Oswoiliśmy się z Zachodem

Można powiedzieć, że uwierzyliśmy w hasło, że jesteśmy Europejczykami. Ale czy czyni nas nimi to, że jesteśmy, jako państwo, członkiem Unii Europejskiej? Czy rzeczywiście nasze „wartości moralne" są aż tak pożądanym towarem dla naszych sąsiadów? Czy też - podobnie jak Jewgienij w dramacie Arbatowej - jedynie udajemy, że mamy coś, co powinien od nas brać Zachód?

Z Ireneuszem Janiszewskim, reżyserem spektaklu Mariji Arbatowej „W drodze do siebie" realizowanym w Teatrze Nowym w Zabrzu, rozmawia Olga Ptak.

Olga Ptak: W Teatrze Nowym w Zabrzu przygotowujesz inscenizację tekstu Marii Arbatowej. Po raz kolejny sięgasz więc po tekst rosyjski.

Ireneusz Janiszewski: „W drodze do siebie" Arbatowej to moja trzecia realizacja z kręgu współczesnej dramaturgii rosyjskiej. Ze studentami Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej zrealizowałem „Merlin Mongoł" Nikołaja Kolady, w Szczecinie w Teatrze Polskim „Curikowa" („Transfer") Maksyma Kuroczkina. Teraz Arbatowa. Współczesna dramaturgia rosyjska niewątpliwie warta jest konfrontacji z polskim widzem oraz zawsze jest ciekawym wyzwaniem dla zespołu aktorskiego.

Dlaczego?

We współczesnej dramaturgii rosyjskiej, jeśli nawet nie ma nawiązania wprost, to wciąż czuje się ducha dramaturgii Gogola, Gorkiego, Czechowa czy echa literatury Bułhakowa, Dostojewskiego. Po klasykę rosyjską sięgałem już zresztą dwa razy („Letnicy" i „Na dnie" Maksyma Gorkiego), natomiast Czechow pozostaje moim reżyserskim marzeniem.

Co interesującego z punktu widzenia reżysera zawierają w sobie współczesne teksty rosyjskie?

Współcześni dramaturdzy rosyjscy dają bardzo solidny materiał do pracy z aktorem. W tym właśnie widzę przede wszystkim kontynuację tradycji dramatycznej. Dla polskich aktorów mentalnie bliższa jest dramaturgia rosyjska, niż na przykład ta z kręgu niemieckojęzycznego (którą również bardzo cenię). Poza tym, choć coraz mniej osób zwraca na to uwagę, dla zespołu teatralnego dramaturgia rosyjska jest również dobrym treningiem, materiałem na rozwinięcie warsztatu, bo wciąż podstawą w jej konstrukcji jest - choć głęboko ukryty - Stanisławski. Rosyjską dramaturgię wciąż interesuje człowiek i opowieść. Postacie - nawet, jeśli w tekście są jedynie naszkicowane - mają swój świat, są zbudowane przez dramaturga, co odpowiada mi jako reżyserowi, pewnie aktorom także. Oczywiście nie jestem specjalistą od dramaturgii rosyjskiej, rzadko czytam ją po rosyjsku, na ogół sięgam po tłumaczenia. Wydaje mi się jednak, że dzięki znajomości klasyki dramaturgii rosyjskiej łatwiej mi odczytywać dramaturgię współczesną.

Łatwiej Ci ją odczytać jako czytelnikowi. A jak wygląda mierzenie się z rosyjskimi tekstami pod względem warsztatowym? Co pomaga w przekładaniu tych tekstów na język sceny?

Wśród dramaturgów rosyjskich oczywiście najbardziej znanym jest Kolada. Zresztą nie ma się czemu dziwić. Pracowałem nad jego tekstem i muszę powiedzieć, że dla praktyka teatralnego jego warsztat dramaturgiczny zadziwia precyzją. Niektóre dramaty Kolady są partyturami dla aktorów. Moja skojarzenie może się wydać dziwne, ale podobnie odbieram - zupełnie inne w charakterze, ale właśnie w tym sobie bliskie - teksty Thomasa Bernharda. Kolada pisze, podobnie jak Bernhard, z niezwykłym wyczuciem postaci jako materiału aktorskiego. Daje aktorowi wszystko, co potrzebne. Nie oznacza to oczywiście, że taka droga jest jedyną możliwą w dramaturgii – można przecież kreować świat równie sugestywnie za pomocą „braku", nie ułatwiając aktorowi pracy, ale go frustrując. Są i tacy dramaturdzy. Jeśli robią to świadomie, to i taka droga jest możliwa. Z pewnością jednak w dramaturgii rosyjskiej na ogół wybiera się tą bezpieczniejszą, bardziej sprawdzoną drogę. Może dlatego, że Rosjanie po prostu to potrafią.

Trudno inscenizować teksty, w których tak dużo jest emocji i prawdy o człowieku - można popaść w łopatologię, przeszarżować.

