Owacja dla „Pogorzeliska"

Festiwal w Koszycach zakończył spektakl „Pogorzelisko" Wajdiego Mouawada w reżyserii Cezarego Ibera z Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Przyjęty owacją publiczności w Statnem Divadlo był doskonałą wizytówką jednego z ważnych we współczesnym polskim teatrze nurtów skoncentrowanym na pokazywaniu moralnej odpowiedzialności człowieka za człowieka uwikłanych w świat okrutny i bezduszny. Niezależnie od widzów, tak to ocenili krytycy i organizatorzy festiwalu.

„Pogorzelisko" jest przejmującą opowieścią o dwojgu rodzeństwach, które przemierza ogarnięty wojną Liban chcąc dociec jaki w istocie był los ich matki i kim był ich ojciec. Kiedy dochodzą prawdy jej okrucieństwo przerasta miary moralne. Ale nawet w tak złym świecie jest miejsce na miłość i przebaczenie. Iber cały czas utrzymuje spektakl na poziomie stłumionego krzyku. Niemniej emocje bohaterów łatwo przenoszą się ze sceny na widownię. Na obu tworząc sugestywnie klimat głębokiego przeżywania treści przedstawienia.

Wydarzenia dotyczą Libanu, ludzkiego pogorzeliska broczącego krwią, ale wydaje się być oczywistą refleksja, że podobne fakty pojawiły się już albo za niedługo mogą się pojawić w każdym innym zakątku ziemskim na chwilę obecną spokojnym. A cała historia jest tak skomplikowana, że przerasta życie. Nawal, libańska chrześcijanka, popełnia grzech wiążąc się z mahometaninem Wahabem, który ginie z rąk brata Nawal, a dziecko jej ze związku z Wahabem trafia do przytułku. Po kilku latach Nawal podczas wojny domowej próbuje odnaleźć syna. Mimo woli jest świadkiem tak niesamowitych okrucieństw, że zwraca się przeciwko swoim chrześcijańskim pobratymcom. Za to trafia na wiele lat do więzienia, gdzie za swą dzielną postawę zyskuje ksywkę śpiewającej dziewczyny. W okolicznościach nie do opisania odnajduje już dorosłego syna, który staje się jej katem. Dochodzi między nimi do zbliżenia, czego konsekwencją są narodziny dwojga bliźniaków. Po ich urodzeniu i zwolnieniu z więzienia Nawal próbuje ułożyć sobie nowe życie w spokojnej i dostatniej Kanadzie. Pozostawieni swoim losom bliźnięta Jeanne i Simon jako dorośli zostają zmuszeni do ustalenia prawdy o matce, kiedy po jej śmierci dostają od notariusza testament z mocą egzekucji. To dochodzenie będzie dla nich podróżą przez piekło, w jakimś sensie określającym ich życie. Z największym trudem będą mogli żyć z prawdą, że ich brat jest ich ojcem.

Iber używa narracji z pozoru obojętnej. Prawdopodobnie po to, by tragedia ludzka, którą opowiada widzom jeszcze bardziej była szokującą i upiorną. A sceniczny przekładaniec z nakładających się na siebie części historii Nawal i jej dzieci wyrazistym i bezlitosnym odkrywaniem bezmiaru krzywdy i bólu. Nie pozostawiając na jedną minutę widzów obojętnymi, ale wciągając ich silnie i bezwzględnie w ten wielki dramat. Chociaż ze swej istoty nie autentyczny, bo przecież dzieje się na scenie. Ten zamysł Iberowi udaje się w pełni. Udaje mu się też coś znacznie trudniejszego, bo na potrzeby spektaklu pogodzenie ekstatycznego cierpienia z refleksją przemijania, potrzeby miłości z chęcią nienawiści, krańcowości emocji z beznamiętnym opisem zdarzeń, ludzkiej wytrwałości z załamaniem. A nade wszystko wiary w Boga i w siebie – z ich utratą. Bo o tym jest „Pogorzelisko". Kto wie, czy to nie jest największym sukcesem Ibera, że przemyślanie rozgrywa swoją intrygę z bohaterami na scenie i jednocześnie z widownią. Jego spektakl jest doskonałym przykładem tak rozegranej gry z nieopuszczającym widza napięciem.

