Ostatni obraz przed śmiercią
W chwili, gdy w na scenie zazwyczaj zapada kurtyna i wiadomo, że czas rozejść się do domu, że dramat się rozegrał, maski opadły, kochankowie się odnaleźli, a ci, którzy mieli zginąć - odeszli... w tej chwili rozpoczyna się ta opowieść.Spektakl to rejestracja z dwóch dni pary staruszków: Winnie i Williego. Pierwszy dzień pozornie nie może nas niczym zachwycić, ale dla nich to w zasadzie szczęśliwy dzień - świeci słońce, jest ciepło, wszystkie plany na te kilkanaście godzin - choć małe i całkiem prozaiczne - zostały zrealizowane (czesanie włosów, mycie zębów, rozłożenie parasola, czytanie gazety). Małe radości i małe przykrości mieszają się ze sobą, ale brak wielkiej tragedii definiuje pojęcie szczęścia. Dwojgu staruszków tak niewiele przecież potrzeba. Ale drugi dzień pokazuje inny świat - taki, którego mogli się obawiać i którego bali się. To nie piękny letni dzień, ale mroczny, mglisty poranek. Jednak nie pogoda, ale niemoc bohaterów jest najgorsza. Winnie siedzi całkiem nieruchoma, otulona w koc aż pod szyję. Jest jak sparaliżowana - może tylko kręcić głową i mówić. Willie chodzi wokół niej wolno, z trudem. Jego strój może niepokoić - czarny garnitur zwiastuje nadejście rozstrzygnięcia - śmierci. Ostatnia scena to obraz - kurtyna idzie w górę i przez chwilę widzimy parę staruszków, ubranych na czarno, ale jakże majestatycznych. Czyżby śmierć, w przeciwieństwie do życia była dostojna? "Szczęśliwe dni" to historia o przemijaniu, nie takim heroicznym, nie w obronie ideałów, ale o prozaicznym odchodzeniu w niepamięć, najpierw dla świata, potem także dla siebie nawzajem. Życie dwojga staruszków - Winnie i Williego zmierza ku końcowi. Każda chwila może być tą ostatnią. A kiedy nie zostaje już nic i nie ma żadnych marzeń, dotyczących przyszłości - nie warto nic planować czy zdobywać. W takich chwilkach każda czynność staje się rytuałem, zwycięstwem nad śmiercią, a przez to powodem do radości i dumy. Na scenie próżno doszukiwać się konfliktu młodości ze starością. Winnie unieruchomiona na krześle i Willie pokornie drepczący obok niej, nie pragną młodości, nawet jej nie szukają. W tle stoi rower, idealny na wycieczki po okolicy w piękne słoneczne dni, ale nikt nawet na niego nie spogląda - nie warto. Piotr Cieplak wydobył z tekstu Becketta cały ukryty w sztuce optymizm. Optymizm za wszelką cenę i optymizm mimo wszystko. Nie szukał w tekście Becketta sytuacji, które pokazywałyby zamknięty świat staruszków jako więzienie, w który są skazani tylko na siebie - gdaczącą żonę i apatycznego męża. Wydobył całą wrażliwość, którą te postacie posiadały i przekazał tę ideę Jerzemu Treli i Krystynie Jandzie. Spektakl to przede wszystkim popis aktorskiego geniuszu Krystyny Jandy. Pozbawiona możliwości ruchu, przykryta brązowym pikowanym kocem, na pustej scenie, potrafiła ożywić całą przestrzeń wokół siebie, zgromadzić w sobie wiele energii i w konsekwencji zawładnąć widzem. Kurtyna opada już ostatecznie. Chociaż przecież cały spektakl był, jak powolne opadanie tej ciemnej, ciężkiej tkaniny na deski sceny, zanikanie życia w dwóch ciałach. "Ale naprawdę podniosłe jest opadanie kurtyny i to / co widać jeszcze w niskiej szparze". Tak, zgadzam się z Szymborską. Teatr Polonia w Warszawie Samuel Beckett "Szczęśliwe dni" przekład: Antoni Libera reżyseria: Piotr Cieplak scenografia: Andrzej Witkowski Obsada: Krystyna Janda i Jerzy Trela Premiera: 12 stycznia 2007r.
Izabela Oleksik
Dziennik Teatralny Kraków
8 stycznia 2008