Obrona Salome

Zapis spotkania z twórcami spektaklu Salome: reżyserem Piotrem Kulczyckim, asystentem reżysera Jerzym Wierzbickim oraz aktorami Teatru Wolandejskiego, które odbyło się 27 listopada 2011 w Domu Kultury Stokłosy.

Witam serdecznie na spotkaniu poświęconym spektaklowi Salome. Nasza dzisiejsza rozmowa stanowi konsekwencję objęcia patronatem działań Teatru Wolandejskiego przez redakcję Teatrakcji. Pragnę gorąco podziękować twórcom tego teatru za zaproponowanie nam współpracy i wyrazić nadzieję, że będzie ona owocna. Spektakl, którego byliśmy dzisiaj widzami, miał znamiona zarówno amatorskiej pasji, jak i profesjonalnego podejścia do sprawy. W związku z tym prosiłabym Was, abyście opowiedzieli mi o swoim traktowaniu teatru. W jaki sposób w ogóle narodził się pomysł, by go tworzyć?

Piotr Kulczycki: Nasza przygoda zaczęła się dziesięć lat temu, rodząc się z buntu przeciwko kółku teatralnemu, które istniało w moim gimnazjum. Teatr, który otworzyłem, był odpowiedzią na dosyć akademickie i irytujące podejście pań polonistek prowadzących ten teatr. Oczywiście na przestrzeni lat chłopięce marzenia, chłopięca pasja przerodziły się w poważniejszy projekt, który w liceum był spełnieniem moich zainteresowań. Dzisiaj, już po studiach, jest konkretną propozycją i potrzebą ludzi, którzy mają chęć prawdziwie spełniać się w teatrze. Nie bawić się w teatr, ale robić teatr. A są pozbawieni możliwości wejścia w oficjalny obieg teatralny. Jak wiemy, w Polsce są trzy szkoły, które dają papiery zawodowe i tylko z tymi papierami można oficjalnie uczestniczyć w życiu teatralnym. Osobiście jestem już prawie zawodowym reżyserem, więc dla mnie jest to już realizowanie mojego zawodu w nieco inny sposób niż realizują go moi koledzy.

Pozostali twórcy tego teatru zajmują się zawodowo zupełnie innymi rzeczami, również studiują. Nie jesteście aktorami dyplomowanymi, a jednak angażujecie się w teatr.

Jerzy Wierzbicki: Spotkałem Piotra w liceum. Tam zarażano nas zapałem do teatru, głównie poprzez festiwal teatralny rokrocznie organizowany w mojej szkole, na którym grywałem. Kiedy byłem już na studiach, Piotr zadzwonił do mnie i spytał, czy chciałbym dalej rozwijać to hobby. Okazało się, że jest to hobby, któremu nie tylko chcę poświęcać czas, ale które wyjątkowo mnie fascynuje, pasjonuje. Teatr Wolandejski daje możliwość nie tylko niedzielnego podgrywania, bawienia się w teatr, ale też  poczucie, że realizuje się fajne projekty teatralne.

Stanisław Kubiak (odtwórca roli Heroda):
Od kilku lat hobby to się rozrasta i zajmuje coraz więcej czasu. Dzięki temu wypełnia życie treścią, przestaje być samym hobby. Już dziś powiedziano, że łączymy amatorską pasję z czymś na kształt profesjonalizmu – fakt ten  wynika z naszego przekonania, że nie można się zatrzymać. Gdybyśmy to zrobili, gdybyśmy się zatrzymali na etapie szkolno-studenckim, to byśmy się rozpadli. Trzeba było podjąć decyzję, by iść dalej. Są u nas osoby, które również starają się polepszać nasz warsztat, poszerzać nasze aktorskie horyzonty.

Jako teatr nieinstytucjonalny musicie mierzyć się z różnymi problemami: budżetowymi, technicznymi, organizacyjnymi. Jak wyglądają Wasze przygotowania do spektaklu, choćby w oparciu o Salome?

