Piekło to inni

Z "Lekkomyślnej siostry" Agnieszka Glińska zdejmuje dopisywaną Perzyńskiemu prostolinijność, kłód się ze schematami. Błyskotliwe i okrutnie śmieszne przedstawienie Teatru Narodowego ma w sobie ostrość i jad.

"Szczęście Frania", "Aszantka", "Lekkomyślna siostra" - teatr skrzywdził Włodzimierza Perzyńskiego, wciskając jego sztuki w gorset sztywnego kostiumu i zaprawiając inscenizacje naftaliną. Przez lata obowiązywał jeden wzorzec ich wystawiania. Miało być klasycznie i po literach. Nikt nie pytał o podteksty, nie szukał w bohaterach ukrytych motywów. Chętnie za to ferowano względem nich jednoznacznie brzmiące wyrok.

W ten sposób zesłano Perzyńskiego do czyśćca dramaturgii, którą wypada znać, ale którą czyta i ogląda się z bólem. "Lekkomyślna siostra" z Narodowego powinna zmienić to przeświadczenie. Choćby dlatego, że to bardzo atrakcyjne dla widzów przedstawienie. Niedługie, dynamiczne, chwilami bardzo zabawną celnie punktujące najbardziej tramę frazy autora, do woli igrające z konwencją epoki, a może raczej epok, bo Glińska przenosi akcję w lata 30. ubiegłego wieku. Jest miejsce i na szeroki gest, i na komediowe przerysowania więc ci, którym to wystarczy, odnajdą w spektaklu wyrafinowaną erudycyjną rozrywkę. Jednak to nie w tym, ani też nie w warsztatowej sprawności reżysera i aktorów zamyka się znaczenie inscenizacji. Warto spojrzeć pod podszewkę zdarzeń, choć to, co zobaczymy, wzbudzi odrazę. Dlatego spektakl śmiesząc, rani. Nikogo nie oszczędza, dla nikogo nie znajduje pocieszenia. Jest rehabilitacją przedwcześnie skreślonej literatury oraz obroną teatru samego w sobie. Da się otwierać go na różne sposoby, a jak na muzealny bibelot, to co najmniej zaskakujące.

Grają na Scenie przy Wierzbowej, na zbitej z klepki drewnianej podłodze, najbliżej pierwszego rzędu widzów. Gdy Maria Agnieszki Glińskiej kładzie się na szezlongu, można dotknąć aktorki, widzi się każdy szczegół jej twarzy. Przestrzeń niby klasyczna poszerza jeszcze scenę, rozjaśnia ją światłem, otwiera na kolejne pokoją daje wrażenia że to mieszkanie nigdzie się nie kończy. A mimo to postaci poruszają mę w niej nienaturalnie, jakby coś pętało ich ruchy, odbierało powietrza dusiło, ciągnęło ku ziemi. Patrycja Soliman ośmiesza swoją Adą kuzynkę Topolskich, całymi dniami niańczącą matkę, do domu bohaterów wpadającą, by obgadywać bliskich i dalekich, a także nic nierozumiejącym spojrzeniem zza grubych szkieł, półotwartymi ustami, wreszcie przechodzącym w bieg krokiem. Świetna komediowa partia Soliman podszyta jest strachem przed rozpoznaniem małości jej Ady - skończona robota. Inaczej z wyprostowanym jak struna, jakby wiecznie czymś zirytowanym Henrykiem Krzysztofa Stelmaszyka. Janek Pawła Paprockiego to krewny Zbyszka Dulskiego, tyle że bardziej od niego cyniczny i wyrachowany.

Wreszcie Władysław w świetnej interpretacji Zbigniewa Zamachowskiego, jak pies skomlący o spojrzenie Marii, gotowy znieść wszystkie upokorzenia. I śliski kłamliwy Olszewski (Piotr Grabowski) ośmieszający wizerunek dawnego amanta. Małe, lecz w pełni ukształtowane rolą które nie funkcjonują samoistnią ale budują zespół. On zaś układa się w ludzką menażerią W jej centrum jest Helena Topolska (Ewa Konstancja Bułhak). Rolę tę uważam za arcydzieło, bowiem Bułhak z chirurgiczną precyzją zrywa ze swojej bohaterki kolejne warstwy fałszu, skrywające bezradność zmieszaną ze złością. Aktorka bywa względem Heleny okrutna, dokładnie stylizuje ją w zewnętrznym rysunku, tworząc na scenie wariację na temat złamanej szyderstwem femme fatale. Nic wiec dziwnego, że to od niej w spektaklu zależy najwięcej. Przyćmiewa Marię, którą Glińska gra delikatnie, jakby jeszcze niepewna swej scenicznej siły. Są jednak chwile, gdy jest przejmująca.

Piekło to inni - zdają się mówić ludzie z "Lekkomyślnej siostry", wytykając się palcami. Agnieszka Glińska nie staje po żadnej ze stron, jakby na całość patrzyła z dystansu, obnażając piekło świata. A my czujemy się za tymi zamkniętymi drzwiami jak podglądacze i z czasem gorzka komedia przestaje nas bawić. Jest przy tym przedstawienie w Narodowym obroną teatru, który bazuje na literaturze, dekoracji i grze konwencją, mówiąc o ludziach więcej niż szemrane eksperymenty.



Jacek Wakar
Dziennik/Kultura
21 lutego 2009