Opera niewykonalna

Jak będzie wyglądać najdłużej wyczekiwana opera w Państwowej Operze Bałtyckiej? Czy to opowieść o niespełnionej miłości, czy może o pedofilskim obłąkaniu? Rozmowa z Markiem Weissem, dyrektorem gdańskiej sceny i reżyserem "Salome", której premiera odbędzie się już dziś

Dlaczego na ostatnią premierę przed wakacjami wybrał pan akurat "Salome" Richarda Straussa?

Trzeci raz robię "Salome" i po raz trzeci zdecydowałem się na układ, w którym orkiestra jest na scenie i wszystko dzieje się na proscenium. Aby wystawić ten spektakl, trzeba przede wszystkim znaleźć sposób na sprzeczność, jaka tkwi w głównej bohaterce. Z jednej strony mamy tekst Oscara Wilde\'a, historię biblijną, warstwę plastyczną, modernizm. Z drugiej strony opera Straussa ma z tym niewiele wspólnego. To muzyka faceta, który nie był prowokatorem ani artystowskim pyszałkiem, tylko porządnym Niemcem, przestrzegającym obowiązujących rygorów społecznych, z nazizmem włącznie. Strauss w jakimś sensie był sztywniakiem - pompatycznym, genialnym twórcą, który próbował przemycić to, co zafundował nam Oscar Wilde.

Kreacja Salome jest uważana za jedną z najtrudniejszych partii operowych.


Strauss nie dał wykonawcom żadnej szansy na realizację swoich założeń. Decyzja o tym, kto ma śpiewać Salome, kompletnie wyklucza wykonanie tego utworu. Nie ma możliwości, żeby zaśpiewała to osoba, która będzie tańczyć przez 12 minut! Na początku opery wbiega księżniczka Salome - dziewczynka, która ma pobudzić zmysły. Przecież to jest opowieść o pedofilskim obłąkaniu, o młodziutkiej, atrakcyjnej dziewczynie, która jest jak "Lolita" Nabokova. Inaczej "Salome" nie ma sensu. Jeszcze gorzej jest pod koniec - cały finał na ekstremalnych emocjach Salome śpiewa do głowy z tektury lub gutaperki. I to ma być wstrząsające, a jest po prostu śmieszne. Nie widziałem ani jednego spektaklu, który utrzymałby wymaganą powagę. Owszem, w filmie Götza Friedricha z 1974 roku to się udaje, ale to możliwe tylko dzięki technikom filmowym.

W jaki sposób uda się utrzymać powagę w produkcji Opery Bałtyckiej?

Zdecydowaliśmy się, żeby był to koncert. To jeden z najlepszych na świecie utworów do wykonania koncertowego. Ale sam koncert to byłoby za mało - skoro jesteśmy w teatrze, można by spróbować "ugryźć" to nieco inaczej i opowiedzieć, jak koncert próbuje przez chwilę stać się teatrem. Niektóre elementy mogą zaczynać się stawać teatrem na oczach widza i być doprowadzone trochę dalej niż wykonanie koncertowe, gdzie śpiewacy zwracają się do siebie, żeby było wiadomo, kto do kogo śpiewa. Podstawowym zabiegiem, który ma temu służyć, jest rozdzielenie postaci Salome na dwie osoby.

Jak to rozdzielenie postaci chce pan pokazać na scenie?

Nasza Salome składa się z głosu i ciała - opowiemy o tym rozdarciu - jedna jest ciałem, druga głosem, ale tworzą jedną postać. To jest główny temat teatralnej opowieści tej realizacji. To samo dotyczy Jochanaana - on z założenia jest głosem offowym, jego partia składa się z offowych wstawek i jednego duetu. To również jest głos i ciało. Wiadomo, że głos musi być przypisany do potężnego, doświadczonego barytona o określonej sile i odporności głosu. A Salome zachwyca się jego ciałem i pięknem - to jest komiczne. Rozdzielenie głosów i ciał umożliwia zupełnie inną formę spotkania. Ciała Salome i Jochanaana rozumieją się bez słów. Chociaż jego głos nie pozostawia złudzeń, że jej miłość nigdy nie zostanie spełniona.

Tancerze stanowią alter ego śpiewaków?

Ujrzymy język tańca na tle koncertu, ale jest też pasmo prób teatralnego rozwiązania pewnych zdarzeń, które są przede wszystkim koncertowe. Wierzę, że wrażliwi widzowie zrozumieją ten zamysł, docenią nasz wysiłek i nie potraktują tego jako unik. Konstrukcja sceniczna scenograf Hanny Szymczak i tak jest większa niż dekoracje do normalnego spektaklu. Ten spektakl to opowieść muzyczna, która próbuje stać się teatrem.

Zdecydowaliście się nie dublować wykonawców głównych partii...

Zaryzykowaliśmy. Trzeba się z tym pogodzić, że do pewnych partii jest tylko jedna osoba.

Chociaż w spektaklu w pana inscenizacji są aż cztery Traviaty.

Pewnie znalazłoby się ich w Polsce z dziesięć. Na dzisiaj nie ma jednak ani jednej Salome poza Katarzyną Hołysz. Zresztą przy takim układzie, nawet jeśli ktoś jeszcze by to zaśpiewał, to by nie zagrał tego, co Hołysz może zagrać z tancerką prowadzoną precyzyjną ręką choreografa, Izadory Weiss. Frania Kierc jest stworzona do takiej roli, ale mamy też Iulię Lavrenovą, która będzie na zmianę z Franią wykonywać rolę Salome. Jochanaana zatańczą Michał Łabuś i Michał Ośka, a partię wokalną Jochanaana wykona Amerykanin John Marcus Bindel. Wybraliśmy najlepsze możliwe głosy, jakie będą w stanie pod niezwykle wymagającą dyrekcją José Marii Florencio to udźwignąć. To jest wielki wysiłek finansowy i logistyczny Opery Bałtyckiej. Specjalnie na tę premierę musimy doangażować kilkunastu dodatkowych muzyków orkiestrowych. Na razie nie ma żadnego zagrożenia, ale wszystko wisi na włosku. Wystarczy, żeby ktoś z solistów zaniemógł - wtedy nie mamy żadnej możliwości go zastąpić.



Łukasz Rudziński
trojmiasto.pl
15 kwietnia 2011
Spektakle
Salome
Portrety
Witold Malesa