Ponadczasowość Conrada

Rok 2017, ustanowiony przez Sejm jako Rok Josepha Conrada Korzeniowskiego, przeminął jakoś bez większego echa. Oczekiwania co do "powrotu na dobre" Conrada do Ojczyzny nie za bardzo się sprawdziły. Przynajmniej jeśli chodzi o teatr. Owszem, odbyło się kilka premier teatralnych tu i ówdzie, ale żadna na miarę wejścia do kanonu dzieł teatralnych, a niektóre może lepiej przemilczeć.

Ostatnia premiera bieżącego sezonu w warszawskim Teatrze Polskim, adaptacja powieści Conrada "W oczach Zachodu", jest przedstawieniem, z którym wprawdzie można dyskutować, jeśli chodzi o stronę formalną spektaklu i interpretację powieści, w tym rozłożenie akcentów oraz wymowę całości, ale jest to przedstawienie skłaniające widza do pogłębionej refleksji o człowieku i jego postawie w sytuacji ekstremalnej. Ponadto mamy wreszcie spektakl, który uruchamia szare komórki widza. Autor adaptacji i zarazem reżyser spektaklu Janusz Opryński nie obawiał się postawić wymogu intelektualnego publiczności. To rzadka dziś postawa reżysera.

Przedstawienie przede wszystkim wymaga od widza znajomości nie tylko prozy Conrada, ale też twórczości Fiodora Dostojewskiego: "Biesów", "Braci Karamazow", a zwłaszcza "Zbrodni i kary". Utwór Conrada "W oczach Zachodu" jest bowiem często określany jako polemika właśnie ze "Zbrodnią i karą".

Rzecz dzieje się w Petersburgu. Główny bohater spektaklu, student Razumow (Łukasz Lewandowski), ma wyraźny plan na swoje życie zawodowe. Nie angażuje się w żadne sprawy polityczne. Chce skończyć studia i zająć się karierą akademicką. Ale nagle sytuacja się zmienia, kiedy jego kolega, student Wiktor Haldin (Wiktor Krucz), dokonując aktu terrorystycznego, zabija znienawidzonego przez rosyjski lud ministra policji i prosi Razumowa, by pomógł mu w ucieczce poza granice Rosji. Razumow staje przed wyborem: pomóc koledze i tym samym ponieść dotkliwe konsekwencje za współudział czy też wydać Haldina w ręce policji. Wydaje go policji. I tu zaczyna się całkowity zwrot w życiu Razumowa. Zostaje wciągnięty do agentury służb policji i wysłany do Szwajcarii w celu inwigilowania przebywających na emigracji politycznej Rosjan.

Powieść Conrada ukazała się drukiem po raz pierwszy w 1911 roku, a więc kilka lat przed rewolucją bolszewicką i była niejako prorocza wobec tego, co wkrótce miało nastąpić. Miała ukazać, jak postrzegana jest Rosja na Zachodzie. Utwór Conrada był jak gdyby zapowiedzią terroru, który nieodłącznie wiąże się z rewolucją, i był zarazem ostrzeżeniem. U Conrada silnie wyeksponowane są dylematy moralne, z jakimi borykają się bohaterowie powieści, i uwikłania polityczne, które zmieniają ich osobowość, mentalność, poczucie granicy między dobrem i złem. Bohaterowie są między sobą w sporze ideowym. Pojawia się, co oczywiste, problem winy i kary. Silnie zaakcentowane są kategorie moralne postawy człowieka.

Janusz Opryński w swoim spektaklu dokonuje pewnej relatywizacji winy i kary. Inaczej niż u Conrada ustawia akcenty. Twierdzi bowiem, że nie można stuprocentowo ocenić działania człowieka, ponieważ za postawą każdego z bohaterów stoi jakaś racja, która jest motywacją jego postępowania. Ponadto nie wiemy, jaki naprawdę jest wewnątrz, jaka jest jego dusza, jego prawdziwe myśli itd. Trudno się z tym zgodzić, ponieważ każda rewolucja jest naznaczona terrorem i niesie śmierć. Conrad nie popierał terrorystycznych działań rewolucyjnych, przestrzegał przed nimi. Ponadto jawi się pytanie: co z sumieniem, a więc tym, co stanowi istotę człowieczeństwa i nasz wewnętrzny ludzki kodeks moralny.

Pierwsza część spektaklu ma dobry rytm, tworzy ciekawy klimat, jest w pełni komunikatywna, pomyślana interesująco i przekonująco poprowadzona przez aktorów. Szkoda, że do drugiej części wdarł się chaos narracyjny, co spowodowało brak spójności artystycznej z pierwszą, a widzowie nie zawsze orientują się w sytuacji scenicznej. Aktorzy wykonują wiele działań, które nie zawsze są czytelne. Dobra rola Ewy Makomaskiej jako pani Haldin. Razumow Łukasza Lewandowskiego świetny w pierwszej części spektaklu, w drugiej zaś sprawia wrażenie pogubionego. Szymon Kuśmider w roli narratora (porte parole autora), chwilami za bardzo wyciszony i zbytnio monotonny w swej jednowymiarowości. Niemniej jednak spektakl jest ważny, inspiruje bowiem m.in. do zastanowienia się nad kondycją duchową człowieka, nad jego morale oraz nad odpowiedzialnością za swoje czyny.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
8 sierpnia 2018
Spektakle
W oczach Zachodu
Portrety
Janusz Opryński