Papa Edyp i jego dzieci

W spektaklu Klemma Edyp zostaje zdegradowany z poziomu osoby tragicznej. Posiadając pełną władzę nad państwem i jego obywatelami, nie ma władzy nad własnymi czynami. Osobisty dramat figury tylko śmiesznej przestaje kogokolwiek obchodzić.

"Edyp Tyran" w reżyserii Wojtka Klemma, najnowsza premiera Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu, to niekonsekwentnie przepisana wersja klasycznego dramatu. Paradoksalnie - będąc zwolennikiem takiego postdramatycznego przepisywania dzieł z przeszłości - jestem zmuszony napisać tu, że operacje wykonane na tekście Sofoklesa przez dramaturga toruńskiego spektaklu, Tomasza Cymermana, wydają się w dużej mierze niepotrzebne. Król Edyp jest tekstem krystalicznym. Układ scen, logika zdarzeń i główna idea, że człowiek nie trzyma w ręku wszystkich nici własnego losu, a często myli się, myśląc, że uda mu się wymknąć przeznaczeniu, także są krystalicznie czyste. Realizatorzy Edypa Tyrana postanowili jednak dołożyć własne treści w dwóch wymiarach. Zaktualizowali tragedię Sofoklesa w kluczu politycznym - Teby tyrana Edypa to Polska Jarosława Kaczyńskiego, gnijące od środka państwo, za co winę ponosi wódz narodu. A także rodzinno-genderowym - chórem Edypa stają się jego nastoletnie dzieci, partnerkami-lustrami, w których się może przejrzeć, kobiety: córeczka tatusia Antygona (Joanna Rozkosz), silna nad podziw żona-matka Jokasta (Matylda Podfilipska) oraz kobieta wiedząca, skąd zło, Tejrezjasz w kreacji Jolanty Teski.

Już w tym doborze dróg (nad)interpretacji starożytnego tekstu widać ambiwalencję. Edyp Bartosza Woźnego, który miał kota i mieszkał sam, póki nie zabił ojca, nie pokochał własnej matki i nie spłodził z nią dzieci, to figura Arystofanejska. Taki Paflagon z Rycerzy, bełkocząca karykatura działającego wówczas ateńskiego radykała Kleona, który osiągnął najwyższe stanowisko stratega Aten. Edyp Woźnego, dyktatorek przemawiający ze stołeczka, to figura tyleż farsowa, ile błaha, unieważniona w .ten sposób przez duet reżysersko-dramaturgiczny. Dlaczego ufarsowiać tragedię Sofoklesa, zamiast sięgnąć wprost po komedię staroattycką, która wszystkie te aktualizacje i odmiany komizmu pozwala wprowadzić bez ryzyka dysonansu? W spektaklu Klemma tymczasem Edyp zostaje zdegradowany z poziomu osoby tragicznej. Posiadając pełną władzę nad państwem i jego obywatelami, nie ma władzy nad własnymi czynami, choć chciałby bardzo ją mieć. Osobisty dramat figury tylko śmiesznej przestaje kogokolwiek obchodzić.

Reżyser konsekwentnie podtrzymuje w całym przedstawieniu ton farsowo-infantylny. Tejrezjasz Jolanty Teski w białym garniturze i ciemnych okularach traci swą magiczną wszechmoc jasnowidza, przepychając się między członkami chóru przy akompaniamencie obustronnych przeprosin. Lud tebański przemienia się w narodowo-infantylną "wspólnotę" Polaków, którzy śpiewają partyzanckie piosenki (O mój rozmarynie) i grzecznie modlą się przed snem. Tomasz Mycan, mimo nienagannie skrojonego garnituru, nie gra Kreona jako zimnego technokraty i strażnika prawa, on także nie dorósł do roli, w której ma zastąpić Edypa. Kiedy wspina się po wysokich schodach, potyka się, docierając na szczyt. Za wysokie dla niego te schody. Ale też los samego Edypa nie ma wymiaru metafizycznego, jest losem uzurpatora, który zasiadł psim swędem na tronie, a teraz, kiedy z niego spada, nie jest w stanie w nikim wzbudzić grozy. Jego domniemane królestwo to żadna tyrania, jakieś wyimaginowane państwo podziemne, kulawa (trzecia czy czwarta, kto to policzy?) demokracja sklecona przez Polaków.

Monumentalna scenografia Michała Korchowca daje do myślenia. Tam na szczycie jest miejsce dla mówcy-demagoga, trybuna ludu, jak w monumentalnych egipskich czy babilońskich budowlach. Tam jest pokoik nie mogących zasnąć dzieci Edypa. Tu na dole, gdzie siedzimy razem, rzucają się w oczy srebrne rury wentylacyjne. Polska fabryka. Piwnica. Podziemie. Edyp wyklęty. Kreon schodzi jeszcze niżej do zapadni, Edyp kpi z niego, wyzywa od "rekonstruktorów". Jednak jakoś trudno wczuć się w to jałowe psychoanalizowanie obecnego wodza narodu. W tak prostą aktualizację.

Spektakl został dopracowany wizualnie i muzycznie, ma swoisty niemiecki sznyt, uwspółcześniający wygląd bohaterów i miejsce akcji (to komplement, choć nie wszystkim się spodoba). Kostiumy Julii Kornackiej to podwórkowe dresy, topy, "adidaski" dzieci Edypa w kontraście z garniturem Kreona, przepasana klubowym szalikiem krótka, dziewczęca sukieneczka Antygony, znaczące akcenty cielesności: nagi tors Edypa czy niewinnie biała halka Jokasty. Do tego niepokojące dźwięki electro czy dark ambientu skomponowane przez Michę Kapłana i energetyczny ruch sceniczny w choreografii Anny Krysiak.

