Perypetie Pana Jourdaina

W częstochowskim Teatrze im. Adama Mickiewicza Międzynarodowy Dzień Teatru postanowiono uczcić, podobnie jak w kilkudziesięciu innych teatrach, nową premierą teatralną. Z okazji święta mogliśmy obejrzeć nowy spektakl według słynnego Moliera "Mieszczanin szlachcicem" w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza.

Osią spektaklu jest osoba bogatego mieszczanina, Pana Jourdaina, który, nie będąc kształconym w dzieciństwie, pragnie posiąść wiedzę oraz nabyć towarzyskiej ogłady właśnie teraz. W związku z jego zapędami do nauki też rodzi się wiele dowcipnych scen – rozmowy z nauczycielami oraz przeciwnymi temu zamieszaniu domownikami wybornie obrazują odwieczną przepaść między inteligencją, a tymi, którzy za wszelką cenę chcieliby do niej przynależeć.

Spektakl rozpoczyna bardzo dobra scena z udziałem Pana Jourdaina – w tej roli dyrektor artystyczny Teatru Mickiewicza, Piotr Machalica – i swoich nauczycieli. W umownej scenografii sugerującej jednak dom zamożnego mieszczanina spotykają się kolejno gospodarz oraz jego liczni edukatorzy: od muzyki, śpiewu, fechtunku, filozofii. Słowne potyczki i rozmowy niekoniecznie są przyjemne dla naszego bohatera, który nie do końca zdaje sobie sprawę, że stał się bogatym naiwniakiem, zaś bogatym inteligentem nie będzie nigdy. Molier bezlitośnie obnaża tę prawdę – nie da się nauczyć bycia szlachcicem, nim się po prostu jest od urodzenia. Śmieszne i inteligentne rozmowy odegrane przez częstochowskich aktorów dobrze wybrzmiewają w miniaturowych scenkach, które spaja Piotr Machalica.

Szkoda tylko, że w kolejnych scenach realizatorzy i wykonawcy spektaklu niebezpiecznie wykorzystali wiele elementów farsowych, co sprawiło, że jakość przedstawienia nieco spadła. Mniej więcej od połowy spektaklu aktorzy zaczęli grać, jak gdyby występowali w farsie. Subtelniejsze zachowanie, modulacje głosu, niejednoznaczne gesty zastąpione zostały przez gonitwy aktorów między sceną a kulisami, wymachiwanie rękami i nogami, krzyki i śmiechy bohaterów. Na szczęście spektakl kończy jedna, bardzo przemyślana (i również dająca do myślenia) scena, kiedy Pan Jourdain opuszcza rozbawione towarzystwo. Podczas gdy tańcujący i śpiewający goście zabawiają się w najlepsze, gospodarz zakłada prochowiec i kapelusz, po czym przystaje na moment, patrzy się na rozbawionych ludzi i odchodzi. Scena ta podkreśla odmienność Pana Jourdaina – nie przynależy on już ani do mieszczaństwa ani do szlachty. Znajduje się gdzieś pomiędzy tymi dwoma stanami już na zawsze.

Dobra sztuka, jak to mówią, obronić powinna się zawsze sama. I tak jest również w przypadku tej komedii Moliera – jego intrygi, ludzkie charaktery i liczne powiedzonka na miarę złotych myśli wciąż śmieszą i wywołują entuzjazm widowni. Właściwie wcale nie odczuwa się kilkusetletniej przepaści pomiędzy napisaniem sztuki a jej wystawieniem. Myślę, że dzieje się tak dzięki trafnemu, nie starzejącemu się przekładowi Tadeusz Boya-Żeleńskiego. Należy mieć nadzieję, że aktorzy wyrugują ze swoich kreacji mało śmieszne gagi i kolejne spektakle odegrają z nieco większą subtelnością.



Marta Odziomek, l: martao, h: mod123
Dziennik Teatralny Katowice
3 kwietnia 2010