Rosyjska dramaturgia ma coś, co szczególnie mi odpowiada – swego rodzaju prostolinijność, bezpretensjonalność, niekiedy naiwność na granicy banału, posługuje się nieprzesadzoną groteską. Reżyserskie przemądrzanie się w przypadku tej dramaturgii nie sprawdza się. Jesteśmy zmuszeni poniekąd brać ją taką, jaka jest.

W ostatnich latach w polskich teatrach obserwujemy odwrót od literatury rosyjskiej. Kiedy reżyser deklaruje chęć mierzenia się z „wielką klasyką" raczej ma na myśli teksty Szekspira, Gombrowicza, Mickiewicza. Najwięcej klasyki rosyjskiej widziałam ostatnio na scenie łódzkiego Teatru Studyjnego. Co jest tego powodem?

W Polsce - mam takie wrażenie - bardzo często lubimy nie doceniać kultury i sztuki rosyjskiej. Zapewne wynika to z zaszłości historycznych, z kompleksów. Przyznam, że sam nie rozumiem tego typu postawy. Zawsze traktowałem literaturę rosyjską jako niesłychanie ważną część dorobku kulturowego Europy. Z tego prostego powodu jestem zainteresowany współczesną kulturą rosyjską, choć muszę przyznać się, że wcale nie jest mi łatwo rozeznać się w tym, co się dzieje... Wydaje mi się, że wciąż za mało wiemy o tym, co tam się dzieje.

To z pewnością reakcja obronna – wciąż odchorowujemy peerelowską indoktrynację, której ważnym elementem była literatura. Chyba już czas zracjonalizować nieco postawę i spojrzeć na sprawę obiektywnie.

Choć wielu zapewne się to nie podoba, z Rosją - zarówno w wydaniu carskim, jak i radzieckim - łączą nas setki lat wzajemnych wpływów. I nie ma co ukrywać, że połowa naszych „mentalnych genów" jest na Wschodzie, a nie na Zachodzie. Każdy, kto przez jakiś czas mieszkał w Skandynawii, czy w niektórych krajach Europy Zachodniej, dobrze to wie.

A może nasza przeszłość to tylko „przykrywka", może boimy się tej literatury, bo zbyt dotkliwie pokazuje nam, jacy jesteśmy?

Dlatego dramaturgia rosyjska jest dobrym zwierciadłem dla Polaków, którzy nie do końca lubią być wprost dotykani palcem przez swoich rodaków (no chyba, że ci zastosują „taktykę Stańczyka" lub im taka taktyka zostanie przypisana, niekiedy dla skutecznego ich unieszkodliwienia). Tymczasem do bohaterów dramaturgii rosyjskiej łatwo się zdystansować, poczuć ten lubiany przez Polaków stan wyższości kulturowej, co - paradoksalnie - nie usuwa kołaczącego się po głowie: „Ależ jesteśmy do nich podobni!"

Jednak klasyka rosyjska, pomimo różnego do niej stosunku, wciąż jest w Polsce dość dobrze znana. O Marii Arbatowej i jej twórczości nie można tego powiedzieć.

Rzeczywiście Arbatowa jest mniej znaną autorką w Polsce. W ogóle w Polsce na ogół mieliśmy do czynienia z realizacjami tekstów dramaturgów, a nie piszących kobiet z kręgu literatury rosyjskiej. Tym bardziej sensowne wydaje mi się sięgnięcie po tekst Arbatowej. Zresztą autorka jest bardzo ciekawą postacią.

I kontrowersyjną.

Arbatowa to w Rosji bardzo znana postać. Nie tylko z racji tego, że jest dramaturżką, ale również dziennikarką i pisarką z ambicjami politycznymi. Arbatowa jest przede wszystkim aktywistką społeczną. Założyła klub „Kobiet wtrącających się do polityki", walczy o przestrzeganie prawa i godność człowieka, jest określana jako feministka, kierowała Partią Praw Człowieka. Jest autorką kilkunastu dramatów oraz dwudziestu książek. Niesamowite wrażenie robi droga życiowa Arbatowej. Studiowała filozofię i dramaturgię, zajmowała się psychologią. Mówi się, że miała przeciwko sobie cały świat - komunizm, ZSRR, patriarchat, szowinizm, że jest niepokorna i ma wyrazistą osobowość. Była kilkakrotnie zgwałcona. Odrzucana przez różne środowiska. Rys jej biografii jest niesamowity. Choćby dlatego warto przedstawić polskim widzom Arbatową. Wyrazistą i odważną kobietę.

O czym opowiada tekst, nad którym pracujesz w Zabrzu?

Dramat opowiada o dwójce emigrantów z Rosji, którzy jadą do pracy w Holandii i spotykają się w pociągu relacji Berlin-Rotterdam. Później śledzimy ich losy w obcym kraju. Jewgienij i Tania zupełnie inaczej przeżywają swoją przygodę na obczyźnie. Uciekają od siebie, ze swojego kraju, żeby znaleźć swoje miejsce, odnaleźć siebie, których zagubili w Rosji. Tania jedzie odnaleźć godność, nauczyć się siebie szanować, a Jewgienij ma nadzieję, że przestanie być niewolnikiem, jakim uczynił go jego kraj. Okazuje się jednak, że obydwoje pozostają w klatce swojej mentalności. W obcym kraju odkrywają powoli to, że nie są w stanie uciec przed tym, kim są. A również obca rzeczywistość okazuje się być daleka od ideału.

