Ostatni kolorowy facet w branży

Adam Hanuszkiewicz rewolucjonizował teatr, miał wielbicieli i ostrych przeciwników. Trudno się dziwić, bo był przecież twórcą kontrowersyjnym. Bohaterom "Balladyny" kazał w swoim spektaklu w Teatrze Narodowym jeździć na srebrnych hondach, Kordiana postawił na drabinie, by z niej mówił swój monolog na Mont Blanc, a w "Miesiącu na wsi" wpuścił na scenę piękne charty

W wieku 87 lat zmarł Adam Hanuszkiewicz, znakomity aktor, reżyser, dyrektor teatrów, pedagog, twórca Teatru Telewizji. Był "ostatnim kolorowym facetem w branży" - jak powiedział o sobie przed laty.

Rewolucjonizował teatr, miał wielbicieli i ostrych przeciwników. Trudno się dziwić, bo był przecież twórcą kontrowersyjnym. Bohaterom "Balladyny" kazał w swoim spektaklu w Teatrze Narodowym jeździć na srebrnych hondach, Kordiana postawił na drabinie, by z niej mówił swój monolog na Mont Blanc, a w "Miesiącu na wsi" wpuścił na scenę piękne charty.

Jego "Norwida" obejrzało 100 tysięcy widzów, zaś dziewięć razy realizowane "Wesele" - pół miliona osób. Nie ukończył żadnej z artystycznych szkół, a jednak to on uważany był za jednego z najbardziej awangardowych reżyserów teatralnych, łamiących kanony klasyki; był uwielbiany przez młodych widzów, odsądzany od czci i wiary przez wielu krytyków. Wedle jednych jego teatr był hucpą efekciarskich pomysłów, dla innych odkrywaniem klasyki na nowo.

Wieczny intelektualny prowokator, zawsze twierdził, że klasyczne teksty literatury dramatycznej są "najbardziej współczesną literaturą, ale teatr musi ten fakt swoimi przedstawieniami udowodnić". I on to udowadniał. Zrealizował ponad dwieście premier, był dyrektorem teatrów: Powszechnego, Narodowego i Nowego, współtwórcą i naczelnym reżyserem Teatru Telewizji, gdzie realizował programowo klasyków wielkiej literatury europejskiej, m.in. Moliera, Szekspira, Dostojewskiego, Czechowa, Twaina, a także klasykę narodową - od Mickiewicza po Mrożka. Reżyserował na scenach fińskich i niemieckich.

Adam Hanuszkiewicz, "ostatni prawdziwy uwodziciel" - jak o nim mówią, był cztery razy żonaty, a trzykrotnie z aktorkami: Zofią Rysiówną, Zofią Kucówną i Magdaleną Cwenówną.

- Picasso, kiedy był w moim wieku, powiedział, że jest dzieckiem. (...) Do dziecka długo się dojrzewa. Dziecko ma niezwykłą zdolność postrzegania. Czuję się dzieckiem - twierdził Hanuszkiewicz.

Pytany o swą popularność, odpowiadał anegdotą: - Kiedy Artur Rubinstein grał ostatni koncert w Łodzi, dyrygent Henryk Czyż umieścił w repertuarze "Króla Dawida" Honeggera z partią mówioną, którą powierzył mnie. Rubinstein zaprosił nas na śledzia z wódką, Czyż go spytał: "Mistrzu, jak to się stało, że pan jest największym pianistą świata?". "To proste" - odparł. - "Lepsi ode mnie dawno umarli. Jak zacząłem grać, mylono mnie z wybitnym kompozytorem i pianistą Antonem Rubinsteinem. Kiedy się okazało, że nie jestem Anton Rubinstein, zaczęto mnie mylić z Heleną Rubinstein. A jak się okazało, że nie jestem nawet Heleną Rubinstein, to już było za późno, bo byłem sławny".

Urodził się we Lwowie, gdzie rodzice prowadzili sklep. Kiedy wybuchła wojna, wujek, muzyk, powiedział mu: "Pójdziesz pod Berlin, zabiją cię, a wojna i tak jest wygrana. Zgłoś się do teatru wojskowego, będziesz grał za frontem, a nie na pierwszej linii. Przecież nie zostaniesz aktorem". - Oczywiście, że nie zostanę aktorem - pomyślałem i w 1944 wylądowałem w zespole teatralnym Wojska Polskiego, a rok później w rzeszowskim teatrze. Zadebiutowałem tam rolą Wacława w "Zemście - opowiadał mi przed kilkoma laty.

Bo miałam to szczęście osobiście znać Adama Hanuszkiewicza, spotykać się z nim w festiwalowych kuluarach, rozmawiać, a nawet gościć w jego warszawskim domu. Był już schorowany, gdy go odwiedziłam, ale to ukrywał. Otworzył drzwi wyprostowany, wytworny, czekał z pachnącą kawą i tortem autorstwa żony. To była nasza długa i przejmująca rozmowa. O teatrze, o życiu, o jego aktorstwie.

Na teatralnych deskach wcielał się m.in. w Hamleta, Don Juana, Prospera w "Burzy", Tytusa w "Berenice". Występował w teatrach krakowskich, warszawskich i poznańskich. Na dorobek artysty składają się też role filmowe. Zadebiutował w roku 1949 rolą Władka w dramacie wojennym "Za wami pójdą inni". Wystąpił w filmach "Trio" Jerzego Gruzy, "Ręce do góry" Jerzego Skolimowskiego, "Przedwiośniu" Filipa Bajona.

Jako studentka teatrologii jeździłam "na Hanuszkiewicza" do Warszawy, oglądałam jego "Mickiewicza", "Norwida", "Balladynę". Później gościłam na festiwalu jego kontrowersyjne "Wesele". Wzbudziło gorące dyskusje, a reżyser kroczył dumnie przez foyer teatru otoczony wianuszkiem dziewczyn: jedna po wywiad, druga po autograf, trzecia składająca hołdy.

- Zawsze mi krytycy przykładali. To taka nasza lokalna specyfika. Mickiewicza nazywano agentem rosyjskim, Krasiński dostał w twarz na ulicy, Norwid - wróg naszej inteligencji, Żeromski - bolszewik. Oto polska specyfika, dopóki cię nie wyszydzą, jesteś nikim - mówił mi podczas spotkania. - Byłem atakowany i nagradzany. Teatr postmodernistyczny, za który zostałem odznaczony, a który od lat jest tak głośny, robiłem już w latach sześćdziesiątych.

Po raz ostatni rozmawialiśmy przed rokiem. Zadzwoniłam z urodzinowymi życzeniami. Usłyszałam głos schorowanego człowieka. Zamieniliśmy kilka zdań. - Jak będę mocniejszy, to dłużej porozmawiamy - obiecał.

Już nie porozmawiamy.



Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
6 grudnia 2011