Pokazać wyobraźnię Schulza

Schulz to autor szczególny, doceniony na całym świecie, choć stało się to po wielu latach. Bardzo ważna jest dla nas warstwa edukacyjna. Okazało się, że młodzież po castingu nie wie, kim był Bruno Schulz. Zbudujemy wartość, która będzie piękna plastycznie, będzie robiła wrażenie. Nie chodzi o to, żeby kokietować publiczność gadżetowo, bo to nie jest Schulz, tylko żeby dać ten świat publiczności, przywołać go w pamięci, aby młodzi ludzie zainteresowali się czy to Schulzem, czy innymi epokowymi kamieniami milowymi w historii kultury świata, w literaturze, w muzyce.

Z Janem Szurmiejem, reżyserem spektaklu „Xięgi Schulza" w Teatrze Polskim we Wrocławiu, rozmawia Sławomir Olejniczak.

Sławomir Olejniczak: skąd się wziął pomysł na Schulza na scenie teatralnej?

Jan Szurmiej: Ten pomysł jest wielodrożny. Mój kontakt z Schulzem to Sanatorium pod Klepsydrą, słynny film wojciecha Jerzego Hasa, gdzie jako młody adept sztuki aktorskiej zagrałem epizod, mówiąc z moim ojcem w dużym zbliżeniu psalm wielbiący Boga. Ale też oglądałem różne realizacje teatralne i w zasadzie to kantorowe przedstawienia (bo jednak ten Schulz pojawiał się w twórczości Tadeusza Kantora) zostawiły we mnie ślad. Inne próby adaptacji nie spełniały natomiast moich oczekiwań. Schulz latami towarzyszył mi jako pozycja, która potencjalnie mogłaby znaleźć miejsce w teatrze. Parę lat temu, siedząc na wakacjach pod Wrocławiem u mojego przyjaciela, scenografa Wojciecha Jankowiaka, dywagowaliśmy o teatrze, o tym, co warto by było pokazać i dlaczego, co by nas we dwójkę interesowało jako teatralna energia twórcza. Szukaliśmy: a może Erich Maria Remarque, a może to, a może tamto – i padło na Brunona Schulza. Zaczęliśmy tego Schulza dokładnie oglądać, czytać, rozmawiać o nim. Wojtek jest człowiekiem szczególnym, który gdy chce zdobyć wiedzę na dany temat, musi mieć o tym wszystkie książki, jakie wyszły. W jakim teatrze to pokazać? Jasna sprawa, że bliski mojemu sercu jest teatr mojej młodości – Teatr Żydowski im. Estery, Rachel i Idy Kamińskich w Warszawie. Wtedy jeszcze żył mój ojciec, który nim dyrektorował, przyszedłem do niego z takim projektem, a on mówi: „No, Bruno Schulz to jest trudna rzecz, trudna. A jak byście chcieli to ugryźć?". Nie mieliśmy wtedy jeszcze bazowego pomysłu, ale chcieliśmy przedstawić mu taką koncepcję, że Schulz jest demiurgiem, który przeprowadza nas przez świat jego szeroko pojętej twórczości. Napisaliśmy eksplikację, rozmawialiśmy wielokrotnie, no i tak się złożyło, że mój ojciec na trzy miesiące przed swoim odejściem wycofał się z teatru. Po jego śmierci wróciliśmy do tej koncepcji, ale nowy dyrektor ją w swoich planach pominął, a my zostaliśmy z już napisanym scenariuszem. Przysposobiliśmy do tego projektu kompozytora Piotra Mossa, również wielbiciela Schulza. Mijały lata, szukaliśmy teatru i przyszedł taki czas, że zadzwoniono do mnie, czy bym tu, w Teatrze Polskim we Wrocławiu, nie przygotował jakiejś realizacji. w czerwcu ubiegłego roku przyjechał do nas dyrektor Cezary Morawski z Kaziem Budzanowskim, pytają: „A może byś zrobił coś hitowego?", a ja na to: „Słuchajcie, zróbmy Schulza". I nie było żadnej dyskusji. Na innym etapie możemy zrobić coś innego. Nasz projekt zaczął nabierać kolorów, zaczęliśmy go dosmaczać. Po drodze Piotr Moss miał przypadłość zdrowotną, wylew, po którym się przewrócił, cały się połamał, w związku z czym zadzwonił, że nie może się podjąć tej pracy, chociaż miał już napisane bryki muzyczne. Zostaliśmy bez poważnego partnera. Jakkolwiek by patrzeć, jest to dramat z dużą ilością muzyki i songów. Wydaje mi się, że ta konwencja jest słuszna, bo mieści się w poetyce prozy Schulza. Pracowałem wtedy w Zielonej Górze, gdzie wspomagał mnie młody kompozytor, aranżer, pianista jazzowy Marcin Partyka – robiliśmy spektakl z utworów braci Gershwinów. Zapytałem go, czy by się podjął zastępstwa za Mossa przy Schulzu. Marcin bardzo się ucieszył, zareagował entuzjastycznie, nie było mu przykro, że biorę go jako drugiego, i stwierdził, że to dla niego wyzwanie. Zaczął pisać muzykę, która jest prawie na ukończeniu i myślę, że pokaże talent młodego Marcina Partyki. I tak dochodzimy do chwili obecnej.

