Polski tradycjonalizm kontra europejska nowoczesność
Konfrontacja różnych sposobów uprawiania sztuki teatru, w tym przede wszystkim zderzenie i porównanie najlepszych spektakli polskich z ostatnich lat z europejskimi - to przesłanie odbywającego się od poniedziałku we Wrocławiu, Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Dialog".Spektakularnym przykładem takiej konfrontacji, zgodnie z zapowiedzią Krystyny Meissner, dyrektor festiwalu, stały się zaprezentowane we wtorek dwa przedstawienia Czechowowskie: "Mewa" Stefana Puchera z hamburskiego "Schauspielhaus" i "Wiśniowy sad" Pawła Miśkiewicza z wrocławskiego Teatru Polskiego.
Mewa" Puchera to kliniczny przykład niewiary w skuteczność teatru, respektującego historyczno-socjologiczne uwarunkowania tekstu. Niemiecki reżyser wypunktował u Czechowa dyskusje o sztuce i przeznaczeniu artysty, które prowadzą Nina Zarieczna (Sarah Masuch), nieszczęśliwie w niej zakochany Konstanty Trieplew (Aleksander Scheer), jego matka, aktorka, Irina Arkadina (Sabine Orl?ans) i związany z nią pisarz Borys Trigorin (Wolfram Koch). Ich historię Pucher przeniósł w dzisiejsze czasy, podkreślając to kostiumem i scenografią zdominowaną przez zimnosrebrzystą kolorystykę. Akcja rozgrywa się na pomostach wysoko zawieszonych wzdłuż boków widowni i w piętrowym, trójdzielnym mansjonie, którego tylna ściana wykorzystywana jest do projekcji obrazów filmowych korespondujących z rozgrywającymi się wydarzeniami. Jest to spektakl, w którym sygnały - scenograficzne, aktorskie, dramaturgiczne - zastępują logicznie zbudowaną akcję dramaturgiczną, z wyraźnie zarysowanymi postaciami i konfliktami. Stefan Pucher zdaje się być przekonany, że wszyscy znają na pamięć dramat Czechowa i takie sygnały im wystarczą, a uwspółcześniona inscenizacja będzie pomostem do wrażliwości współczesnego widza. Tymczasem jest inaczej. W trzydzieści lat po nowatorskich inscenizacjach Petera Brooka spektakl Puchera jest archaiczny. Teatralna
forma, której użył nie przystaje do dramatu Czechowa, a na diabelskie pytanie, co by z niego zostało, gdyby zlikwidować scenografię odpowiedź jest jedna - nicość. "
Odwrotnie rzecz ma się ze spektaklem Pawła Miśkiewicza. Nawet gdyby pozbawić go stylowej scenografii to i tak zobaczylibyśmy przejmujący dramat przemijania, prób uchwycenia "straconego czasu" opowiedziany w realiach Rosji przełomu wieków, ale poruszający w sto lat później. Siłą przedstawienie Miśkiewicza jest precyzyjna analiza międzyludzkich relacji, umiejętność ich stopniowania i pokazania narastającego dramatu. "Wiśniowy sad" Miśkiewicza to przede wszystkim historia Lubow Raniewskiej, którą uwiarygodnia wspaniała rola Haliny Skoczyńskiej. Po Czechowowskich dramatach Jerzego Jarockiego, w których aktorka ta grała w ostatniej dekadzie na scenie Teatru Polskiego, to jej kolejna znakomita rola w tym repertuarze. W spektaklu Miśkiewicza, siłą są aktorzy; to oni niosą przesłanie dramatu. Igor Przegrodzki (Gajew), Aleksandra Popławska (Waria), Adam Cywka (Łopachin), Krzesisława Dubielówna (Szarlota), Cezary Kussyk (Firs) i cały grający w spektaklu zespół wrocławskiego teatru dają pokaz aktorstwa najwyższej próby.
Być może w teatrze europejskim jest to obecnie przejaw tradycjonalizmu, ale może lepiej, by w polskim teatrze ten tradycjonalizm pozostał. W każdym razie "chapeau bas!" przed Krystyną Meissner, że doprowadziła do dialogu między polskim "tradycjonalizmem" i europejską "nowoczesnością". Miejmy nadzieję, że kolejne konfrontacje będą równie ożywiające i pobudzające do dyskusji.
Rafał Bubnicki
Rzeczpospolita
12 października 2001