P. K. : Doszliśmy do wniosku, że to nie Makbet jest tekstem przeklętym, tylko właśnie Salome. Podczas produkcji tego spektaklu mieliśmy bardzo dużo problemów technicznych, zmianę obsadową miesiąc przed premierą, przeżyliśmy wiele momentów, po których spora część  teatrów by się poddała – również tych zawodowych. Oczywiście najłatwiej jest zawiesić próby i zrezygnować, ale my się uparliśmy, że zrobimy ten spektakl. Myślę, że jesteśmy w pewien sposób wzmocnieni, bo udało nam się zrobić coś wbrew przeciwnościom losu. Ogólnie nasza praca wygląda bardzo podobnie do tej w teatrze zawodowym. Najpierw projekt jest do mnie zgłaszany, rozmawiamy z reżyserem o scenariuszu i dobieramy obsadę. Panuje u nas dość świadoma polityka obsadowa. Mamy w teatrze 25 aktorów, dzisiaj również przeprowadzaliśmy nabór nabór i zakwalifikowaliśmy kolejne kilka osób. Kiedy projekt jest już zaakceptowany, sprawdzony pod kątem merytorycznym, gdy są środki do jego realizacji, zaczynają się klasyczne próby analityczne, sytuacyjne, pełne i generalne. Nie chcemy być na siłę teatrem awangardowym, pracujemy jak każdy inny teatr dramatyczny. Nad sprawami organizacyjnymi pracuje sztab bardzo fajnych ludzi, którzy chcą nam pomagać. Zazwyczaj mają z tego niewielkie pieniądze albo pracują zupełnie za darmo. Zajmują się światłem, produkcją, promocją; dzięki temu aktorzy nie są już obciążeni sprawami technicznymi, jak to się często zdarza w teatrach studenckich czy offowych. Staramy się bardzo pieczołowicie wykorzystywać nasz czas. Organizacyjnie jest to taka produkcja, jak w teatrach dramatycznych, tylko przy znacznie mniejszych środkach i możliwościach technicznych, chociaż ta sala daje dosyć duże możliwości, w przeciwieństwie do innych domów kultury w Warszawie.

Nawet w tym spektaklu leje się krew.

P. K.: Tak, nawet w tym. Ktoś się musiał przecież zabić.

Przyjrzyjmy się tej kwestii. Bardzo interesuje mnie przesunięcie względem tekstu Wilde’a. W Waszym spektaklu ginie Herod, a nie Salome. Skąd takie rozwiązanie?

P. K. : Mamy pełną świadomość, że istnieje pewien problem z tym tekstem. Jest on poetycki, trudno go grać. Trzeba go w pewien sposób przełamać, znaleźć jakąś aktualną nutę, która by go w sposób ciekawy przybliżała publiczności. Podkreślenie konfliktu władzy nad ludźmi i problemu zdobywania pozycji przywódcy, walczenia o nią, jest czymś bliskim zarówno nam, jak i tego świata, który chcieliśmy pokazać;  świata dość mocno zdegradowanego, zabałaganionego, w którym władza centralna właściwie już nie istnieje. W którym przeprowadza się relacje z tego, co robi przywódca, z tego, co je, pije. Władca tak naprawdę nie ma życia prywatnego. Zaproponowany przez nas koniec był nam potrzebny, ponieważ uważamy, że w tym świecie potrzebny jest promyk nadziei. Tym promykiem jest mesjasz, który nadchodzi. Wszyscy na niego czekają. Okazuje się, że tym mesjaszem nie jest bóg, zbawiciel, tylko kobieta, która postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Zależało nam również na tym, by obronić Salome. Ona we wszystkich interpretacjach była po prostu złą kobietą, która straszliwie chciała uprawiać seks. Nie udało jej się i w związku z tym wszystko zniszczyła. Wydaje mi się, że udało nam się w naszej interpretacji pokazać ją z innej strony, pokazać, że jej świat był światem nie do przyjęcia. Spotkała kogoś fantastycznego, kto ją odrzucił. Dlatego na sprzeciwie wobec wszystkiego była zmuszona stworzyć swoją opozycję, zagarnąć wszystko, żeby czuć się chociaż trochę bezpiecznie.

Interesuje mnie również postać Jokanaana. Zastanawia mnie, kim dzisiaj mógłby być prorok, albo kto mógłby nim być?

