Ona, on, kochanki i butelki wódki

Maria Rogowska oraz Andrzej Beya Zaborski, jako rozstające się małżeństwo z 20-letnim stażem, zawładnęli sceną. Na twarzach widzów oglądających „Krzywą wieżę" malują się uśmiech, współczucie, złość, żal i tysiące innych odczuć. Wszystko to, przez znakomitą grę aktorów – odzwierciedlającą to, co tkwi w nas samych. Opowieść wyreżyserowała rosyjska dramaturg Nadieżda Michajłowna Ptuszkina, a można ją zobaczyć na deskach Białostockiego Teatru Lalek.

Gdzie tkwi tajemnica udanego związku? Odpowiedzi próżno szukać w „Krzywej wieży". To opowieść pokazująca rozpad tego, co było budowane przez dwie dekady wspólnie spędzonych dni. Przeżywając ją, aż chce się zaśpiewać za Ireną Jarocką: Ty i ja mieliśmy słońce rwać/osiodłać czas, dogonić wiatr/ otworzyć bramy w światło dnia. Właśnie taki, zdaniem bohaterki, miał być związek, w który wstąpiła w młodości. Jednak, przez ten czas, zdarzyło się tak wiele złego, miłość prysła, a każdy wspólny dzień nabrał różnych odcieni szarości. Dlatego idealnie opisują to wszystko dalsze słowa piosenki – Ty i ja jakoś nie wyszło nam/poszarzał świat, przybyło lat/lat długich tak.

Stąd bohaterka chwyta w rękę walizkę i śmiałym głosem oznajmia mężowi, że go opuszcza. On z lekkością ducha i lekkim zdenerwowaniem, bo komunikat małżonki przerwał mu spokojne oglądanie meczu, zaczyna dyskusję. W ten sposób poznajemy każde z nich – właśnie ta warstwa snucia jest najpiękniejsza w „Krzywej Wieży" i udowadnia, że Nadieżda Michajłowna Ptuszkina jest równa Nikołaj Gogolowi.

Pierwsze minuty spektaklu mężczyzna jest przez widzów postrzegany jako gbur i alkoholik, a bohaterka jako „szara myszka", która zdecydowała się wyrwać z piekielnego związku. Później dialog pomiędzy małżonkami się zaostrza, tym samym opowieść nabiera tempa. Pod koniec „Krzywej wieży" okazuje się, że on nie jest wcale taki głupi, a ona, mimo romantycznej natury, nie należy do osób „słabych psychicznie".

Za rozpad ich związku odpowiadają oni oboje. Przegrywają swoją miłość, bo nie znają prawdy, o której śpiewa raper L.U.C.: Związek to pracochłonne ognisko/ zawiłość w której chce się być blisko/ ale miłość choć przepali wszystko/nie pielęgnowana zamienia się w popiół. Z ich małżeństwo od dawna nie tli się dym.

Niektórzy odbiorcy widowiska mogą nie zgodzić się z powyższymi słowami, obarczając winą tylko lekkodusznego bohatera. Przecież pije, bije i ma na koncie mnóstwo zdrad. Zgodzę się z nimi. Jednak nie do końca jest on zły. W pewnym momencie okazuje się, że mężczyzna trwa przy kobiecie tylko dlatego, że ma w sobie choć trochę honoru. Mimo, że nie kocha, poślubił ją dlatego, że była w niechcianej ciąży i trwa dla dobra dziecka – tyle i aż tyle.

Natomiast bohaterkę gubi idealizm. Gdyby nie kierowała się wyśnionymi przez siebie wizjami, byłaby szczęśliwą osobą, żyjącą w innym, ale na pewno „zdrowszym" związku. Niestety, trwa w ułudzie do końca, raniąc sama siebie.

Życie rodzinne jest jak Krzywa Wieża w Pizie – chwieje się, chwieje, ale raczej się nie zawali, chociaż kto wie..., padają z ust mężczyzny słowa podsumowujące minione 20 lat. Jakże są one prawdziwe. Potwierdzą to widzowie, którzy wybiorą się do białostockich Lalek. Wielu z nich odszuka się w bohaterach samych siebie. Bowiem, w snutej opowieści jest tak wiele elementów opisujących nas samych, niezależnie czy jesteśmy po rozstaniu z partnerem, czy trwamy już od jakiegoś czasu w związku, czy też dopiero stawiamy pierwsze kroki. Spektakl wart obejrzenia i przemyślenia.



Jakub Sosnowski
Dziennik Teatralny Białystok
14 stycznia 2019
Spektakle
Krzywa wieża