Nawal Dagny Cipory jest próbę różnicowania i dozowania emocji tak, by były one ekstatyczną uczuciowością w scenach z Wahabem, bólem i udręką wypełniającymi prawie całe życie Nawal, po pogodzoną z takim życiem refleksją o nim. Wysoki poziom emocji w swoich postaciach osiąga Mateusz Mokoś, który zyskuje sympatię jako rozbiegany i radosny Wahab, a jako Mężczyzna torturowany przez islamistów kreuje obraz sceny tak okrutnej, że chyba najbardziej wyrazistej w spektaklu. Oboje z wielką perfekcją tworzą piękną, poetycką etiudę choreograficzną na początku spektaklu. Swój dojrzały kunszt potwierdza Anna Demczuk. Jej Nazira i Malak, uwikłane na prowincji w wojnę i jej okrucieństwa są grane na pograniczu Brechta i starogreckiej tragedii. Robert Chodur misternie buduje postać Notariusza z bezstronności chłodnego profesjonalisty, przebiegłości człowieczka interesu i resztek uczciwości kogoś, kto znał Nawal i jest jej uczciwość winien, mistrzowsko balansując na granicy tych trzech osobowości. Interesującym dopełnieniem postaci Nawal, jest Sawda Justyny Król.

Stonowanie, głęboko schowane wewnątrz emocje emanują z trzech postaci Piotra Napieraja: Lekarza – bezdusznego konformisty, Stróża – prymitywnego kata, który topi dzieci urodzone w przytułku i okrutnego Imama – duchowego przywódcę i nauczyciela bezlitosnych oprawców zagranego z wyczuwalną refleksją na temat filozofii śmierci. Nadając swoim postaciom cechę pozornej dobroduszności w każdym drobnym geście, ruchu, spojrzeniu Napieraj zawiera tyle najokrutniejszej prawdy, której nie dopowiada, że widzowie słuchają głęboko wbici w fotele. W podobnej konwencji gra Robert Żurek, którego Przewodnik i inspicjent teatralny Antoine grani z pozycji przyczajenia i schowania do wewnątrz wnoszą do przedstawienia klimat refleksji. Ale już jego brat Nawal, Milicjant i bojownik Nihad dopełniają miary okrucieństwa i obrazu spektaklu granego na najwyższym poziomie emocji. Sylwia Gola – Jeanne, i Miłosz Karbownik – Simon, są ustawieni na zasadzie kontrastu. Jeanne jest wyciszona, z wnętrzem, emocje wychodzą z niej sporadycznie. Simon wyrzuca z siebie wszystko, ukrywając za gniewem i buntem głęboko skrywany żal. Oboje z wielką perfekcją tworzą piękną, poetycką etiudę choreograficzną, którą Iber żegna widzów blisko finału. To trzecia taka etiuda, bo druga nie mniej piękna Sylwii Goli i Dagny Cipory jest w środku przedstawienia.

Iber w szczegółach dopracowuje spektakl, który ma stałą, dużą dynamikę i wysoką temperaturę. Ma także, jakby w tle swoistą poetyckość. Ale nie w kontrze do okrucieństwa akcji, raczej jako rodzaj delikatnej i gorzkiej refleksji o konieczności akceptowania życia takim, jakim ono jest. Na scenie panuje klimatyczny mrok, zawdzięczający urodę realizacji światłem Jędrzeja Bączyka. Mroczna i skrótowa jest scenografia Natalii Kitamikado, ze świetnym pomysłem klatki z luster zmieniającej swe funkcje. Muzyka Michała Zygmunta ilustruje dystans do okrutnego świata. Chwilami kompozytor posługuje się ciszą. Może po to, żeby wymusić na widzach jeszcze większą potrzebę refleksji.

