Omar - chłopiec taki jak ty

Kilka miesięcy temu świat obiegły dwa zdjęcia, na których widać dwie dziecięce ofiary walk w Syrii - uratowanego z gruzów w Aleppo chłopca Omrana Daqneesh'a oraz anonimowego kilkulatka, którego ciało morze wyrzuciło u brzegów Turcji.

Historię opowiadaną w spektaklu "Yemaya. Królowa mórz" można potraktować jako wypadkową tych dwóch: pięcioletni Omar (brawurowa Agata Kucińska), który, szukając ocalenia od śmierci w walącym się mieście, wypływa z ojcem łodzią na morze, ale ponieważ jego kamizelka jest zbyt duża, wyślizguje się pod naporem fali i wpada do morza. I choć skojarzenia z wojną w Syrii oraz uchodźcami próbującymi przed nią uciec są oczywiste, nie ma tu miejsca na tanią politykę czy ideologiczne przepychanki, które zostały zastąpione zwyczajną empatią; Omar jest takim samym dzieckiem, jak widzowie spektaklu, tyle że z dnia na dzień stracił dom i musiał razem z ojcem (który nosi brodę i kufi - arabskie nakrycie głowy, jedyny ślad ich kulturowej przynależności) szukać dla siebie bezpieczniejszego miejsca.

Autorka tekstu Małgorzata Sikorska-Miszczuk wprowadza do, chwilami poetyckiej, narracji elementy abstrakcyjne, dla których reżyserka Martyna Majewska znajduje błyskotliwe i zabawne teatralne formy. Omar bowiem, jak każde dziecko, lubi wyobrażać sobie, że różne przedmioty mają swoje życie i często rozmawia na przykład z kwiatami, za co ganił go ojciec. Dlatego nie dziwi, że w pewnym momencie do morskiego królestwa za Omarem trafiają nie tylko jego kwiatki, ale i balkon (postać mężczyzny zamkniętego w szklanym sześcianie) oraz Kawał Ziemi sprzed domu w rodzinnej miejscowości chłopca. W morskim świecie Omar poznaje również jego mieszkańców - nieufnego i nieco melancholijnego Rekina Gogo (Grzegorz Mazoń, ubrany w obcisły czarny kostium i buty na kółkach pozwalające mu przemieszczać się posuwistymi ruchami po scenie) czy Dinozaura Hugo z przyklejonymi do ciała kolorowymi kapslami w charakterze łusek, który wprawdzie nic nie mówi, ale wydaje z siebie dźwięki i nawet uczy widzów nucić prostą melodię do rytmu jego podskoków. Podwodnym światem rządzi królowa Yemaya, od której zależy dalszy los Omara i jego "ziemskich" przyjaciół. Początkowo chłopiec zły na surowego tatę wypiera się go i woli zostać w morzu, kiedy jednak dowiaduje się, że ojciec nie tylko nie odszedł od brzegu morza, ale z rozpaczy prosi wodną faunę i florę o pomoc w dotarciu do synka, ten postanawia opuścić morskie królestwo i wraz z tatą, kwiatami, balkonem oraz Kawałem Ziemi udać się na poszukiwania lepszego świata.

"Yemaya. Królowa mórz" imponuje przede wszystkim monumentalnością - prosta czarno-biała scenografia złożona z kilku dużych podestów w głębi sceny, odpowiednio oświetlona rzuca złowrogie cienie i kreuje atmosferę grozy. Efekt ten wzmacniają białe sznureczki zawieszone pod sufitem nad głowami widzów i w głębi sceny, które kilkakrotnie w trakcie spektaklu opadają i rozświetlają się, przypominając fragmenty rafy koralowej. Autor muzyki Dawid Majewski tak wykreował całą fonosferę spektaklu - pełną wodnych szumów i głębinowych dźwięków - by uzyskać wrażenie zanurzenia się w strasznym, ale i fascynującym świecie oceanu. Sceny przeplatane są też utworami muzycznymi, które brzmią jak mieszanka chórów gregoriańskich i kompozycji Dead Can Dance (poruszająca pieśń ku czci królowej Yemayi). Twórcy spektaklu nie unikają też rozwiązań scenicznych, mogących naprawdę zaniepokoić małych widzów, na przykład gdy scenografia oświetlona jest od tyłu i widać tylko zarys poszczególnych elementów i czarne poruszające się sylwetki postaci, czy też w ekspresyjnej scenie, w której Yemaya przestrzega przed wojenną przemocą, a czarna płachta poruszana podmuchem silnego "wiatru" opada niczym kurtyna likwidując dystans między sceną i widownią i na chwilę całkowicie zasłania świat sceniczny, zostawiając widzów sam na sam z morską władczynią. Nie chodzi jednak wyłącznie o artystyczny efekt (choć ten robi wrażenie), ale o utrzymanie w historii Omara pewnego ciężaru realności, aby jego przygody nie straciły ważnego, aktualnego kontekstu, a spektakl nie wymknął się w rejony abstrakcji.

To, co jest imponującym i ogromnym atutem spektaklu "Yemaya. Królowa mórz", to uruchomienie teatralnej machiny, wciągającej widzów w świat, w którym jest miejsce na ich własną wyobraźnię, pozwalającej się nim zachwycić i niemalże zapomnieć, że wciąż jesteśmy w teatrze. Twórcom udało się też uniknąć dydaktyzmu czy protekcjonalnego tonu wobec widowni, a jednocześnie nie pozwalają, by problematykę spektaklu można było łatwo zbagatelizować. Jak bowiem, po takim spektaklu, dorosły miałby wytłumaczyć dziecku, że Omar i jego tata może i kochają przyrodę i w ogóle są spoko, ale nie powinno się im pomagać w odnalezieniu nowego domu?



Marta Bryś
e-teatr.pl
22 marca 2017