Polityka miłości czeka na komentarz

Powieść Amatorki Elfriede Jelinek nie jest prosta w odbiorze. Autorka szokuje, kokietując czytelnika naprzemienną nastrojowością. Stawia jednostronną diagnozę, dotyczącą relacji damsko-męskich i pozostawia komentarz w postaci wielu pytań w głowie, które samemu trzeba uporządkować. Spektakl Teatru Wybrzeże w reżyserii Eweliny Marciniak również rozbija emocjonalnie i pozostawia po sobie chaos. Ale czy z tej konfuzji wykluwają się jakieś wnioski, czy jest ona tylko enigmatycznym interpretacyjnym zabiegiem, który rozumie tylko sama reżyserka?

Z tekstu Jelinek można wydobyć wiele tez, wydających osąd o kobietach i mężczyznach. Jedną z nich można by zilustrować stwierdzeniem: kobieta to przedmiot, ma ciało potrzebne mężczyźnie i tylko to ją ratuje. Ten sposób myślenia pokazuje płeć piękną jako tę upokorzoną, mimowolnie wystawioną na handel. Jednak z drugiej strony wybrzmiewa głos mówiący, że białogłowe same są sobie winne, ponieważ biorą udział w wyścigu na dobrą żonę, matkę czy gosposię. Same chcą się podporządkować temu modelowi, nie widząc dla siebie lepszego życia.

Tekst Amatorek bombarduje trafnymi, ironicznymi stwierdzeniami. Wyrzuca z siebie zdania jak karabin maszynowy. Tempo jest zabójcze tak samo jak mocny jest przekaz powieści. Podobnie dzieje się w spektaklu Teatru Wybrzeże. Aktorzy wypluwają z siebie wiązanki słów precyzyjnie, tak aby każde zdanie pozostało dotkliwym ciosem, a nie uciekło gdzieś w przestrzeń teatralnej sali. Jednak coś w tym spektaklu nie gra. Coś fałszuje w ewidentny sposób - ale zacznijmy od początku.

Tak jak tekst Jelinek wstrząsa swoją połamaną formą, z rozbitymi bohaterami, z pokruszonym życiem, tak gdańska inscenizacja pozostawia ze wszystkimi możliwymi uczuciami, przywołanymi na scenie po trochu. Jest trochę farsy, co wiąże się ze śmiechem czy zniesmaczenie brutalnym zachowaniem postaci. Taki zabieg jest bardzo ciekawy, ale w prosty sposób można popełnić błąd i nie wyeksplikować tego, co miało być sednem sprawy. Oglądając spektakl odniosłam wrażenie, że rolę priorytetową pełni wstrząśnienie widzem, wprowadzenie go w osłupienie.

Jednak czy "terapia" szokowa mająca zaskakiwać, dziwić, prowokować jest trafna i aktualna? Rzec można by: na pewno modna. Wykorzystanie nagiego ciała w spektaklach teatralnych prawdopodobnie miało pełnić rzeczone wcześniej zadanie - jednak tak nie było, ponieważ ten zabieg już wiele razy został zastosowany i to w ten sam nieumotywowany sposób. Niestety, często zamiast ostrego uderzenia, mocnego bodźca emocjonalnego, staje się tanią prowokacją - zupełnie bezcelową i słabo umotywowaną. Podobnie było na deskach Teatru Wybrzeże.

Nagie klatki piersiowe bohaterek wcale nie odzwierciedlały upokorzenia i upodlenia kobiet przez mężczyzn, nie ukazywały sprowadzenia kobiecego ciała do statusu użytecznego przedmiotu. Rozebranie aktorek byłoby mocnym akcentem, gdyby zostało poparte komentarzem, argumentem scenicznym uwypuklającym celowość tego przedsięwzięcia. Absolutnie niepotrzebna jest scena, gdy wszyscy aktorzy rozbierają się do naga. Leżą na podłodze, drżą jakby dostali epilepsji, a widz w ten sposób dostaje zagadkę z cyklu: co autor miał na myśli.

Jedną z kolejnych niewyjaśnionych zagadek tego spektaklu jest kobieta łudząco przypominająca Audrey Hupburn. Od czasu do czasu śpiewa jakąś piosenkę, spowalniając tempo spektaklu. Ale co jej postać ma przedstawiać i jakie ma znaczenie dla całości? Jest to niezwykle inspirujące pytanie, jednak znalezienie na nie odpowiedzi może być dość skomplikowaną, sekretną łamigłówką.

Ale czas na coś pozytywnego. Wrażenie robi świetnie rozpisany tekst. Michał Buszewicz wyjął z tekstu Jelinek fragmenty najmocniejsze i najwymowniejsze. Włożył dialogi w usta aktorów tak, że wszystko przybrało interesującą formę.

Ciekawy wydaje się tez pomysł zainicjowania spektaklu jako meczu. Podkreśla to rywalizację, która wdaje się pomiędzy pary, dziki wyścig po zasłużona nagrodę. Jednak nie jest to zwykły mecz. Piłka ręczna tostem śniadaniowym czy gra butelką mleka nawiązuje do czynności dnia codziennego, z którymi będą musieli się zmierzyć bohaterowie, a zarazem podkreśla w jak absurdalnym "życiowym meczu" biorą udział.

Całość historii dzieje się wśród kiczowatej scenografii, którą da się interpretować na różne sposoby. Może ona odzwierciedlać dżunglę emocjonalną, w której bohaterowie próbują się przemieszczać, mierząc się z własnymi marzeniami, problemami czy tęsknotami. Paprotkowy las odzwierciedla również prostotę bohaterów, ich mocno przyziemne życie oraz marzenia, które nie są wysublimowane, tylko przybierają najpospolitszą, prozaiczną formę.

Artyści pokazują pierwszorzędny warsztat teatralny; stają się swoimi postaciami, wchodzą w ich życiorysy i grzebią w gęstwinie uczuć, przeżyć i traum. Posługują się wszystkimi środkami artystycznego przekazu. Ciało jest podporządkowane rytmowi spektaklu, słowom wypowiedzianym z perfekcyjną dykcją, wzrokowi niekiedy tak wymownemu, że w zupełności zawierzamy postaciom. Wszyscy bohaterowie tekstu Jelinek to prości ludzie o przeciętnym formacie umysłowym, jednak każdy z nich ma w sobie coś charakterystycznego. Aktorzy subtelnie, ale zarazem i sugestywnie wydobywają ze swoich postaci tę charakterystyczną dla nich wewnętrzną cząstkę. Pokazują ją w sposób, który tworzy pełny obraz psychologiczny postaci.

W spektaklu Eweliny Marciniak widać pomysł na realizację tekstu Jelinek. Jednak nagromadzenie środków, które rzekomo miały prowokować, staje się bezsensownym dodatkiem - i to właśnie ten naddatek jest fałszem w tak dobrze pomyślanym i profesjonalnie zrobionym spektaklu. W realizacji sztuce przydałby się komentarz końcowy, który podsumowałby pointę, dyskretnie podsunął diagnozę. Finalnym efektem jest poczucie dezorganizacji, mimo że spektakl jest świetnie rozpisany dramaturgicznie i perfekcyjnie zagrany. Zamiast z mocnym feministycznym przekazem, wychodzi się z uczuciem niespełnienia, a tak ważna problematyka polityki miłości pozostaje dalej gdzieś w cieniu i czeka na odpowiedni głos, komentarz czy choćby przypis.



Ewa Wójcicka
Teatr dla Was
3 grudnia 2012
Spektakle
Amatorki