Tego roku prócz Teatru im. Wandy Siemaszkowej z Rzeszowa na festiwalu koszyckim gościły Teatr Dramatyczny z Pragi, Teatr Maladype z Budapesztu, Macedoński Teatr Narodowy ze Skopje, Teatr Akademii Sztuk z Bańskiej Bystrzycy, Túlavé divadlo, Teatro Sapiens, Koszycki Teatr Marionetek, Teatr Gasparego i Preszowski Teatr Narodowy. Słowaccy widzowie mogli obejrzeć trzynaście spektakli, słuchać koncertów, uczestniczyć w wernisażach, warsztatach, prezentacjach książek i dyskusjach z artystami.

Odbyła się debata na temat funkcji współczesnego teatru w środkowej Europie, z udziałem dyrektorów Stetnego Divadlo w Koszycach Petera Himicza i Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie Jana Nowary, tłumaczy i literaturoznawców słowackich, recenzentów koszyckich i rzeszowskich. Ważnym wydarzeniem było zebranie Polsko-Słowackiej Unii Teatralnej. Gośćmi Tomasza Grabińskiego – tłumacza, laureata Literackiej Nagrody Angelus, byli Jacek Gajewski – dyrektor Instytutu Polskiego w Bratysławie, Jan Nowara – dyrektor Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, Peter Himicz – dyrektor Stetnego Divadlo w Koszycach i Karol Horak – dramatopisarz.

– Jedenaście lat temu była taka idea żeby chcąc dobrze rozpocząć sezon w Koszycach zaprosić teatry z kilku ważnych ośrodków na Słowacji. Koszyce to region ciepły, ludzie wczesną jesienią jeszcze pracują w ogrodach, więc chcąc ich jakoś od tego oderwać i ściągnąć do teatru, pomyśleliśmy sobie by zaprosić do Koszyc także naszych przyjaciół z Polski, Czech i Węgier – opowiadał dziennikarzom jak zawsze z humorem Peter Himicz, dyrektor Stetnego Divadlo w Koszycach, wybitny tłumacz polskich sztuk. – I wyszło na jaw, że chociaż są to kraje pobliskie, a miasta jeszcze bliższe, to sporo o sobie nie wiemy jeśli idzie o teatr. Z czasem dołączyły do nas teatry z Austrii, Ukrainy, Macedonii i Francji. Z Polski, oprócz Teatru im. Wandy Siemaszkowej z Rzeszowa, który gościmy na festiwalu powtórnie, zaczęły przyjeżdżać teatry z Radomia, Wrocławia, Katowic, Bydgoszczy, Warszawy i Legnicy. Chodziło nam i chodzi o jeszcze lepsze poznanie siebie, repertuarowe, metod realizacji przedstawień, technik aktorskich. Nie idzie nam o jakiś szczególny temat przewodni, ale takie poznawanie siebie krok po kroku, z roku na rok!

O „Pogorzelisku" mówiono w Koszycach z wielkim uznaniem. Że to ważny temat, doskonała sztuka i świetne przedstawienie. Przyznając, że na Słowacji brakuje dobrych tekstów własnych, jak z przekładów. Sukcesu „Pogorzeliska" upatrywano w tematyce uniwersalnej i aktualnej wobec sytuacji na świecie. A także w formie inscenizacyjnej nowoczesnej, komunikatywnej i dynamicznej. Słowacy wspominali „Deballage" Szajny z Teatru im. Wandy Siemaszkowej, spektakl który kilkanaście lat temu wystawiano na koszyckiej starówce. Szczególna magia tego przedstawienia tak wiele mówiącego o przemocy na świecie i uwikłaniu człowieka w bezduszność i konsumpcjonizm została w wyobraźni koszyczan. Także forma, techniki realizatorskie i gra aktorów, tak różne od tradycyjnych i wówczas niespotykane na Słowacji.

– Współpraca pomiędzy Statnem Divadlo w Koszycach i Teatrem im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie będzie się rozwijała. W listopadzie zaprosimy z Koszyc spektakl „Dzienniki Anny Frank" na czwartą edycję Festiwalu Nowego Teatru – deklaruje Jan Nowara, dyrektor rzeszowskiego teatru.



Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
16 września 2017