Popkulturowa śmierć

"Niech żyje wojna!" - ostatni spektakl Demirskiego i Strzępki zaprezentowany na festiwalu w Chorzowie - miał w wyrazisty, brutalny i barwny sposób zdemitologizować wojnę. Więcej tu jednak buty niż buntu oraz efekciarstwa niż efektowności.

Opinia na temat twórczości artystycznej tandemu Demirski - Strzępka zazwyczaj formuje się na dwóch skrajnych płaszczyznach – albo się ten teatr kocha, albo nienawidzi. Stąd słychać wiele krytycznych sądów, zarzucających twórcom intelektualną miałkość i banalność, nie wnikających w sedno tych przedstawień i nie próbujących wniknąć w ich – barwny, popkulturowy, szargający wszelkie dotychczasowe symbole i przyzwyczajenia – charakter. Nie podoba się wielu taki artystyczny wybór, i już. Należę do widzów, którzy teatr Demirskiego i Strzępki bardzo chwalą, doceniając artystyczną odwagę i publicystyczny charakter tych przedstawień, skryty pod zabawą konwencją i kulturową błazenadą. Zaznaczam ten fakt dlatego, by wysnuwając krytyczny osąd przedostatniego spektaklu twórców, nie zostać potraktowanym jako ten, kto tego teatru za grosz nie rozumie, odrzuca całe najmłodsze pokolenie teatralne, nie potrafi zaakceptować nowoczesnego języka teatralnego i należy go wyśmiać – jak to miało miejsce w najnowszym przedstawieniu Strzępki „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej”. Z drugiej strony, myślę, że inny mógłby być odbiór tego spektaklu, gdyby nie stałość scenicznych rozwiązań, monotonność takiego języka i – tu idąca o krok za daleko, bowiem miejscami zbędna i sztampowa – wulgarność, widoczna jednak tylko dla tego, kto od początku śledzi rozwój teatralnych poczynań Strzępki. Doceniam zamiary i aspirację twórców, by zdemitologizować obraz wojny i jej kulturowych produktów, jednak istota tematu zniknęła pod naporem dosłowności i szablonowych skeczów.

Nie brak w spektaklu bardzo dobrych scen – efektownych i wymownych, konfrontujących współczesną znajomość wojny poprzez kulturowe zapożyczenia z jej rzeczywistym wymiarem. Nie mogę się jednak pozbyć złudzenia, że twórcy spojrzeli na kulturowy wytwór wojny jako obraz zakorzeniony w mentalności współczesnego Polaka bez umiejętności odróżnienia prawdy od fikcji. Ciekawym jest pokazanie konformizmu twórców – scenarzysty, który bez mrugnięcia okiem wyrywa z reżyserskiego egzemplarza wszystkie niewygodne sceny, czy rozmowy dwóch aktorów, o tym jak należy odegrać śmierć. Szarżowanie schematami godzi jednak w intelektualizm widza – takimi mocnymi i jednoznacznymi akcentami wcale nie uświadamiają widzom niemożności ukazania traumy bez możliwości kulturowego – zazwyczaj banalizującego – łącznika. Występuje tutaj demontaż serialowej propagandy, lecz wydaje mi się, że nie tylko to było zamierzeniem twórców. Aspiracje były z pewnością wyższe – skończyło się na taniej wulgarności rodem z „Kiepskich”.

Twórcom z wałbrzyskiego teatru nie sposób jednak odmówić tego, co charakterystyczne dla ich działalności – sprawnej reżyserii, umiejętnego operowania planami czasowymi, bogatej wyobraźni i, przede wszystkim, języka, który w wiarygodny, a jednocześnie prześmiewczy i karykaturalny sposób ukazuje polską mentalność. Po raz kolejny wyśmiewają elity, showbiznes, chęć sterowania ludzkimi emocjami przez ludzi miałkich i prymitywnych. Ten aspekt w przedstawieniu się sprawdza, jednak znamy to już – i to w lepszej wersji – z innych wspólnych spektakli Demirskiego i Strzępki. Próba poruszenia ważniejszych tematów, demitologizacji bohaterskiej walki i – tak nam dobrze dziś znanych – obsesji jej czczenia oraz martyrologicznego wychwalania, jest tutaj zbyt dosłowna, nachalna i infantylna, mimo jak najbardziej słusznej, niemal pacyfistycznej idei. Ten temat został już przez twórców poruszony o wiele głębiej i ciekawiej w „Sztuce dla dziecka”, w której rozjątrzyli temat traumy wojennej i postpamięci – celebrowania męczeństwa i istoty pozostawienia świadectwa. Trzeba jednak docenić chęć poruszania tych problemów, których zdecydowanie brak w polskim teatrze. Demirski i Strzępka mają odwagę iść pod prąd, nie tylko reinterpretować klasykę, lecz rozrywać ją od środka i dokonywać wiwisekcji każdego z jej fragmentów.



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny
11 sierpnia 2010