Oda do wątrobianki

„On nie może wytrzymać wewnętrznego widoku w sobie" – tak mówi o swoim synu Erna, jedna z bohaterek „Prezydentek". Przekonanie o własnej brzydocie i skupienie się na najprostszych przejawach egzystencji to podstawa dramatu Wernera Schwaba. Trzy bohaterki „Prezydentek" i ich otoczenie pogrążone jest w tym, co najniższe, upadłe, fekalne. Na scenie odgrywana jest oda do produktów spożywczych i do ludzkich odchodów. Czy jako człowiek można upaść jeszcze niżej?

Można uznać, że tytuł spektaklu jest ironiczny – Greta (Katarzyna Tlałka), Erna (Małgorzata Kochan) i Maryjka (Zofia Stafiej) to żadne „prezydentki", bo czym one potrafią zarządzać? Tylko niespełnieniem, które reprezentuje Greta, przesadną oszczędnością i jedzeniem wątrobianki, jak to jest w przypadku Erny czy ciągłym zadowalaniem innych, co stale robi Maryjka. Na scenie Teatru Ludowego widzimy upadłe prezydentki, kobiety, które wylądowały na niewygodnym dnie. Życie, które mogłyby prowadzić, je uwiera; niespełnione wizje dają o sobie znać. Z pewnością nie tak to miało wyglądać.

Atmosferę zatrzymanego życia podkreślają kostiumy (Aleksandra Harasimowicz) i dekoracje (Konrad Hetel). Akcja „Prezydentek" dzieje się w wypłowiałym pokoju, w którym znajdują się porwana kanapa, telewizor, fotel, pusta szafa i grube ramy bez obrazów. Całość wytwarza pustkę i podkreśla brak osobowości – nikt nie ma odwagi wypełnić ram życiem czy dodać elementu, który określałby bohaterki, żeby ten pokój przestał być zduplikowany, odbity, widziany już miliony razy u innych.

Grecie, Ernie i Maryjce charakter nadają kostiumy. Kochan, grająca Ernę, ubrana jest w zmechacony, luźny sweter, który posiada wydziergany, zwisający biust. Ta niezadbana kobieta, dialogująca spod wielkiej futrzanej czapy (znalezionej na śmietniku), swój sens odnalazła w oglądaniu telewizji, przesadnej oszczędności i mówieniu o właścicielu sklepu mięsnego, którego darzy niespełnionym uczuciem i który przynosi jej kolejne porcje pasztetowej. Potrzeby Erny są proste, jej pragnienia także są nieskomplikowane. Kochan zagrała postać, tak często mijaną w realnym życiu – starzejącą się kobietę, z przyziemnymi potrzebami konsumpcji, gdzieś w głębi siebie marzącą o wielkim romansie.

W przypadku Maryjki ciekawym rozwiązaniem jest nałożenie na jej głowę czarnego klosza od lampy. Dziewczyna chodzi w nim w początkowej części „Prezydentek". Czerń, spowijająca twarz Maryjki, wyraża jej zahukanie, zamknięcie. Zupełnie inny charakter ma Greta – jest najbardziej złożoną bohaterką. Postać ta przepływa pomiędzy erotyzmem (co też podkreślają obcisłe ubrania), świadomością podjętych złych decyzji, a życiem w wyobrażeniach. Greta posiada w sobie żar, który został przytłumiony porażkami i niewykorzystanymi szansami.

Katarzyna Tlałka w roli Grety jest najbardziej prawdziwa na scenie. Tlałka oddała ulotność starzejącej się kobiety, jej potrzebę miłości. Widzimy to już w pierwszych scenach, gdy Greta leży na kanapie, a jej dłonie i stopy głaszczą plusz; w tym zmysłowym dotyku czuć niezwykłą tęsknotę za uczuciem. Tlałka pozwala bohaterce rozkoszować się tą chwilą; w jej powolnych ruchach czuć miękki materiał, kapitulujący pod naporem palców. W tej scenie Greta nie wypowiada żadnych kwestii (jest to też symboliczne – pragnienia tej kobiety usychają w milczeniu), jest tłem do monologu Erny, ale to jej ruchy są na pierwszym planie, są hipnotyzujące. Tlałka rozpoczyna opowieść o swojej bohaterce w ciszy – środkiem wyrazu są odwrócone plecy i szukające ciepła dłonie. W następnych scenach aktorka dodaje Grecie osobowości poprzez pełen namiętności sposób chodzenia czy patrzenia. Wszystko, co przeżyła i czego nie doświadczyła, zawarte jest w oczach – niedostępnych i zakotwiczonych w świecie wyobrażeń. To w nich przeżywany jest cały dramat.

Tlałka w każdej scenie podkreśla samotność Grety, jej potrzebę podzielenia się miłością i to, jak bez tego uczucia gaśnie. Dlatego, chcąc uciec od rzeczywistości, wybiera życie w marzeniach. Choć rozmawia z Erną i Maryjką, jej wzrok jest nieobecny, oczy beznamiętnie wpatrują się w dal. Grecie towarzyszy wtedy zdziwienie, że ona to finalnie ona. Widać to też w scenie, gdy przygląda się w lustrze. Podstarzała kobieta patrzy na siebie w odbiciu i trudno ją ze sobą powiązać. Choć Greta-Tlałka seksownie się porusza, jest pełna niespełnionej namiętności, to przegrywa ze zderzeniem z rzeczywistością – odbicie, które widzi, obnaża jej przemijanie.

Jedyne, co Grecie pozostaje to wspomnienia, tęsknota za uczuciem i śpiewanie „Miłość ci wszystko wybaczy" do złotego kielicha, ale w odpowiedzi słyszy jedynie echo naczynia. Obojętne oczy, towarzyszące bohaterce przez większość spektaklu, przemieniają się w pełne żaru i ekscytacji, gdy wyobraża sobie, że Fredzio – jeden z mężczyzn-zalotników, tańczy z nią i prosi o rękę, a wszyscy mężczyźni pragną tylko jej. Tylko jej.

Trzy „prezydentki" zatracają się i uciekają w wyobrażenia i szarości: Maryjka stale opowiada o fekaliach, a Erna i Greta – o miłości i ciągłej konsumpcji. Tlałka w roli Grety jest znakomita, na zasadzie kontrastu partneruje jej Kochan. Jednak, oprócz tego duetu, spektakl w kilku momentach jest przesadny, a odwoływanie się do jednej metafory, podkreślającej upadek człowieka i społeczeństwa (nawiązywanie do ludzkich odchodów), na dłuższą metę jest męczące.



Monika Morusiewicz
Dziennik Teatralny Kraków
6 marca 2023
Spektakle
Prezydentki