Sławomir Olejniczak: Przedstawienie powstaje na motywach twórczości Brunona Schulza. Co to znaczy: twórczości?

Jan Szurmiej: To jest pojęcie ogólne, rozszerzone, bo korzystając z wartości literackiej Schulza – mówimy tu o Sklepach cynamonowych, o Sanatorium pod Klepsydrą i tak dalej – inspirujemy się też jego twórczością plastyczną, od rysunków po obrazy. kompilując to, co Schulz zostawił nam metafizycznie w literaturze, staramy się zbudować spektakl, który by nam pokazał wyobraźnię Schulza. na swój sposób interpretujemy też to, jak odbieramy jego wspaniałą twórczość. Nie robimy dokumentu, tylko przetwarzamy, ale bardzo szanujemy literę dramatu, czyli Schulzowską warstwę literacką, oraz inspirujemy się obrazami Schulza.

Sławomir Olejniczak: Przedstawienie nosi tytuł Xięgi Schulza. Jaki jest związek tego tytułu z Xięgą bałwochwalczą?

Jan Szurmiej: Ten tytuł kojarzy nam się z Xięgą bałwochwalczą, a Xięgi Schulza to jest to wszystko, co nas inspirowało. nie da się ukryć, że Xięga bałwochwalcza jest jednym z wartościowych i często powielanych dzieł, jakie Schulz narysował, a wielu jego prac nie mogliśmy zobaczyć, bo część jego twórczości literackiej i plastycznej przepadła. W spektaklu też mamy taki motyw i część sceny, gdzie on mówi: po jakich domach się te moje rysunki podziewały, po jakich strychach, co ja mam zrobić.

Sławomir Olejniczak: W przedstawieniu bardzo ważna jest muzyka. To mało powiedziane – bardzo ważny jest głos, śpiew. To istotny element – i emocjonalny, i tworzący cały spektakl. Budulec.

Jan Szurmiej: Tak. Zastanawiałem się, jak to zbudować, i sięgnąłem do teatru starożytnego, czyli wymyśliłem sobie przewodniczkę chóru. nazwałem ją Lunarna Bogini. Miałem o nią zresztą spór z Wojtkiem Jankowiakiem, współautorem Xiąg Schulza, który mi mówił: „Gdzie ty u Schulza masz Lunarną Boginię?". szukaliśmy i okazało się, że takie hasło znajduje się w kontekście różnych zdań poetyckich i zakodowało mi się po lekturze.
Z kolei nasz chór, tak jak chór grecki, czasami komentuje akcję, wyprzedza ją, opowia- dając, i po tym się dzieją sceny. Lunarna Bogini jako przewodniczka chóru i chór, który tworzy grupa specjalnie przyjętych ludzi, mają oprócz zadań aktorskich także zadania wokalne i ruchowe. Używamy różnych konwencji choreografii, pantomimy, ruchu scenicznego. Niektóre sekwencje są sensu stricto całe muzyczne – nawet jeżeli Lunarna Bogini śpiewa song z chórem, to Józef, przechodząc, otwierając kolejne drzwi
w Drohobyczu, ukazując nam rynek, ulicę Krokodyli, sklep ojca czy co innego, ma tak zwane recytatywy, w których funkcjonuje proza poetycka Schulza. Muzyka jest tu dominantą i ona razem z tymi elementami wokalnymi napędza cały spektakl.

