Ołów i puch

Proza Pielewina pomogła Agnieszce Olsten wypreparować "Iwanowa" z rodzajowości, dała nieludzkie, owadzie spojrzenie na mechanizmy uczuć, los jednostki, sens istnienia.

Zawsze myślałem, że piosenka "Gołębi puch" grupy Lombard opowiada o miłości. Agnieszka Olsten we wrocławskim spektaklu "Samsara Disco" z piekielną złośliwością tropi w niej wątki buddyjskie. Fraza "Każda noc przynosi znów bezsensowny ból, ołów - nie, gołębi puch" ma traktować o tytułowej samsarze, czyli cyklu wcieleń, którego jesteśmy niewolnikami, i cierpieniu duszy czekającej na kolejną, doskonalszą reinkarnację. Słuchając hitu sprzed ponad 20 lat, dwie nocne ćmy, żuliki Mitia i Dima z "Życia owadów" Pielewina (kapitalny duet Mirosław Haniszewski - Marcin Czarnik), przekonują się nawzajem, że wokalistka nie wie, o czym śpiewa. Analiza twórczości lirycznej Małgorzaty Ostrowskiej to brawurowe wypełnienie luki między powieścią Pielewina a dramatem Czechowa. "Iwanów" wylania się tu niespiesznie z filozoficznych rozmów zmienionych w insekty współczesnych Rosjan od Pielewina. Skąd pomysł na to połączenie? Trop podpowiedział sam Pielewin. Jego Mitia i Dima znajdują przecież w zaroślach pozieleniałe popiersie rosyjskiego dramatopisarza. Ich cierpliwe wyjaśnianie znaczeń tybetańskich heksagramów współbrzmi przecież z filozofowaniem Czechowowskich bohaterów. Z ich niedokończeniem, brakiem satysfakcji, porażką i wstydem.

W pierwszej scenie bohaterowie biegną za tancerzem przewodnikiem po drewnianej rampie-zjeżdżalni. To jedyny obiekt na scenie, metafora ich życia. A jednocześnie komentarz do wspólnej dla ludzi Czechowa i Pielewina dominanty: dążenia do czegoś lepszego - innego życia, wyższego stanu świadomości. W metaforze Olsten życie mężczyzn to zawsze ruch w dół. Kobiety tracą równowagę, mało nóg w szpilkach nie połamią, ale nieustannie i mozolnie wspinają się w górę. Tylko że z tamtej strony zjeżdżalni też jest otchłań. Wszyscy bohaterowie drugoplanowi (Hrabia, Borkin, Liebiediew) zostali podniesieni szczebel wyżej w samoświadomości, rozpaczy, dotkliwości, uwikłane w dramat kolejności uczuć kobiety zrzucono o dwa stopnie w dół, tak żeby zmieniły się we własne karykatury (Sara, Sasza). Tylko Iwanów pozostał tam, gdzie był u Czechowa. Bohater Michała Majnicza bardziej niż wymianą umierającej żony na nowszy model zajęty jest definiowaniem własnego łajdactwa. On nie chce być dobry. W tym świecie ani cierpienie, ani niezaspokojenie nie dają nic w zamian. Nic ich nie buduje, nic nie ocala, nie uszlachetnia. Miłość nie jest nagrodą za piękno, samotność nie zostaje dopełniona darem dobra. Ale przecież ulegają przemianie. Ujął mnie dojrzały smutek tego przedstawienia. Jest w nim krach wiary w maskę podwojonej tożsamości: nawrócona z miłości na prawosławie Żydówka Sara (Katarzyna Strączek) cierpi najbardziej. Międzyludzka mimikra nie ocala nikogo. Bo Olsten opowiada o goryczy, którą czuć u początku i końca miłości. Bezcelowość rozpaczy bohaterów z powodu beznadziejności życia oddaje najmocniej nawet nie finałowa samobójcza śmierć wdowca Iwanowa, tylko świetnie mówione monologi wysuszonego na wiór rodzinnego bankruta Liebiediewa (Maciej Kozłowski). Bo jak mówi Pielewin: wszyscy jesteśmy w metaforyczny sposób martwi, ale dopiero prawdziwy trup robi różnicę w naszym postrzeganiu świata.



Łukasz Drewniak
Dziennik Gazeta Prawna
3 października 2009
Spektakle
Samsara Disco