Prawdziwie atrakcyjny poznawczo potencjał posiada wątek rodzinno-genderowy, rozwijany nade wszystko w relacji pomiędzy protagonistą i jego ukochaną córką Antygoną. Joanna Rozkosz umiejętnie buduje tę dziecinną fascynację "papą" Edypem, pokazuje w stronę widowni kibicowski szalik z napisem "PAPA [Danke, dass du mir?] zum Club genommen hast". Córka-kibicka wpatrzona w ojca jak w idola. Wychodząca od infantylno-popkulturowego uwielbienia herosa ku głębszej świadomości tego, co się stało i co określi ostatecznie los jej całej rodziny. Szkopuł w tym, że wątek Antygony dodany do tekstu Sofoklesa nie został w spektaklu Klemma w pełni wykorzystany. Zaledwie naszkicowany, a nie rozwinięty. Owszem Antygona Rozkosz wypowiada monologi zapożyczone z powieści Johna Maxwella Coetzeego "W sercu kraju", której bohaterka, samotna i pogrążająca się w chorobie psychicznej, mieszka gdzieś na odludziu w Afryce Południowej z ojcem i dwójką czarnych służących. Te monologi nie wybrzmiewają jednak wystarczająco mocno, aby ustanowić tę Antygonę jako przeciwwagę dla scenicznej i mentalnej hegemonii Edypa - ojca i mężczyzny. W ogóle dzieci tyrana Teb w spektaklu Klemma pozostają na ogół na poziomie istot nieświadomych tego, co się właściwie dzieje w ich królewskim domu. Nieświadome przeszłości rodziny i królestwa, rozkładu państwa i jego przyczyn, zbrodni ojcobójstwa i kazirodztwa popełnionych przez rodziców. Impregnowane na fakty.

Przesuwa to w efekcie uwagę na relację mię-dy królewskimi małżonkami - Edypem i Jo-kastą. Przez lokalnych recenzentów kreacje Woźnego i Podfilipskiej były oceniane różnie. Bez wątpienia Bartosz Woźny jest zdolnym aktorem, ale decyzją reżysera i dramaturga został pozbawiony budzącego najwięcej emocji u Sofoklesa rysu człowieka dociekającego prawdy, śledczego, który bada własną sprawę i z tego rozpoznania czyni punkt kulminacyjny tragedii. Edyp Woźnego jest zajęty raczej zachowaniem zagrożonej pozycji niż odpowiedzią na pytanie, co i dlaczego się stało. W oczy rzuca się wyrazisty kontrast między miękkim, słabnącym mężczyzną a mocno stojącą na nogach kobietą. Podfilipska sugestywnie gra Jokastę królową-matkę-żonę. Jej samorozpoznanie, odkrycie zawikłania ról wobec męża i syna budzi największe emocje. Spycha Edypa na drugi plan. Kto budzi bowiem większy szacunek: ogarnięty strachem przed utratą pozycji tyran, który oślepia się, ale zostaje na tym świecie wśród żywych, czy dzielna kobieta zamykająca gestem samobójczym swoje życie, odmawiająca tym samym - nieważne, bogom czy ludziom - władzy nad własnym ciałem?

W programie dramaturg spektaklu akcentuje pychę Edypa władcy i jego lęk przed detronizacją, śledząc mechanizmy obronne patriarchalnej władzy, które prowadzą wprost do narodzin neofaszyzmu. Ten ciekawy wątek podglebia polskich tendencji nacjonalistycznych toruński teatr podejmuje stosunkowo często ostatnimi czasy: w Krzyżakach w reżyserii Michała Kotańskiego z wyrazistą rolą Łukasza Ignasińskiego jako dresiarza Zbyszka z Bogdańca (tak!) czy w Tangu w reżyserii Piotra Ratajczaka z mocną kreacją Tomasza Mycana jako Edka. O ile w sprawie wyczulenia na przejawy totalitarno-faszystowskiego myślenia we współczesnej Polsce można się z twórcami zgodzić, o tyle sugerowana przez Cymermana chrześcijańska interpretacja postaci Edypa, któremu rozpaczliwy gest wykłucia oczu pozwala "po utracie władzy zachować rząd dusz", wydaje się absurdalna.

U Sofoklesa oślepiony i wygnany Edyp staje się nikim. Odchodzi w nicość. Nie jego cierpienie, ale skala upadku budzi litość i trwogę. Także w spektaklu Klemma wolno widzieć ten antyczny wariant jego losu w mocnej, energetycznej scenie, która rozgrywa się w finale. Wszyscy tańczą zorbę wraz z Edypem, na którego wyrok już zapadł, z Edypem jeszcze żywym, ale już trupem. Naród tańczy, nieświadom powagi chwili, na własnym pogrzebie. To naród bez głowy. Jego dziecinność, infantylizm, bezmyślność "suwerena", który bawi się beztrosko, modli, śpiewa i tańczy, budzi w Edypie Tyranie Klemma największy niepokój. Królowie, władcy, prezesi gniją z własnej winy, nie zawsze wiedząc, że sami stali się przyczyną nieszczęść. Być może nie ma innego wariantu ich losu niż wędrówka na szczyt, a potem powolne lub szybkie spadanie. W demokracji, nawet kulawej, naród nie zostaje jednak zwolniony z obowiązku myślenia. Chyba że z chóru obywateli mądrych zbiorową mądrością przemieni się w podwórkową, infantylną hałastrę.



Artur Duda
"Teatr"
10 lipca 2018
Spektakle
Edyp Tyran
Portrety
Wojtek Klemm