Sławomir Olejniczak: Niepostrzeżenie przeszliśmy do przestrzeni. Przestrzeń w tym przedstawieniu jest niezwykła. co było inspiracją dla pana i dla Wojciecha Jankowiaka?

Jan Szurmiej: Staramy się robić inscenizacje niebędące naćkanym na scenie barokiem, który nic nie znaczy. nas interesuje świat, który wiruje. Inscenizacja polega na pewnych ruchomych elementach, które ten świat nam gospodarują. Świat, który jednym ruchem, w pięć sekund, może zmienić lokację. Uchylam rąbek tajemnicy: jest symboliczny horyzont, cięty liniami. On ma symbolizować ostre, nerwowe kreski Schulza, które widzimy w jego twórczości. Ale jest też horyzontem lunarnym, za którym znajduje się tarcza Księżyca. Od tego odchodzi promień, pomost – ja to nazywam promieniem Księżyca, po którym chodzi lunarna Bogini. Może on zejść na Ziemię lub przyjąć pozycję wysoką, gdzie lunarna Bogini, stojąc nad tym światem, aranżuje nowe sytuacje. Może też być Drabiną Jakubową, po której wędruje Ojciec. Ta dekoracja płynie, jeździ. Ma zasłony tiulowe. używamy multimediów, ale w sposób, który ma służyć spektaklowi. Nie chcemy robić kina w teatrze, nie chcemy zaglądać kamerą do żołądka aktorowi, który mówi jakiś monolog. To nas nie interesuje. Multimedia mają służyć podbiciu pewnych sekwencji. Wyobraźmy sobie, że spektakl się zaczyna od pustej sceny. Zespół z Lunarną Boginią śpiewa balladę o Drohobyczu, z którego mentalnie Schulz nigdy nie wyjechał. nawet gdy był w Warszawie, Drohobycz był mu potrzebny. i nagle sprawiamy inscenizacją, choreografią, że ten Drohobycz nam się jawi w jakimś skrócie teatralnym, znaku. To wszystko to skrót futurystyczny, ale nabudowany muzyką, ruchem, działaniami aktorów – powinien nam dać ten świat oniryczny, płynący, Brunona Schulza.

Sławomir Olejniczak: Jeżeli jeszcze są nieprzekonani, proszę się do nich zwrócić i ich przekonać, czemu powinni zobaczyć ten spektakl.

Jan Szurmiej: Trudno nam chwalić słońce przed jego zachodem, ale Schulz to autor szczególny, doceniony na całym świecie, choć stało się to po wielu latach. Bardzo ważna jest dla nas warstwa edukacyjna. Okazało się, że młodzież po castingu nie wie, kim był Bruno Schulz. Zbudujemy wartość, która będzie piękna plastycznie, będzie robiła wrażenie. Nie chodzi o to, żeby kokietować publiczność gadżetowo, bo to nie jest Schulz, tylko żeby dać ten świat publiczności, przywołać go w pamięci, aby młodzi ludzie zainteresowali się czy to Schulzem, czy innymi epokowymi kamieniami milowymi w historii kultury świata, w literaturze, w muzyce. Dlatego między innymi skromny Bruno Schulz w Teatrze Polskim.



Sławomir Olejniczak
Materiał Teatru
11 czerwca 2018
Spektakle
Xięgi Schulza
Portrety
Jan Szurmiej