Od Księżniczki do Chłopów

Takiej premiery jak "Księżniczka czardasza" jeszcze w bydgoskiej operze nie było. Ale już jest! Rejmontowscy "Chłopi" zostali wyśpiewani i wytańczeni tak, że ciarki chodziły po plecach. Niestety, wczorajszy wieczór w operze oznaczał koniec tegorocznej edycji Bydgoskiego Festiwalu Operowego. Szkoda.

Tym bardziej że XXI edycja była z powodów finansowych krótsza, ale muszę szczerze przyznać, że też dlatego była bardziej skondensowana, jakby zagęszczona kreacjami artystycznymi i emocjami w odbiorze. Ale po kolei.

Już pierwsze przedstawienie w wykonaniu zespołu na festiwalu wydawał się nieoczywistym wyborem, ale "Mazowsze" pod wodzą Andrzeja Strzeleckiego wyszło z tej próby zwycięsko.

Co do pierwszej opery, czyli "Księżniczki czardasza" - rozpaliła apetyty. Wojciech Adamczyk zrobił "Księżniczkę" tak, że duchem i oczami przeniósł widzów do przedwojennego variete. Tym większe brawa dla niego, że nie ukrywał, iż zrazu wydawało mu się, że bydgoscy śpiewacy nie dadzą rady aktorsko. Mamy jednak nie byle jakich artystów, więc zebrali się i pod okiem doświadczonego reżysera filmowego dali z siebie dużo. Kolejny wieczór mógł być znów ucztą, a okazał się dobrą kolacją. Taką z kuchni molekularnej, gdzie to, co na talerzu wabi wzrok i mami apetyt kolorami i obietnicą smaku, ale już przy degustacji lekko rozczarowuje. Taki był "Cyrulik sewilski" z niedośpiewaną słynną arią Figara. Kolejny był "Portret" - opera nowoczesna, zrealizowana niemal jak widowisko multimedialne. Ciekawe doświadczenie, ale jak każdy eksperyment - dyskusyjne w odbiorze.

Opera kijowska przywiozła do nas "Aleko" z pięknymi partiami głosowymi i klasyczny balet. Było prawie jak za carskich czasów...

Wieczór musicalowy to dopiero były pyszności! Wziąć się za bary z noblowskim dziełem, i fenomenalnymi kreacjami aktorskimi Władysława Hańczy, Emilii Krakowskiej i Ignacego Gogolewskiego z serialu Jana Rybkowskiego - to dopiero jest odwaga. Jak wyszło?

Fenomenalnie! W scenach zbiorowych - szaleństwo, partie solowe - klasa, a już ostatnie sceny, wygnania Jagny - wzbudziły autentyczny strach przed siłą motłochu. Nic więc dziwnego, że choć spektakl przerywany był kilka razy brawami, zakończył się w zupełnej ciszy. A potem zerwał się huragan oklasków; i była jedyna owacja na stojąco.

Nie miał więc łatwego zadania zespół "Mazowsze" na zakończenie XXI Bydgoskiego Festiwalu Operowego, ale jednak nie zawiódł. Panie dyrektorze, proszęjuż "zaklepać" musical z Gdyni na XXII Bydgoski Festiwal Operowy. Koniecznie!



Alicja Polewska
Gazeta Pomorska
10 maja 2014