Osaczeni ekranami telewizorów

Bałtycki Teatr Dramatyczny ma przedziwny zwyczaj niszczyć lub reinterpretować klasykę w najlepszym stylu. Współpraca Teatru z Piotrem Ratajczakiem zaowocowała już jedną perełką: fenomenalnym spektaklem "Szewcy", który, jako jeden z niewielu w historii inscenizacji tego dramatu, nie miał wydźwięku stricte politycznego. Teraz przyszedł czas na kolejny brylant - równie trafną "Kartotekę" Tadeusza Różewicza

Na środku wypełnionej telewizorami sceny stoi łóżko, na którym leży zawinięty w kołdrę Bohater, a w tle widać czarne, wyraźne cienie sześciu postaci. Bohater nie chce pełnić roli koryfeusza sztuki, wierci się i próbuje spać, ale czuje na sobie badawczy i wyczekujący wzrok skrywających się z tyłu osób. Usilnie stara się je ignorować, ale ostatecznie przegrywa z presją i siada na łóżku. Ma na sobie wymięty podkoszulek, spodenki i skarpety, czyli kostium wybitnie niesceniczny. Postacie ubrane w ciemne, eleganckie, ale codzienne stroje, wchodzą w strefę światła. W rytmie agresywnej muzyki ubierają niezadowolonego i zdezorientowanego Bohatera w kostium bardziej odpowiedni. Chcą na siłę uczynić z niego siłę wiodącą przedstawienia - są przecież na wizji, a widzowie nie mogą się znudzić. Bohater stara się wszystkim przypominać, że znajdują się w „mieszkaniu prywatnym”, ale im częściej o tym mówi, tym mniej w to wierzy. 

W warstwie tekstowej spektakl traktuje o straconym pokoleniu, o bolesnym dysonansie między rzeczywistością a zranionym wnętrzem człowieka. Jednak to tylko pretekst do zrobienia widowiska w stylu „Truman Show”, w którym każdy grymas jest rejestrowany i nawet Bohater nie ma wątpliwości, że gra, że całe jego życie jest performancem dla przyjemności widzów. Postacie starają się stworzyć konflikty dramatyczne, ale gubią płaszczyznę porozumienia, grają „obok”, są sztuczne, zarówno w scenkach rodzajowych (scenka rodzinna, miłosna, erotyczna itp.), jak i w partiach chóralnych – w tych ostatnich zamiast Chóru Starców odgrywają Lożę Szyderców. Niechęć Bohatera do „przeżywania” raz po raz tych samych uczuć jest doskonale widoczna i przypomina ogólny brak motywacji do życia, który jest coraz częściej obecny w obywatelach zachodnich społeczeństw.

Nie można powiedzieć, że Ratajczak był wierny postulatom Różewicza w sprawie dramaturgii otwartej - pod tym względem przedstawienie stoi w całkowitej opozycji do chociażby „Kartoteki” w reżyserii Michała Zadary. Jednak dzięki takiemu "uporządkowaniu" koszaliński spektakl jest czytelniejszy - reżyser ma klarowną wizję, a przesłanie staje się jasne. U Ratajczaka, mimo wielu czystej maści improwizacji i pozornego chaosu, widzimy precyzję. Muzykę dobrano z rozwagą. Początek i zakończenie spektaklu są zgrabnie zaakcentowane, zakończenie staje się następnym początkiem, czyli po prostu przejściem w kolejną scenę. W ten sposób tworzy się błędne koło. Postacie jednak nie znajdują się w mieszkaniu Bohatera przypadkiem, mają konkretny cel. Pokazuje to pozorną ideowość, charakterystyczną dla naszych czasów. Ratajczak po raz kolejny dowiódł biegłości w budowaniu wybitnie celnych pamfletów na rzeczywistość.

Wojciech Rogowski dobrze poradził sobie z rolą Bohatera, choć czasem jego mocny i charyzmatyczny głos, przebijający się nad resztę aktorów, kłóci się z charakterem postaci - widać, że bierny bohater nie należy do jego emploi. Spośród sześciu postaci wyróżnia się Jacek Zdrojewski w roli Wujka z reklamówką z Tesco w dłoni - aktor doskonale przechodzi z typowego cwaniactwa w troskliwość, w ciągu minuty tworząc dwa, skrajnie różne, charaktery. Widz jednak nie jest w stanie zaobserwować przejścia z jednego stanu w drugi. Oczarowuje też zaimprowizowany tekst na zakończenie partii Wujka. Aktorzy na scenie osiągnęli niezwykły poziom harmonii, możliwe że to efekt eksperymentu Ratajczaka, polegającego na tym, że artyści dopiero parę dni przed premierą dowiedzieli się, które role grają.

"Kartoteka" to kolejny udany spektakl Bałtyckiego Teatru Dramatycznego, jeden z najlepszych, wystawionych na tej scenie. Trzeba przyznać, że Teatr ostatnio trzyma wysoki poziom, czyniąc zadość wpadkom, jakie miał w zeszłym roku (choćby nieudany quasi-musical „Romeo i Julia”). Widzowie życzą jeszcze więcej sukcesów, a szczególnie takich we współpracy z Piotrem Ratajczakiem, który - ośmielam się na stwierdzenie - należy do najciekawszych reżyserów współczesnej sceny polskiej.



Anna Dawid
Dziennik Teatralny Koszalin
27 lutego 2012
Spektakle
Kartoteka