Plastikowy świat

“Opowieści Lasku Wiedeńskiego” w reżyserii Mai Kleczewskiej to przygnębiająca wizja moralnego rozkładu społeczeństwa u progu nowego tysiąclecia.

Sztuka Horvátha powstała w 1931 roku i był satyrą na ówczesne austriackie mieszczaństwo pełne obłudy. Mieszczaństwo, które za kilka lat doprowadzi do narodzin i wybuchu faszystowskiego zła. Kleczewska natomiast zrezygnowała z odniesień historycznych, za to bardzo silnie nasączyła spektakl współczesną rzeczywistością – bohaterowie, kostiumy oraz scenografia są jakby wyjęci z naszego świata, żebyśmy mogli obserwować ich (siebie?) w krzywym i groteskowym, ale zarówno jakże prawdziwym i bolesnym zwierciadle zdarzeń i zachowań. W spektaklu świetnie wykorzystano ogromna przestrzeń, jaką dysponuje opolska scena – proscenium udawało sadzawkę pełną pstrokatych nenufarów, po lewej stronie stały nieustannie włączone telewizory, resztę przestrzeni wypełniały białe, plastikowe krzesła i stoły. Sam spektakl został podzielony na dwie części: pierwsza, która dzieje się w trakcie pikniku, a druga na dyskotece. Zręcznie skomponowane sceny zbiorowe przeplatają się z kameralnymi rozmowami kilku bohaterów. Luźna w swej strukturze akcja skupia się wokół Marianny i jej życia uczuciowego. Dziewczyna zaręczona z podstarzałym rzeźnikiem nagle zakochuje się w młodym i przystojnym okolicznym “Don Juanie”. Mimo, że nic dobrego raczej z takiej miłości nie może wyniknąć Marianna decyduje się z nim uciec. Po roku powraca do rodzinnego miasteczka... jako tancerka nocnego klubu. Śledząc poczynania Marianny równolegle obserwujemy zmiany zachodzące w społeczeństwie. Reżyserka bezlitośnie odziera dzisiejszego człowieka z przeżyć duchowych, a wyposaża go jedynie w tandetne plastikowe gadżety, którymi tylko zaśmieca naturalne środowisko. Nie ma tutaj żadnej religii i całkowicie brakuje moralnych zasad. Jest tylko imię Boga wzywanego niepotrzebnie. Nie ma miłości, jest seks. Brakuje refleksji nad nadmiarem pustych i nic nie znaczących zachowań, zanika potrzeba czynienia dobra, a przeciwnie, w każdym bohaterze, w większym lub mniejszym stopniu, narasta zło i agresja, która w końcu znajduje ujście w linczu nad niewinnym i bezbronnym człowiekiem. Taka wizja już istniejącego, lub możliwego świata poraża i zmusza do przemyśleń. Kleczewska pokazała wizję świata zepsutego, wizję społeczeństwa ogarniętego konsumpcją lub skazanego na nią przez wszechotaczającą tandetę. Pokazała nieznośny świat braku ludzkiej wrażliwości na potrzeby innych i na inność potrzeb drugiego człowieka. Zapewne nie udałoby się reżyserce tak jasno jaskrawo, a jednocześnie tak bardzo trafnie i przekonująco zbudować tej apokalipsy wrażliwości i moralności, gdyby nie zespół aktorski opolskiego teatru, który po raz kolejny zaświadczył, że jest w stanie zagrać nawet najtrudniejsze koncepcje najbardziej wymagających autorów i reżyserów. Świetna gra zespołowa, jak i indywidualne sceny są wprost nie do przecenienia. Aktorzy sprawnie balansują pomiędzy skrajnościami zachowań i scenicznych emocji. Jednak inscenizacja Mai Kleczewskiej, mimo że pełna zalet nie jest zupełnie wolna od wad. Zaliczyć należy do nich rozpiętość czasową samej sztuki, która trwa niecałe trzy godziny bez przerwy. Po obejrzeniu całości ma się wrażenie, że reżyserka zbyt mocno rozwlekała niektóre fragmenty przedstawienia, jak choćby scenę linczu, która trwa około kwadransa czy niektóre dialogi, w których na odpowiedź trzeba było czekać czasami nawet kilkanaście sekund. Zapewne Kleczewska świadomie zaplanowała takie rozciągnięcie akcji i dialogów w czasie, ale właściwie nie bardzo wiadomo czemu miały służyć te dłużyzny. Jeśli jednak cel leżał w (chwilowym miejmy nadzieję) zmęczeniu widowni, to reżyserka jak najbardziej ów cel osiągnęła. Tekst Horvátha, mimo że pisany ponad siedemdziesiąt lat temu, jest wciąż zaskakująco świeży – nie tylko pod względem treści, ale również pod względem formalnym. Mam na myśli ową wielowątkowość, która układa się w misterną całość, wielość historii, które zazębiają się w jeden wielki fresk, dobitnie dowodzący o istnieniu zła w każdej ludzkiej duszy. Trudno odnaleźć we współczesnej nam dramaturgii wiele takich dzieł, które będąc wewnętrznie tak dramatycznie rozdrobnione i pozornie niespójne, tworzyłyby na zewnątrz jedną całość. Współczesne dramaty najczęściej skupiają się na pokazywaniu przeżyć i lęków bohaterów, nie zawsze budując spójne opowieści. Nie ilustrują zdarzeń, tylko je relacjonują. “Opowieści lasku wiedeńskiego” Horvátha stają się zatem przykładem dobrze skrojonej, polifonicznej sztuki teatralnej. Dosadność i wyolbrzymienie – te dwa słowa znakomicie charakteryzują “Opowieści...”. Dosadne są słowa i czyny, wyolbrzymione zachowania i relacje międzyludzkie. Taki zabieg w przypadku opolskiego spektaklu sprawia, że jesteśmy jego treścią i przesłaniem głęboko i poważnie przejęci. Bo poprzez wynaturzenie, groteskę i absurd dociera do nas bezlitosna prawda o nas samych. Wizja współczesnego świata, jaką przestawia nam Maja Kleczewska w swym najnowszym dziele jest absolutnie pesymistyczna i pozbawiona nadziei na lepsze jutro. Musimy sami sobie odpowiedzieć na pytanie, czy obejrzany przez nas obraz to wciąż jeszcze tylko wizjonerska mara, czy już niestety rzeczywistość, w której egzystujemy i którą współtworzymy. Teatr im J. Kochanowskiego w Opolu, Ödön von Horváth, "Opowieści Lasku Wiedeńskiego", reżyseria: Maja Kleczewska, scenografia: Katarzyna Borkowska, muzyka Michał Gorczyca, obsada: Zofia Bielewicz, Aleksandra Cwen, Grażyna Kopeć, Atleta Los-Pławszewska, Grażyna Misiorowska, Judyta Paradzińska, Elżbieta Piwek, Beata Wnęk-Malec, Ewa Wyszomirska, Teresa Zielińska, Cecylia Jacewska-Caban, Andrzej Jakubczyk, Waldemar Kotas, Przemysław Kozłowski, Leszek Malec, Grzegorz Minkiewicz, Maciej Namysło, Michał Świtała, Krzysztof Wrona, Bogdan Zieliński Spektakl jest przeznaczony tylko dla widzów dorosłych. Premiera: 17 maja 2008 r.

Marta Odziomek, l: martao, h: mod123
Dziennik Teatralny
2 czerwca 2008