To dość ponura wizja.

Arbatowa trafnie pokazuje różnice mentalne, nie tracąc poczucia humoru, chociaż zabawne sytuacje mają w sobie sporo goryczy. W naszej realizacji starając się nie zgubić humoru akcentowaliśmy również to, co poważne. Dramat Arbatowej opowiada historię w zaledwie kilku scenach, nie zawsze udaje jej się uchwycić kontrast pomiędzy mentalnością emigranta i miejscowych. Sama widzi świat „po słowiańsku", a jednak jej obserwacje są niezmiernie ciekawe i trafne. Finał dramatu potraktowaliśmy nieco odmiennie, niż jest on zapisany w sztuce, ale wydaje mi się, że pozostając wiernymi przekazowi Arbatowej jednocześnie uniknęliśmy pewnego banału, być może zamierzonego przez autorkę, ale nie do końca czytelnego dla polskiego widza.

Tekst Arbatowej dotyka więc naszych aktualnych problemów, bo przecież obecnie kilka milionów Polaków przebywa na emigracji.

W zasadzie sytuacja emigranta Rosjanina niewiele różni się od sytuacji emigranta Polaka. Opisane ostatnio przez prasę sytuacje pokazują, że chociaż wydaje nam się, że „oswoiliśmy się z Zachodem", to niekoniecznie Zachód oswoił się z nami. Nie tak dawno polskiego emigranta, który - według policji - niezbyt poprawnie radził sobie z holenderską rzeczywistością, kilku funkcjonariuszy odwiozło na dworzec kolejowy i po zrzutce na bilet wysłało w drogę do Berlina (na taką trasę wystarczyło pieniędzy). Często dowiadujemy się, że nasi rodacy pracują za najniższe stawki, są traktowani jak niewolnicy. Emigracja zarobkowa nie jest czymś, co nas nie dotyczy. Wręcz przeciwnie - takie próby są udziałem wielu Polaków.

Mamy jednak pewną, uzasadnioną historycznie, tradycję odcinania się od wszystkiego, co rosyjskie. „Kto powiedział, że Moskale są to bracia dla Lechitów..."

Można powiedzieć, że uwierzyliśmy w hasło, że jesteśmy Europejczykami. Ale czy czyni nas nimi to, że jesteśmy, jako państwo, członkiem Unii Europejskiej? Czy rzeczywiście nasze „wartości moralne" są aż tak pożądanym towarem dla naszych sąsiadów? Czy też - podobnie jak Jewgienij w dramacie Arbatowej - jedynie udajemy, że mamy coś, co powinien od nas brać Zachód? Może z nami jest podobnie jak ze „wschodnią duchowością", którą próbuje przehandlować Jewgienij? Może to nie inni zabierają nam godność, ale to my już dawno zabraliśmy ją sobie? Warto posłuchać Arbatowej, żeby zadać sobie kilka pytań.

Ireneusz Janiszewski – reżyser, scenograf, adaptator. Studiował Reżyserię Dramatu na krakowskiej PWST, a także Religioznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Debiutował 12 kwietnia 1997 asystując u Mikołaja Grabowskiego przy „Obywatelu Pekosiu" Tadeusza Słobodzianka w Teatre Słowackiego w Krakowie. Współpracował z Krystianem Lupą i Mikołajem Grabowskim, którym wielokrotnie asystował. Zrealizował „Śluby panieńskie" Fredry w teatrze STU oraz na otwarcie Małej Sali Teatru Nowego (główna nagroda aktorska na Konfrontacjach, dla Katarzyny Krzanowskiej za rolę Anieli). Inscenizował i reżyserował „Antygonę" Sofoklesa w tarnowskim Teatrze im. Solskiego. Współpracował z Teatrem w Radomiu w ramach Festiwalu Radom Odważny, gdzie wyreżyserował „Punkiet" Szymona Wróblewskiego. Spektakl otrzymał nagrodę specjalną w  Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, był prezentowany na festiwalu EURODRAMA, oraz w Warszawie i Gdańsku. W katowickim Teatrze im. Wyspiańskiego wystawił „Matkę" Witkacego. Podjął współpracę dramaturgiczną z Krystianem Lupą przy realizacji „Zaratustry" w krakowskim Teatrze Starym. Tam też współpracował przy festiwalu Re_wizje romantyczne. W Teatrze Nowym w Łodzi zrealizował „Chorobę młodości" Brucknera (na zdjęciu), która była prezentowana w ramach I Spotkań Teatrów Miast Partnerskich, oraz otrzymała zaproszenie do Nowego Sadu i Szegedu. 15 września odbyła się ostatnia premiera przygotowana przez Janiszewskiego - "Peer Gynt" Henryka Ibsena w Teatrze Polskim w Szczecinie.



Olga Ptak
Dziennik Teatralny Katowice
13 grudnia 2013
Spektakle
W drodze do siebie