Opowieści brazylijskie

Opera poświęcona historii komunistycznej aktywistki otworzyła premierowy sezon w Operze Bałtyckiej. Zróżnicowana, bogata brzmieniowo muzyka Jorge Antunesa w dobrym wykonaniu Orkiestry i bardzo dobrze dysponowany Chór to główne atuty spektaklu, które przez większość czasu zupełnie nie angażuje widzów. Dlatego na trzecim akcie pozostała zaledwie połowa premierowej publiczności.

Opera poświęcona niemiecko-brazylijskiej działaczce komunistycznej żydowskiego pochodzenia, Oldze Benário, trafiła na deski Opery Bałtyckiej (po raz pierwszy w Europie) dzięki staraniom maestro José Marii Florencia, dla którego dzieło to ma wymiar osobisty. Maestro dyrygował Orkiestrą Theatro Municipal de So Paulo podczas prapremiery opery Jorge'a Antunesa. Tytuł ten dyrektorowi Romualdowi Wiczy-Pokojskiemu (który podjął się reżyserii opery) zaproponował już w trakcie pierwszych rozmów na temat objęcia dyrekcji Opery Bałtyckiej.

Antunes stworzył operę o dwójce legendarnych w Brazylii opozycjonistów - Luísie Carlosie Prestesie i jego żonie Oldze, których losy zbiegły się w Moskwie. Olga osławiona brawurową, udaną próba odbicia Otto Brauna, dostała misję ochrony brazylijskiego rewolucjonisty Prestesa. Oboje udali się w podróż do Brazylii jako przybrane małżeństwo portugalskich burżujów. W trakcie kilkumiesięcznych podróży mających uśpić czujność organów ścigania, nawiązali romans.

Ostatecznie do Brazylii dotarli jako prawdziwe małżeństwo, które wkrótce miało doczekać się potomstwa. Jednak działania konspiracyjne kończą się aresztowaniem obojga. Prestes na długie lata trafił do brazylijskiego więzienia, zaś Olgę czekała niezgodna z prawem deportacja do hitlerowskich Niemiec, gdzie w więzieniu dla kobiet urodziła córkę, by po rozpoczęciu wojny trafić do obozów koncentracyjnych w Lichtenburgu i Ravensbrück. Finał tej historii mógł być tylko jeden...

"Olga" brzmi przejmująco i efektownie, zarówno dzięki licznym latynoskim rytmom (m.in. elementom samby czy tanga), jak i eksperymentom kompozytora z dialogującą z orkiestrą elektroniką. Z boku sceny, w pewnej izolacji od pozostałych muzyków, ustawiono pianino, harfę i gitarę, których dźwięki Antunes wplata w losy bohaterów bardzo subtelnie i umiejętnie - ten pomysł maestro Florncia potęguje ich ekspresję. Różnorodność brzmieniowa "Olgi" stanowiącej ciekawy, współczesny dźwiękowy patchwork, z łatwością wchłania też muzykę Wagnera, wykorzystaną w akcie drugim do miniprezentacji "Tristana i Izoldy" (kolejnej metafory losów Olgi i Luísa Carlosa) zatańczonej przez Giovanniego Rafaela Chaveza Madrida i Natalię Cedrowicz (poza kostiumowym Tristanem i Izoldą, wykonają również bardzo efektowny taniec miłosny, obrazując romans dwójki bohaterów). Wszystko to, pod batutą José Marii Florncia i dzięki umiejętnościom Orkiestry Opery Bałtyckiej wypada bardzo okazale.

Fakty biograficzne z życiorysu Olgi Benário w koniecznych skrótach i uproszczeniach na treść libretta zamienił Gerson Vale. Rzetelna faktografia ubarwiona została o koloryt lokalny, na przykład epizod trzech śpiewaków, którzy decydują się przystąpić do rewolucjonistów. W zamyśle twórców historię swojego życia opowiada nam Olga Benário zawieszona gdzieś między życiem a śmiercią w stanie bardo, w którym wspomina całe swoje życie. Polscy widzowie są świadkami dzieła dwujęzycznego - liczne partie mówione wypowiadane są po polsku, zaś wszystkie pieśni wykonywane po portugalsku.

W pierwszej odsłonie opery widzimy Olgę z wagą szalkową w rękach - symbolem wewnętrznej walki bohaterki między ideałami komunizmu i poświęceniem dla dobra ogółu a swoim osobistym życiem i miłością do męża i córki. W jednej z ostatnich scen - Olga w obozowym pasiaku, z wiadrami trzymanymi w obu rękach, jest oczywistym nawiązaniem do pierwszej sceny i dylematów bohaterki, które targały nią przez całe życie. Takich subtelnych gestów w spektaklu wyreżyserowanym przez Romualda Wiczę-Pokojskiego jest jednak niewiele. Przeważa nachalna ilustracyjność, czasem osuwająca się w kuriozalną groteskę (30-sekundowy poród Olgi lub rywalizacja i przepychanki gromadki dzieciaków o rower).

