Owad w słoiku

Nowojorski malarz Edward Hooper słynie z obrazów ukazujących samotność i wyobcowanie. Właśnie o tych obrazach przypomniała mi scenografia spektaklu „Kasta la vista" stworzona przez Grzegorza Policińskiego. Skojarzenie to jest o tyle specyficzne, że w opisie spektaklu czytamy, że dzieło Jacka Bończyka, to „Błyskotliwa, inteligentna i zaskakująca komedia absurdu.". Gdzie w komedii jest miejsce na samotność?

Wśród pomarańczowych krzesełek, kolorowych ścian i dużych przeszklonych elementów (często będących także centralnym punktem właśnie obrazów Hoopera), pojawia się bohater – Jacek Kraft (Mariusz Kiljan). Przybywa do banku w celu wypłacenia pieniędzy ze swojego konta. Wewnątrz na petentów czeka Kasjer (Jakub Giel), a przy wejściu Jacek jako dżentelmen, przepuszcza w drzwiach starszą panią, która zajmuje przed nim miejsce w kolejce. Już pierwsza scena pokazuje nam wyczucie komizmu u aktorów. Ich rozmowy toczą się w absolutnej ciszy, sami muszą więc wprowadzić widzów w odpowiedni nastrój – nie podpowie im go muzyka. Mimo tego potrafią samodzielnie stworzyć odpowiednią atmosferę.

Kiedy sprawa klientki zostaje wreszcie załatwiona, nadchodzi kolej na naszego bohatera. Przy wypłacie gotówki okazuje się jednak, że operacja nie jest możliwa. Jego rodzice należeli do kasty niższej niż on, musi więc pozbyć się całego naddatku i zrównać finansowo z rodzicielami (kto żył w czasach PRL-u pamięta zapewne, że dzieciom robotników ciężko było nawet dostać się na studia: dla tych osób sytuacja bohatera zapewne nie jest aż tak abstrakcyjna, przynajmniej w tym aspekcie). Ta przeszkoda rozpoczyna cały szereg niedorzecznych sytuacji z przetrzymywaniem bohatera w ścianach banku włącznie.

Spektakl nasuwa skojarzenie z „Procesem" Franza Kafki. Od sytuacji głównego bohatera, przez jego imię i nazwisko (Józef K. to tutaj Jacek Kraft), poprzez problem wewnętrznych motywów postaci. O ile w „Procesie" według niektórych interpretacji bohater nie ma do końca czystego sumienia, o tyle w spektaklu „Kasta la vista" słuszność leży bezsprzecznie po stronie głównej postaci. Mariusz Kiljan znakomicie wyczuwa sytuacyjny humor lub dramatyzm danej sceny: wie, kiedy wykonać odpowiednie ruchy, nie nadużywając ich i nie nużąc widza. Idealnie dostosowuje gesty oraz sposób mówienia do sytuacji, w jakiej znalazła się jego postać (np. kiedy mówi do osób stojących za kamerą przemysłową). Jeśli spektakl wydał się widzom zabawny (tak jak i mnie), to duża w tym zasługa właśnie Kiljana, który praktycznie nie schodzi ze sceny. Fakt, że grana przez niego postać - Jacek Kraft, nie opuszcza scenicznego banku, potęguję w widzu wrażenie faktycznego uwięzienia bohatera.

Wszystko to budzi pewne pytania. Czy jednostka ma wyrzekać się swojej własności w imię dobra kolektywu? Czy nie należałoby (w ramach tak cenionej sprawiedliwości), raczej motywować innych do osiągnięcia tego, co bohater i stwarzać im do tego warunki? Tutaj ofiaruje się ludziom rybę zamiast wędki. Przypomina to sytuację jaką obserwujemy na polskich uczelniach. Kiedyś na studia wyższe decydowali się ludzie wyjątkowo zdolni lub pochodzący z wykształconych rodzin. Dzisiaj na studia może pójść każdy. Powoduje to, że ubodzy geniusze mają szansę na rozwinięcie umiejętności, ale tworzy też kolejnych bezużytecznych absolwentów szkół wyższych – bez chęci rozwoju, za to z ambicjami zarabiania dużych pieniędzy przy małym wkładzie pracy. Które wyjście pchnie cywilizację do przodu? Które stworzy warunki do rozwoju nowych idei? Które lepiej wesprze postęp? W jednej ze scen Jacek mówi, że brak możliwości zmiany kasty jest zaprzeczeniem postępu. Jak wyglądałby świat, w którym każdy sięgałby do poziomu rodziców, a nigdy wyżej?

