Peaky Blinders w żydowskiej Warszawie

Spektakl „Król" w adaptacji Pawła Demirskiego i reżyserii Moniki Strzępki w Teatrze Polskim im. Arnolda Szyfmana w Warszawie, jeszcze przed podniesieniem kurtyny zasugerował motyw przewodni całej historii: znany serial BBC Peaky Blinders.

Śpiew Litani (w tej roli Barbara Kurzaj), który w powieści Szczepana Twardocha towarzyszył przedwojennej Warszawie, w interpretacji Strzępki przeobraził się w piosenkę Red Right Hand, czyli serialowe intro. W istocie bohaterowie „Króla" mają wiele wspólnego z rodziną Shelbych: i jedni i drudzy dążą do zwiększenia swoich wpływów w dzielnicy i rozszerzenia swojego terytorium. I jedni i drudzy używają do tego celu przemocy. W obu tekstach kultury głównym bohaterem jest mężczyzna w kwiecie wieku, archetyp męskości, silny i brutalny, a jednocześnie wrażliwy i podatny na cierpienie.

Jakub Szapiro, grany przez Adama Cywkę, jest żydowskim bokserem i postrachem warszawskich ulic. Razem z Kumem Kaplicą (Krzysztof Dracz), szefem żydowskiej mafii oraz Doktorem Radziwiłkiem (Marcin Bosak) trzęsą Nalewkami. Ich głównymi przeciwnikami, zarówno politycznymi jak i na ringu, są faszystowskie bojówki. Życie Szapiry to walki bokserskie, zbieranie haraczu od dłużników, pijaństwo, wizyty w burdelu należącym do Rywki (wielkiej miłości jego życia– w tej roli Katarzyna Strączek) i rodzina - żona Emilia (Eliza Borowska) wraz z synami. Historia zaczyna się dla nas, widzów, gdy Szapiro wyciąga za brodę pobożnego starszego żyda i na oczach jego żony oraz syna morduje go. Bokser lituje się jednak nad synem, Mosze Berensteinem (Alan al Murtatha) i bierze go pod swoje skrzydła z zamiarem uczynienia swoim protegowanym. To właśnie Mosze, jak się wydaje, jest narratorem całej historii.

Spektakl Strzępki w adaptacji Demirskiego jest przełożeniem powieści praktycznie jeden do jednego. Powieść jest tak dynamiczna, z tak wieloma różnorodnymi postaciami, tak wielowarstwowymi charakterologicznie, iż zasadniczo jedyne, co można zrobić tworząc interpretację historii, to zubożyć treść. Nic dziwnego więc, że reżyserka zdecydowała w wierny sposób oddać to, co zostało napisane, rzucając jedynie nowe światło na niektóre elementy. Odniesienie do Peaky Blinders, tak subtelnie zarysowane, bo zaledwie przez podkład muzyczny, podkreśla popkulturowość opowieści i jednocześnie tworzy miejsce dla fikcji historycznej we współczesnej polskiej kulturze.

Twardoch jest fenomenem nie tylko ze względu na swój wyjątkowy sposób pisania, ale także dlatego, że z pozornie wolną od traumy lekkością, umieszcza swoich niejednoznacznych bohaterów w najtrudniejszych momentach polskiej historii. Strzępka idzie za ciosem, przekształca „Króla", i tak już przerysowanego i estetycznie dopieszczonego w powieści, w nieomal hollywoodzką narrację, pełną akcji wojnę gangów. Widowisko to ogląda się z przyjemnością, zresztą tak jak serial Peaky Blinders, oraz dystansem, zapominając, że pełne napięcia i niekiedy humoru potyczki między żydami a faszystami oraz toczące się w tle polityczne walki, kilka lat później przekształcą się w Holocaust. Że antysemickie odzywki i zachowania (jak na przykład oburzenie faszysty, Andrzeja Ziembińskiego, że u jego krawca ubiera się także Szapiro), które wzbudzają śmiech widzów w tej narracji, w innej stanowią źródło strachu, od którego włosy stają dęba. Holocaust, tak jak i w powieści, objawia się oczywiście na końcu historii. Dosłownie się objawia, bo okazuje się, że wszystko, co do tej pory usłyszeliśmy, wszystko, co wydawało się nam wolne od tego brzemienia, jest przesiąknięte pogromem.

