Ponura śmierć w pięknej scenerii

"Tosca" w Operze Narodowej jest monumentalna i zimna, emocje w tym przejmującym dramacie pulsują podskórnie tym razem głównie w muzyce.

Dzieło Giacomo Pucciniego to autentyczny hit, od 118 lat - a więc od chwili powstania - niezmiennie utrzymujące się w piątce najczęściej wystawianych i najchętniej oglądanych oper na świecie. Jednocześnie wielu reżyserów odmawia jej inscenizowania, bo "Tosca" jest jak antyczna tragedia albo bezbłędnie skonstruowany thriller. Akcja rozrywa się w ciągu jednej doby, a działania bohaterów są precyzyjnie opisane. Niewiele zatem pozostaje szans na pomysłowość współczesnych inscenizatorów.

Barbara Wysocka to jednak reżyserka, która szanuje tradycję, ale też ma odwagę przełamywać obowiązujące w klasycznych operach kanony. Tę zasadę zastosowała teraz w "Tosce". Z czasów napoleońskich przeniosła zdarzenia do Włoch lat 70. XX wieku, równie niespokojne i krwawe. Rzymska lokalizacja zdarzeń została zaznaczona symbolicznie, a fragmenty architektury - wspaniale zbudowane na scenie przez scenografkę Barbarę Halicką - bardziej przypominają monumentalne budynki epoki Mussoliniego, a nie dawne zabytki. Przytłaczają swym ogromem, budzą grozę niczym rządy barona Scarpii, który gotów jest do popełnienia każdej podłości.

W tym spektaklu Barbara Wysocka zerwała ponadto z obowiązującym od lat rozwiązaniem poszczególnych zdarzeń, takich choćby jak zabójstwo znienawidzonego Scarpii. Starała się udowodnić, że ta opowieść może się zdarzyć w każdej epoce, także dzisiaj. Każde niespokojne czasy powodują bowiem, że jesteśmy zdolni do poczynań, o które dotąd siebie nie podejrzewaliśmy.

W tak prowadzonej "Tosce" zabrakło tylko jednego, co najważniejsze u Pucciniego: pulsujących emocji. Ze sceny w gruncie rzeczy wieje chłodem. Trudno wszakże powiedzieć, czy bardziej należy winić reżyserkę, czy wykonawców głównych ról, którzy przyjechali z nawykami wyniesionymi z bardziej konwencjonalnych spektakli "Toski".

Stwierdzenie to dotyczy zwłaszcza Gruzinki Svetlany Kasyan w roli tytułowej, która aktorsko Toscę przedstawiła bez wdawania się w niuanse, a wokalnie zbudowała ją, nadużywając mocnego forte (części widowni to się nawet podobało).

Konwencjonalny aktorsko był też Włoch Massimo Giordano. To jednak tenor, który partię Cavaradossiego śpiewał m.in. w nowojorskiej Metropolitan czy w Covent Garden w Londynie i w jego śpiewie było mnóstwo różnych odcieni. Niestety, pełna subtelności technika wokalna Giordano nikła w duetach z nader krzykliwą partnerką.

Zdecydowanie lepiej zrozumiał intencje reżyserki Mikołaj Zalasiński jako baron Scarpia - łotr ponadczasowy i współczesny zarazem. Jak zaś wiele zależy od śpiewaka w takim spektaklu, udowodnili w drugoplanowych rolach Jose Fardilha (Zakrystian) i debiutant Jassim Rammal-Rykała (Angelotti).

Prawdziwy duch Pucciniego unosi się natomiast za sprawą Tadeusza Kozłowskiego, który przejął orkiestrę w nagłym zastępstwie na tydzień przed premierą i całość poprowadził z ogromnym wyczuciem. Dobrze wypadły oba chóry, zwłaszcza dziecięcy Artos.



Jacek Marczyński
Rzeczpospolita
8 marca 2019
Spektakle
Tosca
Portrety
Barbara Wysocka