Nie zapominajmy jednak, że wciąż jest to komedia. Pamiętam ze spektaklu scenę, w której Matka wchodzi do banku przez szklane drzwi, ale nie może otworzyć drugich. Przestrzeń między nimi to mniej więcej metr kwadratowy. Bożena Baranowska odegrała tę scenę w taki sposób, że widzowie nie potrafili opanować rozbawienia, a towarzyszący jej komentarz bohatera (granego przez Kiljana) tylko potęgował to uczucie np. kiedy porównał matkę do owada w słoiku (tak naprawdę w oczach widzów on sam wygląda podobnie). Mam wrażenie, że scena byłaby równie zabawna, nawet gdyby aktorzy w ogóle się nie odezwali.

Kiedy widzowie wiedzą już, że bohater został zamknięty z niedorzecznych powodów, które dla wszystkich (oprócz niego i widzów) niedorzeczne nie są i zrozumieli też, jak absurdalna jest przedstawiona sytuacja – nadal są o tym uświadamiani. Jacek czeka w kolejce, nie może wypłacić pieniędzy, zostaje uwięziony, na scenie pojawia się jego matka, jest obsługiwany przez człowieka-robota, a potem niewiele brakuje, żeby został wykorzystany przez niezaspokojoną seksualnie kasjerkę Barbarę (Agata Skowrońska). To wszystko dzieje się przy akompaniamencie ciągłego przypominania nam, że w istocie jest to groteska, taka sytuacja nie mogłaby się wydarzyć naprawdę. Zrozumieliśmy, nie trzeba wciąż ciągnąć tego wątku. Trwa to po prostu zbyt długo i po pewnym czasie robi się męczące.

W produkcji filmowej do historii przeszły momenty, w których coś nie zagrało, poszło niezgodnie z planem, a aktorzy mimo to nie przerywali ujęcia. Tutaj zdarzyło się podobnie. Mariusz Kiljan, uciekając przed dominą Barbarą, upadł na krzesło. Trzeba było nie lada czujności, żeby zauważyć samo zdarzenie, bo aktor zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Podejrzewam, że dużo go kosztowało, ponieważ rana na twarzy wyglądała na bolesną. Gratuluję tak profesjonalnego podejścia do zawodu!

Komedia nie istnieje tylko po to, aby rozbawić widza. Często służy też do przekazania spraw trudnych w taki sposób, żeby ludzie nie czuli się przytłoczeni lub zdołowani. Dzięki temu, że przez większość czasu bohaterom nie towarzyszy żaden podkład muzyczny, każdy może sam zdecydować czy konkretna scena zasługuje na śmiech czy zadumę.

Jednym z najpewniejszych sposobów na rozbawienie ludzi jest (tak jak w spektaklu Bończyka) opowiadanie im o obserwacjach życia codziennego w sposób przerysowany – wytykanie ich własnych przywar. Spektakl „Kasta la vista" na pewno nadaje się na wieczorny odpoczynek po pracy. Jest zabawny, rewelacyjnie zagrany i dobrze napisany (duża w tym zasługa autora polskiego przekładu – Bartosza Wierzbięty). Oprócz tego na koniec otrzymujemy jeszcze nieprzeciętny taniec w wykonaniu Jakuba Giela (świetne ruchy i poczucie rytmu), wykonany w towarzystwie Agaty Skowrońskiej i Andrzeja Gałły. Wszystko to sprawia, że wychodzimy z teatru z poczuciem dobrze wykorzystanego czasu.

Reżyseria: Jacek Bończyk, autor tekstu: Sébastien Thiéry, scenografia: Grzegorz Policiński, kostiumy: Elżbieta Terlikowska, Obsada: Klient – Mariusz Kiljan, Kasjer – Jakub Giel, Barbara – Agata Skowrońska, Matka – Bożena Baranowska, Starsza kobieta – Grażyna Krukówna, Hindus – Andrzej Gałła.



Teresa J. Wysocka
Dziennik Teatralny Wrocław
24 czerwca 2022
Spektakle
Kasta la vista
Portrety
Jacek Bończyk