Podstawowym problemem gdańskiej inscenizacji opery "Olga" jest jednak fakt, że ta wzruszająca, kompletnie obca Europejczykom historia dzielnej kobiety walczącej o wolność, swobody obywatelskie i równość klasową, przedstawiona jest niemal całkowicie przezroczyście, bez emocji. Przez to spektakl nie angażuje widza, ogląda się go przez pierwsze dwa akty jak mało interesujący dokument, co na szczęście w trzecim akcie ulega zmianie. Drugą przeszkodą, z którą twórcy poradzili sobie nieco lepiej, jest różnica w pojmowaniu komunizmu i faszyzmu w naszym kraju i w Ameryce Południowej. Różnice kulturowe zarysowują się podczas mało czytelnej sceny spiskowania na gorącej brazylijskiej plaży, z tłumem plażowiczów w tle (pomysł, by zagrał go Balet Opery Bałtyckiej wydaje się słuszny, niestety efekt rozczarowuje).

Kluczową, bardzo trudną rolę tytułowej bohaterki w premierowym wykonaniu powierzono sopranistce Katarzynie Wietrzny, która w tym roku już parokrotnie przekonywała w Operze Bałtyckiej o swoich możliwościach. Tym razem solistka wydaje się przytłoczona ciężarem postaci, brakuje jej siły wyrazu i emocjonalnej temperatury, co udaje się zmienić dopiero podczas ostatnich dwóch arii - szczególnie tej finałowej, cytującej autentyczny, ostatni list Olgi Benário-Prestes do córki Anity i męża. Dużą trudnością, z którą wszyscy soliści muszą się mierzyć, są partie mówione, nieraz przy agresywnej, żywej muzyce. W tych momentach Katarzyna Wietrzny miewa niekiedy problemy.

Udanie partneruje jej Jacek Laszczkowski w roli Luísa Carlosa Prestesa, którego ciepły, donośny tenor dobrze współgra z postacią delikatnego, ale charyzmatycznego przywódcy. Warto wspomnieć tu również o Piotrze Nowackim (sekretarz Manuilsky), Mariuszu Godlewskim (nierozgarnięty szef policji Filinto Muller) oraz Katarzynie Nowosad (Carmen Ghioldi) i Julii Jarmoszewicz (Elise Elwart) czy trójce śpiewaków (Dionizy Wincenty Płaczkowski, Jan Żądło, Leszek Holec). Wszyscy oni wokalnie spisują się bardzo dobrze, nawet jeśli powierzone im zadania aktorskie bywają trudne do zagrania (jak brutalny, okraszony przekleństwami gwałt i utrata zmysłów po torturach przez Elise Elwart).

Jednak w inscenizacji Opery Bałtyckiej żaden z solistów nie dostaje szansy by zaistnieć na dłużej - paradoksalnie trudno tu wręcz pisać o rolach pierwszoplanowych, bo cała opera składa się z szeregu epizodów, których tempo raz pędzi w zawrotnym tempie, raz toczy się ospale, niepotrzebnie wyhamowując. Drażni naiwność libretta, objaśniającego kolejne zachowania i motywacje bohaterów wprost, bez cienia teatralizacji, czemu poddaje się przez większość spektaklu reżyser. Jedna z bardziej przejmujących scen - gdy jednocześnie widzimy Prestesa rozmawiającego z prawnikiem o roli nauki i Olgę poddawaną badaniom głowy w obozie, oparta jest na jednym geście powtórzonym przez lekarza obozowego kilkanaście razy, przez co całkowicie umyka dramatyzm sytuacji.

Na szczęście po przeciętnym akcie pierwszym i nieudanym drugim następuje akt trzeci, w którym historia Olgi wreszcie nabiera rumieńców. Wszystko rozgrywa się w przemyślanej, oszczędnej, inteligentnie skonstruowanej scenografii Hanny Wójcikowskiej-Szymczak, którą determinuje siedmiometrowa scena obrotowa umieszczona na scenie (nad nią wielkie zwierciadło imitujące kulę ziemską odbija wszystkich bohaterów opery. W pewnym momencie na całej długości sceny opadają monumentalne kraty, za którymi znajdują się uwięzieni komuniści.

Wspaniale w tej scenie prezentuje się Chór Opery Bałtyckiej, najpierw gwiżdżąc, a po chwili śpiewając po portugalsku "Międzynarodówkę" - to najlepszy moment całego przedstawienia. Chór zresztą od początku spektaklu jest jego bardzo mocnym punktem - zarówno w scenach przy maszynach do pisania, jak i podczas przejmującego finału zespół ten świetnie brzmi i równie dobrze wygląda (kostiumy to również zasługa Hanny Wójcikowskiej-Szymczak).

Na uwagę zasługują również inne, nierzucające się w oczy elementy wystroju - jak walizka z zabawkami i chwilowa zabawa Olgi z córeczką, opowiadająca swojemu dziecku o świecie, prawdopodobnie tym, o którym sama marzy i o jaki zamierzała walczyć. Tę chwilową ułudę szczęścia podkreśla też ciepła, stonowana muzyka, co zostanie zaraz przerwane przez nadejście strażników i odebranie córki matce. Bardzo efektownie wypada tez finałowa scena lamentu bezimiennych nad ciałem Olgi.

Szkoda, że do niego dotrwała ledwie połowa premierowej publiczności. Niestety, "Olga" to kolejne współczesne dzieło operowe, którego siłą jest niejednorodna, ciekawa muzyka, słabością przegadane, skupione na objaśnianiu wszystkiego od początku do końca libretto, z którym w parze idą reżyserskie niekonsekwencje. Inną kwestią jest odpowiedź na pytanie czy losy niemiecko-brazylijskiej komunistki są wystarczająco uniwersalne, by mogły nas dotknąć i poruszyć, na które warto odpowiedzieć sobie samemu.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
5 listopada 2019
Spektakle
Olga