Pan Tadeusz na dwa głosy

Jesienny repertuar Teatru Gdynia Główna ukrytego w podziemiach gdyńskiego dworca rozpoczęła minimalistyczna sztuka oparta na naszej epopei narodowej. Dwoje aktorów, kilka stołów, dwa mikrofony, trochę światła i parę rekwizytów.

Absolutne minimum

Z założenia twórców (miejmy nadzieję, że słusznego) każdy Polak zna wielowątkową historię opisaną przez Adama Mickiewicza, zatem wyrwanie z całości fragmentów nie powinno być problemem dla widza, aby zrozumieć fabułę. I tak grający na scenie aktorzy wcielają się w kilka postaci z „Pana Tadeusza", płynnie przechodząc z jednej roli do drugiej. Zmiany wcielenia są jedynie czasem sugerowane przez dodatki do strojów, jak kolorowe płachty materiału lub kamizelka oraz rekwizyty w postaci szabli.

Tu właśnie pojawia się przed aktorami największe wyzwanie – pozbawieni strojów i charakteryzacji, ubrani w czarne współczesne ubrania muszą przekonać widza, że faktycznie są Wojskim, Telimeną, Gerwazym czy księdzem Robakiem. I roli tej sprostali, jednak w nie dość zadowalającym stopniu.

Braki

Tytuł sztuki sugerował jakąś własną, ciekawą interpretację, tymczasem przypominał bardziej konkurs recytatorski z wątkiem teatralnym . Brak jakiejkolwiek scenografii, kostiumów czy chociażby większej ilości rekwizytów pozostawia niedosyt. Widzowi trudno wczuć się w graną scenę i nastrój, tym bardziej, że wielu z nas zapewne pamięta jakie wrażenie robiła filmowa adaptacja „Pana Tadeusza". W „I... jakoś to będzie" tego klimatu nie ma. Mało tego, tam nie ma żadnego klimatu.

Minimalizm spektaklu sprawia, że ciężko napisać o nim coś więcej. W teatrze oczekujemy raczej potężnej dawki emocji, nastrojowości i rozrywki, a niezwykle trudno je osiągnąć bez takich elementów jak stroje czy scenografia. Dlatego minimalizm zostawmy lepiej w skandynawskich wystrojach wnętrz, a teatr niech będzie tworzony z pompą!



Paulina Cirocka
(-)
5 października 2020
Portrety
Ida Bocian