Ostatnie słowo Sceny pod sufitem

Wszystko wskazuje na to, że „Scena pod sufitem" w Teatrze Nowym im. K. Dejmka w na stałe zagościła w łódzkim Teatrze Nowym. Wielbiciele kameralnej sceny i monodramu mają w czym wybierać, ponieważ w ofercie repertuarowej „Sceny pod sufitem" co jakiś czas pojawiają się nowe tytuły. Są to spektakle autorskie – występujący aktor jest jednocześnie pomysłodawcą spektaklu i reżyserem. 25 stycznia miałam przyjemność obejrzeć jeden z tych spektakli a mianowicie „Ostatnie słowo" w reżyserii Wojciecha Bartoszka.

W przypadku monodramów właściwie nie idzie się na spektakl a „na aktora". Tak też się stało, bowiem w sobotni wieczór poszłam „na Bartoszka", którego wcześniej widziałam w kilku innych spektaklach. Nie ukrywam, że dodatkową zachętą było i to, że „Ostatnie słowo" jest adaptacją opowiadania Sławomira Mrożka o tym samym tytule, które zostało pierwotnie wydane w 1981 roku w zbiorze „Opowiadania" w 1981 roku przez Wydawnictwo Literackie.

„Ostatnie słowo" opowiada historię mało znanego pisarza, któremu zlecono napisanie treści ostatniej wypowiedzi /ostatniego słowa skazanego na śmierć mordercy, Zombiego. Egzekucja, ze względu na złą sławę i dużą popularność, jaką cieszył się Zombi została zaplanowana jako wielkie medialne wydarzenie transmitowane na cały świat. Miliony widzów mają obejrzeć na żywo wymierzenie kary – a co za tym idzie – usłyszą oni również ostatnie słowo skazanego. Biorąc pod uwagę siłę i zasięg transmisji przedstawiciele wielkich reklamodawców, obrońcy praw pingwinów a nawet płeć piękna – starają wpłynąć na pisarza, aby przesłanie zawarte w ostatnim słowie Zombiego było im właśnie dedykowane - ich produktowi, firmie czy idei.

Pisarz zmaga się zatem z presją wywieraną przez świat biznesu, przez gangsterów - pośredników i ekologów (także gangsterów?) oraz... kobiety. I oczywiście zmaga się także z samym sobą. W pewnym momencie uświadamia sobie bowiem, że ze względu na potencjalną siłę rażenia ostatnie słowo Zombiego tak naprawdę będzie jego słowem ostatecznym. Potworne brzemię odpowiedzialności i nadmierny wysiłek twórczy przytłacza Pisarza. Jak bowiem zawrzeć w krótkiej wypowiedzi to, co chce się powiedzieć na KONIEC? Jak ująć sens wszystkiego, sens myśli i nadać mu kształt literacko doskonały? Jakże tak po prostu ODDAĆ komuś swoje OSTATECZNE słowo? Pisarz z czasem chyba popada w szaleństwo, miota się wśród myśli i kartek papieru, by ostatecznie dojść do wniosku, że umierać powinno się BEZ słowa.

Wojciech Bartoszek odegrał rolę pisarza bardzo dobrze. Rozwiany włos, załzawione oczy, krople potu na czole znakomicie podkreślały stan psychiczny odgrywanej postaci. Choć mógłby to być efekt oświetlenia małej przestrzeni wygospodarowanej na scenę - było dość ciepło i duszno-, ale znając Bartoszka z innych ról w Teatrze Nowym mogę wziąć te oznaki szaleństwa i intelektualnej męki Pisarza za dobrą monetę. Aktor przedstawił historię ostatniego słowa z dużą ekspresją, choć oszczędnie korzystał ze środków wyrazu. I dobrze.

Potencjał opowiadania Mrożka pozostał jednak niewykorzystany, ale nie dlatego, że monodram był źle przygotowany. Wprost przeciwnie. Biorąc pod uwagę bardzo kameralne warunki i samą koncepcję „Sceny pod sufitem" – było bardzo dobrze. Wymuszona warunkami przestrzennymi oszczędność scenografii działała tu na korzyść. Aktor miał do dyspozycji białe krzesło i... stryczek. I mimo to opowieść snuł ciekawie, umiejętnie angażując w nią widzów, którzy nawet prawidłowo reagowali na typową dla Mrożka groteskę.

Ale mówiąc szczerze, chętnie zobaczyłabym monodram Bartoszka wśród scenografii, rekwizytów, wzbogacony o grę świateł i dźwięków np. na Małej Scenie.



Agnieszka Kowarska
Dziennik Teatralny Łódź
30 stycznia 2020
Spektakle
Ostatnie słowo