Okiem obserwatora: Wiosna

Po długich latach triumfów Teatr STUDIO, obecnie znany jest, niestety, nie ze swoich świetnych premier, lub wciskających w fotel ról, czy kreacji aktorskich, tylko z tego, że kolejne produkcje dalekie są od oczekiwań widzów, no i z różnych przepychanek administracyjnych, graniczących z aferami/ skandalami. Wszystko wskazuje na to, że dzieje się tak za cichym przyzwoleniem, czy wręcz akceptacją miejskich włodarzy od kultury. Na temat ich kompetencji, a co za tym idzie skutków ich decyzji, lub na odwrót, braku podejmowania działań, wylano już morze atramentu.

Przez pewien czas wydawało się, że STUDIO zaczyna stabilizować swoją sytuację, a nawet powolutku otrząsać się z wielu lat uśpienia i jałowego biegu.

Gdy w roku 2012, dyrektorem artystycznym została Agnieszka Glińska, pojawiły się interesujące spektakle. Teatr zaczął odżywać. Niestety plany i działania Glińskiej okazały się za ambitne zarówno dla dyr. Romana Osadnika, jak i dla jego ochroniarza z magistratu Tomasza Thun - Janowskiego. Ten ostatni mając pełną wiedzę o "dokonaniach" Osadnika w poprzednich teatrach, (a w każdym razie powinien ją mieć, bierze przecież za to publiczne pieniądze i to niemałe), stanął w sporze między poruszającym się w materii teatralnej jak słoń w składzie porcelany biurokratą, z cenioną artystką, zdecydowanie NIE po stronie kultury.

Skutek jest taki, że Glińskiej nie ma już w tym teatrze (od 2015 r.), ale póki co publiczność może jeszcze delektować się efektami jej pracy, nawet tymi pośrednimi. Przez czas swojego dyrektorowania, nie tylko wyreżyserowała kilka wartościowych sztuk, ale stworzyła również warunki do pracy innym artystom. Jednym, z nich był przybysz z dalekiej Brazylii Leonardo Moreira, autor i reżyser "Wiosny".

Gdy rozpoczął próby, w środowisku zaczęły kursować niesamowite opowieści, co tam się wyprawia! Wieść gminna głosiła, że bliżej jest im do zajęć psychoterapeutycznych i sesji na kozetkach, niż do prób teatralnych. Zdarzały się przypadki złożenia roli, a nawet całkowitego odejścia od zawodu. Tak było przez pewien czas, a potem Brazylijczyk wyjechał i temat ucichł. Nawet po jego powrocie i wznowieniu prób zmierzających już do premiery, emocje opadły i nie były już tak duże.

Premiera "Wiosny" odbyła się na początku marca 2016 i od tego czasu spektakl grany był już ponad 20 razy, zawsze przy nadkompletach publiczności i kończył się długotrwałymi brawami. W czym tkwi tajemnica sukcesu? W pomyśle autora i w reżyserii (ta sama osoba), w ciekawej scenografii (Marisa Bentivegna), a przede wszystkim w bardzo dobrym aktorstwie.

Brazylijski twórca, raczej nieświadomie, nawiązał do wspaniałej tradycji tego miejsca. To przecież tu, w stworzonym na początku lat 70-tych XX w. przez Józefa Szajnę Teatrze STUDIO, zaczęły powstawać spektakle, dalekie od konwencjonalnych, tradycyjnych przedstawień.

To w tej samej Malarni (małej scenie) grany był chyba najsłynniejszy spektakl Szajny - "Replika", w której od samego początku, występował Stanisław Brudny. Ten sam, który gra obecnie w "Wiośnie".

Nie tylko spektakle Szajny łamały tradycyjne konwencje teatralne. To w STUDIO grana była "kultowa" "Tamara" Johna Krizanca [reż. Maciej Wojtyszko], czy bardzo specyficzna "Godzina, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem" Petera Handke [reż. Zbigniew Brzoza].

Przypominam te spektakle, ponieważ Wiosna Leonardo Moreiry też odbiega od stereotypowego przedstawienia teatralnego. Trudno jest ją opisać, ponieważ trzeba by zdradzić pomysł reżyserski, który jest mocno zaskakujący i bardzo ciekawy. Ale żeby jeszcze wzmóc zainteresowanie potencjalnych widzów i zachęcić ich do obejrzenia Wiosny, wspomnę (ot tak sobie), film Krzysztofa Kieślowskiego "Przypadek".

Zadomowione w Pałacu Kultury i Nauki wróble były bardzo podekscytowane tym, że Moreira, po swoim pierwszym etapie (psychoanalitycznym) spotkań z zespołem, wyjechał do Brazylii, a jak wrócił, okazało się, że nie dość, iż bohaterowie sceniczni noszą imiona aktorów ich grających, to w tekst sztuki i jej akcję, wplecione są wątki autobiograficzne wykonawców! Powoduje to, jeszcze większą niż zazwyczaj identyfikację aktorów z graną przez nich postacią. To się czuje, że wszyscy bez wyjątku właściwie nie grają, tylko zachowują się na scenie bardzo naturalnie, można powiedzieć - są sobą.

Niesamowite wrażenie powstaje np. wtedy, gdy Łukasz Simlat (Łukasz) mówi o Stanisławie Brudnym (Pan Stasio), komentując jego krzątaninę na scenie z miotłą, ścierką, czy sekatorem: "No i co? Całe Życie na scenie, a teraz tu... to...". Takich przenikań realnego życia aktorów z fikcją sceniczną jest bardzo dużo, a nie wszystkie są takie łagodne i bezbolesne.

Pomysł zastosowany przez reżysera i jego realizacja przez aktorów powoduje, że zdecydowana większość widzów wychodzi ze spektaklu z mocnym postanowieniem ponownego przyjścia i zobaczenia go raz jeszcze.

Wzruszający jest fakt, że cały czas wspaniale grający swoje kolejne role Stanisław Brudny robi to w tym samym teatrze i na tej samej scenie, więcej lat niż wszyscy inni koledzy grający w tym spektaklu są na świecie! "To jeden z ostatnich, który poloneza tak wodzi". Ale pan Stanisław znajduje godnych partnerów zarówno w paniach: Marcie Juras i Monice Krzywkowskiej, jak i panach: Marcinie Bosaku, Antonim Pawlickim i Łukaszu Simlacie.

To naprawdę duża przyjemność obejrzeć tę szóstkę w "Wiośnie", w Teatrze STUDIO.



Krzysztof Stopczyk
www.kulturalnie.waw.pl
8 października 2016
Spektakle
Wiosna