoś ciężkiego przedmiotu, spadanie kropel wody, oddech człowieka – te dźwięki jakby nas ogarniały, potęgowały odczuwalną samotność. W oddali zaczęły majaczeć zarysy czegoś na scenie, co wydawało się przesuwać w stronę widowni, choć równie dobrze mogło to się wydawać, w tej wszechobecnej czerni. Stopniowo z mroku wyłaniała się bryła, przypominająca szafę, u stóp której w pozycji embrionalnej leży zapewne człowiek, okryty ciemnobrązowym materiałem. Gdy wstaje, pokazuje się nam w masce. Z prawej i lewej strony szafy, z czerni, wychodzą dwie postaci ubrane na ciemno, z głowami czarnych ptaków, pomagają mężczyźnie ściągnąć ubranie niczym uwierające go skorupy lub po-narodzeniową błonę. Zza desek szafy przenika para rąk i czułymi ruchami zdejmuje maskę z jego głowy. Młodzieniec patrzy w lustro, z off'u słychać głos Jerzego Radziwiłłowicza czytający fragment opowiadania Bruno Schulza.

Drugi obraz, pojawiający się w spektaklu, przedstawia trzy siedzące w oddzielonych segmentach postaci: dwóch mężczyzn i kobietę, z maskami na twarzach. Maski symultanicznie są zdejmowane: warstwa po warstwie, aż do ostatniej, spoczywającej na twarzach mężczyzn. Kobieta zostaje bez maski, teraz lepiej widać futro, w które jest ubrana. Mężczyźni wychodzą poza swoje segmenty, wznoszą do niej ręce, niczym do ubóstwianej istoty, zaczynają nieśmiało się do niej zalecać, muskając jej futro, coraz śmielej, wreszcie dotykając jej włosów, jak relikwii, i twarzy. Postaci sięgają do misek ustawionych przed nimi, przewlekają przez palce jasne nici – zapewne „włosy anielskie", ostatnie złudzenia niewinności. Kobieta natomiast bawi się sznurem bogatych pereł, dowodem admiracji i nagrodą za kobiecość. Zostaje ona uwolniona, gdy pojawia się jeszcze jeden czciciel: ów młodzieniec, który teraz w pobożnym geście wielbi jej stopy, igra z nimi, wielbi ich właścicielkę, która owo uwielbienie przeżywa w ciszy. Tak, jak w ciszy swoje uczucia do niej przeżywają dwaj mężczyźni, którzy nie odważyli się przekroczyć określonej przez siebie sfery sacrum. Miłosne medytacje pary po chwili odpływają, zostawiając młodzieńca. Ten obraz znika zaraz po tym, jak gdy dwie postaci z głową ptaków czule okrywają zwiniętą postać go ciemnym kirem.

Świat Leszka Mądzika zaczyna się zamknięciem oczu i kończy się ich otwarciem. To w tym mroku, w którym każdy z nas jest samotny, rodzą się obrazy, fantasmagorie, które on kształtuje na wzór kompozycji, faktur, ruchu, jakie dostrzega swoją wrażliwością. Gdy inni reżyserowie odsuwają kurtynę, Leszek Mądzik... gasi światło. Zaprasza, a dokładnie wciąga nas w swój świat, w którym jesteśmy osamotnieni i tylko w takim wrażeniu możemy „wejść" w spektakl. Lustro jest spektaklem przełomowym – po raz pierwszy od spektaklu Ecce Homo Mądzik wprowadza do teatru tekst, głos postaci. Jako narrację? Nie, jako element dzieła, na równi ze scenografią, czy muzyką. To kolejny budulec, piąty element tworzący wielowymiarowy obraz. Niski, chropowaty głos Jerzego Radziwiłłowicza, znakomitego aktora, od razu wtapia się w klimat spektaklu. Dlaczego jednak akurat w tym spektaklu pojawia się tekst? Fragment Samotności Bruno Schulza wprowadza dosłowność, pogłębia tytułową samotność, wręcz izolację. W tym obrazie jest klimat poczucia odosobnienia rodem z kafkowskiej Przemiany. To uzasadnia też, dlaczego Mądzik sięga akurat po kruki, które są świadkami narodzenia młodzieńca i jego śmierci – te ptaki są odczytywane jako symbol świtu, niepokoju, śmierci i... samotności. Klimatem doskonale kieruje muzyka, przygotowana przez Piotra Klimka: instrumentalna, z przewagą partii smyczkowych, jest nostalgiczna, dźwięki wciągają w historię.

Leszek Mądzik nie robi teatru pod publiczkę, opiera się wciąż zmieniającym się trendom. Jego spektakle wydają się być obrazami, kadrami, wycinkami większej historii, opowiadanej w mroku. Reżyser po spektaklu podzielił się swoim przeżywaniem kolejnych przedstawień. Oglądając je pozwala „wciągnąć" się w spektakl, te najlepiej odtwarzane sprawiają, że czuje się tak samo jak pozostali widzowie inscenizacji, tak samo ulega emocjom i wzruszeniom. Lubelski artysta chce dzielić się swoją wizją z widzem – wciąga go w czerń, stawia w sytuacji, w której może widzieć to, co on. To niezwykle oryginalne podejście do odbiorcy, wyrażające szacunek, dojrzałość, prawdziwą gotowość do pokazania świata oczami twórcy. Mądzik widzi kolory, faktury, sytuacje w naturze, zaznacza je na zdjęciach, fotografiach pamięci, potem przetwarza na scenie i... staje się widzem, konfrontuje z własnymi wizjami. Można się pokusić o stwierdzenie, że dla Leszka Mądzika-reżysera Leszek Mądzik-odbiorca, który mówi „sprawdzam!", jest jego najważniejszym widzem.



Maria Piękoś-Konopnicka
Dziennik Teatralny Kraków
21 listopada 2017
Spektakle
Lustro
Portrety
Leszek Mądzik