J.W. : Wyobrażaliśmy sobie od początku pracy Jokanaana jako przywódcę studenckiego buntu, który prowadzi studentów na barykady. W zdegenerowanym świecie, który stoi nad przepaścią, pojawia się prorok, który chce wyprowadzić ludzi na ulice. Tak wyobrażaliśmy go sobie współcześnie, jako kogoś odwołującego się nie tyle do Boga, jakiejś siły wyższej, ile do samych ludzi. On samych ludzi stara się porwać swoją charyzmą, zapałem, przede wszystkim czystością i czystością idei, która mu przyświeca. Jokanaan jest jedyną postacią w tym świecie, która pozostaje czysta i bezgrzeszna.

S. K. : Mi się wydaję, że kluczową sprawą jest otoczenie bohaterów. Nawet nie chcemy powiedzieć, że to ten studencki przywódca jest prorokiem, a ta kobieta, która zdobyła tron, jest mesjaszem. To są jednak bardzo mocne stwierdzenia. W świecie zrobionym ze śmieci, w świecie, który upada, psuje się, jest to najlepszy mesjasz, jakiego możemy mieć. I musi wystarczyć. Jest to najlepszy prorok, jakiego możemy mieć, i musi wystarczyć. To jest najlepszy król, niestety, i musi wystarczyć.

Sam tekst został zorganizowany na zasadzie leitmotiv’ów, takich jak trzepotanie skrzydeł śmierci czy księżyc, co bardzo trafnie dopełnia sugestywny głos z offu, wielokrotnie komentujący wydarzenia w pałacu. Chciałam zapytać o samą formę uwspółcześnienia. Jaki dokładnie świat chcieliście komentować?

J.W. : Praca koncepcyjna nad tym spektaklem rozpoczęła się bardzo dawno temu. Już podczas pierwszych spotkań ustaliliśmy, że chcemy uwspółcześnić nawet nie tyle tekst, co przestrzeń, w której będzie on pokazany. Ale nie chcieliśmy robić tego za wszelką cenę, wprowadzać na scenę pleksi i rzutnika. Oczywiście trochę brutalizuję czy spłycam to, w jaki sposób pracują współczesne teatry. Chodziło nam o to, by przestrzeń spektaklu wydawała się widzowi bliska, a nie wydumana, oderwana od tekstu, który mimo wszystko pozostał niezmieniony. Postanowiliśmy zatem użyć drobnych symboli, jak na przykład graffiti czy komentatorzy, którzy towarzyszą nam przecież już nie tylko podczas imprez sportowych. Jedną z pierwszych imprez komentowanych w Wielkiej Brytanii był przecież pogrzeb króla Jerzego VI. To stąd zaczerpnęliśmy pomysł komentatorów, skupiających się na wydarzeniach życia publicznego, życia władców. Chcieliśmy odnieść się do kultury masowej, do tego, co możemy zobaczyć na co dzień, idąc ulicą, usłyszeć w telewizji. Widzimy rozpierniczone śmietniki, walające się śmieci. Film Ludzkie dzieci, jego atmosfera i scenografia, również nam przyświecały. Film ten nie jest przecież postapokaliptyczny, chociaż wydaje się, że również świat w nim wykreowany stoi  na granicy upadku. W tym kompletnym bajzlu pozostał tylko piękny parczek, gdzie jest wszystko ładnie, ale nikt nie ma do niego wstępu. Pokazaliśmy, że już nawet parczek przy pałacu królewskim nie jest żadną przestrzenią uszlachetnioną autorytetem władcy.

P.K. : Dokonaliśmy jednak również uwspółcześnienia języka. Posłużyliśmy się skrótami. Chcieliśmy odejść od recytacji poezji, dlatego postanowiliśmy wsadzić wszystko w ucztę. Poprzez to, że ci ludzie jedzą, piją, przekrzykują się, Herodiada niezmordowanie cały czas coś mówi, chcieliśmy wyciągnąć z tego rozmowę. Staraliśmy się walczyć z tym tekstem. Jest on piękny do czytania, ale bardzo ciężki dla sceny.

Dziękuję za rozmowę.



Ewa Uniejewska
teatrakcje.pl
5 grudnia 2011
Spektakle
Salome