Interesującym aspektem jest inscenizacja Litaniego. W powieści był kaszalotem płynącym w powietrzu przez Warszawę, obserwatorem wydarzeń a jednocześnie mityczną obecnością zwiastującą nieuniknione zło. Teatralny Litani jest kobietą, czasem komentatorem a czasem pokrzepieniem, jak dla Kuma w Berezie Kartuskiej, tańczy, śpiewa, pije, pali papierosa, jego/jej obecność jest chaotyczna, czasem narzucająca się. Kobiety – Rywka, Emilia, i kochanka Anna Ziembińska – sprawiają wrażenie bardzo do siebie podobnych: i to jest jedna z cech spektaklu, która odróżnia teatralną odsłonę od powieści. W tekście Twardocha każda z kobiet w życiu Szapiry była inna, czy też raczej, odpowiadała innym potrzebom Jakuba, będąc ich ucieleśnieniem. W spektaklu, kobiety Szapiry, łącznie z Litani, zachowują się tak podobnie, że niekiedy ciężko je od siebie odróżnić. Z punktu widzenia zakończenia historii – uwaga, spoiler alert!– można to zinterpretować jako liczne wyobrażenia Jakuba o jednej i tej samej kobiecie, czyli Rywce, która uratowała go z getta i która zostaje z bohaterem do końca. I tutaj urywa się mit wielkiego maczo: w odróżnieniu od Thomasa Shelby'ego, który pomimo śmierci ukochanej wygrywa z przeciwnikami, a jego męskość zostaje dobrze „ugruntowana", Jakub Szapiro okazuje się być podstarzałym pijusem, który w swojej pysze i arogancji sprowadził śmierć na własną rodzinę. Jakub nie jest w stanie pogodzić się z rzeczywistością, poczucie winy zżerające go od środka rekompensuje wyobraźnią; cała historia o ucieczce do Palestyny, tak jak i narracja Moszego, okazuje się być zmyślona przez umęczoną podświadomość boksera. Tylko dzięki Rywce, kobiecie i prostytutce, Szapiro przeżywa wojnę.

Jednakże, nie uniknęła uwagi widzów jedna scena, w moim odczuciu zupełnie niepotrzebna. Edward Rydz-Śmigły (Jerzy Schejbal) wraz z reprezentacją ONR i Falangi, zasiadają w restauracji i omawiają możliwy zamach stanu. Na talerzach między nimi leży ośmiornica wielkości połowy człowieka, mało subtelne odniesienie do współczesnych wydarzeń politycznych, a konkretniej do pamiętnego spotkania polskich polityków w restauracji „Sowa i przyjaciele" podczas którego, jedząc ośmiorniczki, omawiano złamanie konstytucji. Odniesienie być może byłoby bardziej prowokacyjne i skłaniające do refleksji, gdyby nie było tak grubymi nićmi szyte, ciężko bowiem zrozumieć co właściwie z tego ma wyciągnąć widz. Czyżby autorzy spektaklu sugerowali, iż politycy Platformy Obywatelskiej postąpili w taki sam sposób jak Rydz-Śmigły układający się z faszystami? Aż ciężko w to uwierzyć. Scena ta wywołuje głównie zamieszanie i znak zapytania w głowach, co najmniej tak wielki, jak zaprezentowana ośmiornica.

Niemniej, spektakl z pewnością przyczynia się do budowania fikcyjnego archiwum historii dwudziestolecia międzywojennego, nie polemizuje z powieścią, na której się opiera, lecz niuansuje niektóre jej aspekty. Postacie kobiece, choć rozmyte i czasem nieodróżnialne, stapiają się w jedną silną kobiecą obecność, która, tak jak spektaklowa Litani, jest wszędzie – i to jest najbardziej oryginalny wymiar spektaklu. Koniec końców, historię Szapiry, mężczyzny upadłego, tworzy Rywka.

Z całą pewnością widowisko warte jest obejrzenia, szczególnie dla tych, którzy na deskach teatralnych szukają nie tylko metafizycznej głębi, ale i rozrywki.



Zuzanna Geremek
Dziennik Teatralny Warszawa
30 maja 2022
Spektakle
Król
Portrety
Monika Strzępka