Odnaleziona po latach

Wyznam szczerze, iż najświeższa premiera Warszawskiej Opery Kameralnej wzbudziła we mnie dość mieszane uczucia. "Matrimonio con variazioni" to typowy przykład hybrydy gatunkowej. Na tej scenie z pewnością ten rodzaj spektaklu może trochę dziwić widza. Warszawska Opera Kameralna słynąca nie tylko w Polsce, ale i w środowiskach muzycznych na świecie (a już wśród mozartologów na pewno) przede wszystkim (choć nie tylko) z corocznych festiwali Mozartowskich nagle zwróciła się - można powiedzieć - w diametralnie innym kierunku. Połączenie operetki, kabaretu, baletu, rewii, pantomimy i gry aktorskiej w jednym spektaklu o dość "rwanej" narracji to novum w repertuarze tego teatru.

Ale najważniejszą nowością jest tu dość eksperymentalna muzyka Józefa Kofflera, pierwszego w Polsce przedwojennej dodekafonisty. Utwór ten będący jedynym scenicznym dziełem Kofflera od czasu wojny do lat dziewięćdziesiątych uchodził za zaginiony. W odnalezieniu nie mógł pomóc sam kompozytor, bo już dawno nie żył. Okoliczności jego śmierci nie są dokładnie znane. Wybuch wojny zastał Kofflera we Lwowie. We wrześniu 1939 roku, wkrótce po aneksji Lwowa przez ZSRR, otrzymał on od władz sowieckich katedrę kompozycji i prominentne stanowisko prorektora w tamtejszym konserwatorium. Dostał także funkcję sekretarza Związku Kompozytorów Ukrainy Radzieckiej. Nie bardzo mu to jednak pomogło. Był wszak kompozytorem muzyki awangardowej, a ta "ideologicznie" nie pasowała władzom sowieckim. Koffler wycofał się więc z awangardy i złożył publiczną samokrytykę, gdzie - jak podaje w programie do spektaklu prof. Maciej Gołąb - Koffler pisał: "Otrzymałem możliwość pracy i życia jako człowiek wolny i szczęśliwy, otrzymałem możliwość realizacji twórczych planów, o czym przedtem nie mogłem nawet marzyć". Ale, zdaniem prof. Gołąba, owa samokrytyka niewiele kompozytorowi pomogła. Tak jak i "Uwertura radosna", którą napisał w 1940 roku dla uczczenia (!) inwazji Armii Czerwonej na Polskę. Trudno dziś wytłumaczyć tę nadgorliwość Kofflera w relacji z Sowietami. 

Kiedy w 1941 roku Niemcy wkroczyli do Lwowa, Koffler, pochodzący z rodziny żydowskiej, został wywieziony wraz z żoną i synem do getta w Wieliczce. Zginął prawdopodobnie rozstrzelany wraz z rodziną przez Niemców w 1944 roku w okolicach Krosna, już po likwidacji wielickiego getta. 

Wracając zaś do "Matrimonio con variazioni", oryginalne dzieło powstało w 1932 roku. Podczas zawieruchy wojennej, wraz z innymi utworami, zaginęło. Dopiero w 1993 roku muzykolog prof. Maciej Gołąb odnalazł je w archiwum berlińskim. I to nie w pełnym kształcie, bo zaledwie jako wyciąg fortepianowy z niemieckim tekstem. Rzecz wymagała więc rekonstrukcji. Partyturę uzupełnił i zinstrumentował Edward Pałłasz, a polski tekst napisała Joanna Kulmowa, tylko ogólnie odnosząc się do oryginalnego, niemieckiego libretta, zachowując trochę klimat tamtego tekstu. 

W warstwie fabularnej jest to nieduża historyjka o pewnym Światowym Biurze Matrymonialnym kojarzącym pary małżeńskie, którego szef, Boss (Jerzy Mahler, najlepsza rola w spektaklu) traktuje firmę jako biznes przynoszący wcale niemały dochód. Kategorie moralne nie mają tu żadnego znaczenia, liczy się tylko pieniądz. Ale, na szczęście, jest tu właścicielką Eumenida (Kamila Cholewińska na zmianę z Anną Jakubczak), której nie skusi wypchana kiesa. Dla niej liczy się inna wartość, pragnie ukrócić swobodę obyczajową i przywrócić porządek moralny. Wsparcie w swoich dążeniach znajdzie w zakochanym w niej Lepardzie (Tomasz Rak na zmianę z Robertem Szpręgielem), za którego wyjdzie za mąż i z którym wspólnie wypowie walkę Bossowi. Nie obejdzie się bez gangsterów, strzelaniny itp. 

Nie ma w tym nic odkrywczego, zresztą nie o to chodzi. Rzecz bowiem jest żartem prześmiewczym z obyczajowej swobody, z jakiej słynęły kabarety niemieckie na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Tak więc treść libretta Kulmowej ma swego rodzaju charakter parodystyczny. Tak zresztą jak i cały spektakl z lustrami, rewiowymi piórami tancerek, błyszczącymi torebkami i sukienkami pań zrobionych na blond wampa, panów w kapeluszach i białych garniturach, wreszcie samego Bossa prowadzącego konferansjerkę koniecznie we fraku, cylindrze i z nieodłączną laseczką dla fasonu. A wszystkim dowodzi dość awangardowa, jak na 1932 rok, muzyka Józefa Kofflera pod sprawnym kierownictwem muzycznym Przemysława Fiugajskiego. 

W przedstawieniu zawiodła przede wszystkim reżyseria Romany Agnel. Całość sprawia wrażenie pewnego chaosu. I to wcale niezamierzonego. Podobnie zresztą, dość chaotycznie wybrzmiewa na scenie tekst Joanny Kulmowej, chwilami naprawdę nie wiadomo, o co chodzi, tym bardziej że autorka żartobliwie posługuje się stylistyką niemieckiego ekspresjonizmu. Wprawdzie w tonie parodiującym oczywiście, ale chwilami tekst nie jest czytelny. Także trudno być zachwyconym wokalnym poziomem wykonawców solistycznych. Zresztą soliści niewiele mają tu do zaśpiewania, gdyż muzycznie większość zadań spoczywa na chórze i orkiestrze Warszawskiej Opery Kameralnej. Od tej strony spektakl jest bez zarzutu. 

Myślę, że gdyby debiutująca tu jako reżyserka Romana Agnel otrzymała opiekę artystyczną dobrego, doświadczonego reżysera, wówczas ta niewielka i błaha przecież historyjka, którą jest "Matrimonio con variazioni", nabrałaby większej dynamiki i scenicznego wyrazu, co pewnie uchroniłoby widza przed uczuciem znużenia. Na plus Warszawskiej Operze Kameralnej można zaliczyć to, że niestrudzenie i owocnie od lat penetruje rozmaite archiwa muzyczne na świecie w poszukiwaniu zaginionych partytur oper i w ogóle muzyki dawnych kompozytorów. Owe penetracje mają swoje efekty nie tyko w samym repertuarze opery, ale i w wydawnictwach fonograficznych.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
4 czerwca 2009