Popłyniemy, omijając rafy

Nowy dyrektor teatru Kwadrat mówi o kryzysie, który razem z zespołem musi pokonać. O nowych miejscach i planach na jesienne występy, a także o premierze marzeń - 12 grudnia 2012 roku

Otrzymał pan nominację na dyrektora sceny, ale jak strażak mówi pan ciągle o gaszeniu pożaru...

Andrzej Nejman: Bo od dwóch tygodni, czyli od czasu rezygnacji poprzedniego dyrektora Edmunda Karwań- skiego, mamy w Kwadracie poważny kryzys. Co prawda trwa on od ponad roku, ale jako zespół dowiedzieliśmy się o nim niedawno.

Czego nie wiedzieliście?

Że po wakacjach musimy opuścić dotychczasową siedzibę przy ul. Czackiego. Dyrektor Karwański był przekonany, że uda się zablokować przejęcie budynku przez właściciela – Polimex Mostostal. Kiedy to się nie powiodło, złożył rezygnację, a my musieliśmy zacząć gasić nie jeden, a kilka pożarów naraz. Najpierw zapewniając sobie choćby tymczasową siedzibę. Dzięki przychylności właściciela budynku udało się przedłużyć okres wypowiedzenia do końca września. Równocześnie prowadzimy rozmowy z dowódcą garnizonu warszawskiego, by choć na jeden sezon przeprowadzić się do dawnego kina Grunwald w alei Niepodległości, róg Madalińskiego.

Używa pan cały czas słowa „my”...


Bo działamy razem. Sięgając do terminologii żeglarskiej: wszystkie ręce poszły na pokład. Tylko tak możemy prze- prowadzić naszą piękną korwetę przez rafy i nie rozbić się.

Jak dużą załogę ma ta korweta?


55 osób na stałych umowach i około 20 na czasowych.

Nowi dyrektorzy z reguły redukują kadry, a pan?

Widzowie przychodzą do Kwadratu dla zespołu. To on gwarantuje nie tylko pełną widownię, ale i nadkomplety. Nie możemy tego zepsuć. Poza tym wszyscy mamy rodziny, dzieci, zobowiązania. To nie czas na zabawę ludzkimi życiorysami.

Takie podejście do ludzi zapewniło panu dyrektorską nominację?

Jestem na tym stanowisku dlatego, że zaproponował mnie pan Jan Kobuszewski wraz z dyrektorem Karwańskim, a cały zespół ten pomysł poparł.

Ma pan raptem 36 lat i co z menedżerskim doświadczeniem?


Od sześciu lat prowadzę działalność gospodarczą. Produkowałem m.in. dla radiowej „Trójki” cotygodniowy godzinny program na żywo. Robiłem filmy reklamowe. Znam się na fakturowaniu, księgowości. Ale tak naprawdę o wyborze zadecydowały chyba moje umiejętności przywódcze. I to, że czuję odpowiedzialność za to, co robię, za zespół. Przez dwa tygodnie, od czasu odejścia poprzedniego dyrektora, udowodniłem – przy wielkiej pomocy Ewy Wencel, która też jest na szpicy naszej walki o byt – że wkładane poświęcenie i energia mogą przynieść efekty. Zapewniliśmy już sobie miejsce pracy na najbliższe trzy miesiące i pracujemy nad umowami dotyczącymi całego sezonu. Zrobiliśmy więcej niż inni przez półtora roku.

Jaka była pierwsza pana decyzja jako szefa Kwadratu?


Odchodzący dyrektor zawiesił wszystkie umowy jesiennych i zimowych przedstawień wyjazdowych. Ponieważ jednak aktorzy i zespół techniczny muszą zarabiać, zacząłem pracę od odtworzenia tych umów. Damy gościnne przedstawienie w amfiteatrze w parku Sowińskiego na Woli. Pokażemy tam spektakl „Berek, czyli upiór w moherze”. Tym samym przedstawieniem rozpoczniemy 7 września sezon. Jeszcze w starej siedzibie przy Czackiego 15/17.

Trwa dyskusja nad finansowaniem teatrów. Czy sceny o charakterze rozrywkowym nie powinny się utrzymywać same?


Owszem, gramy repertuar lekki, popularny, ale nie oznacza to, że nie tworzymy sztuki. Nasza praca wymaga nierzadko znacznie wyższego poziomu aktorskiego rzemiosła niż przy tzw. produkcjach ambitnych. Jesteśmy łącznikiem między teatrem określanym jako poważny a telewizją. Widzowie, którzy oderwani od małego ekranu poszliby na trudny spektakl, pewnie nigdy więcej do teatru by się nie wybrali. Dzięki nam wrócą, a z czasem może poszukają czegoś więcej. Jesteśmy przekonani, że sceny, które odwołują się do tradycji teatrów bulwarowych, są miastu niezbędne. Dlatego powinny być dotowane. Przy 175 miejscach na widowni moglibyśmy wycenić bilety na 250 zł, ale za taką cenę widzowie nie przyjdą.

A jeśli będziecie ich mieli 300, jak w dawnym kinie Wars?

Wtedy być może, za jakiś czas, odciążymy miasto. Na razie nie mamy w ogóle gdzie grać.

Co sądzicie o obiekcie na Nowym Mieście?


Od kiedy przekroczyliśmy jego próg, mówimy wszyscy: tak, chcemy tam być.

Weszliście do budynku z ekspertem od budownictwa?

Zakładam, że skoro urząd miasta od półtora roku proponuje nam tę siedzibę, jego przedstawiciele podobne ekspertyzy wykonali. Mają też świadomość wielkości prac i kosztów. My mieliśmy tylko ocenić lokalizację.

Kiedy planowałby pan premierę w nowej siedzibie?


Wymarzyłem sobie 12 grudnia 2012 roku. To piękna data, chociaż zdaję sobie sprawę, że może być trudno.



Jolanta Gajda-Zadworna
Zycie Warszawy
19 lipca 2010
Portrety
A.R.Gurney