Potrójny sen Alicji

Plastycznie rzecz odwołująca się do twórczości Szajny, Hasiora, spowita klimatem teatru Grzegorzewskiego, intryguje gęstą od znaczeń symboliką obrazów i wachlarzem aluzji do współczesnej, szalonej, chwilami absurdalnej i alogicznej rzeczywistości.

Słowo w tym przedstawieniu zdaje się być traktowane jak warstwa melodyczna dla wywoływanych sennych wizji, zaskakujących objawień, przeciekawych układów choreograficznych.

Każda spośród trzech części spektaklu należy do innej Alicji. Chociaż zawsze obok tej dominującej w danej chwili oscylują i dwie pozostałe. Nie jest to bowiem ani opowieść o trzech różnych dziewczynkach, ani o jednej w różnym wieku.

To sen Alicji, w którym przeistacza się ona w coraz to inaczej postrzegającą świat istotę.

Pierwsza, w wykonaniu Anny Katarzyny Chudek rozpoczyna sceniczną wędrówkę od prób składania siebie z różnych elementów ciała porozwieszanych w ramach, niczym obrazy w galerii. Przymierza się do nich, jakby usiłując zrozumieć własną konstrukcję. To symbolizuje jej wewnętrzne zmagania się z sobą, próbę określenia osobowości. Usytuowanie bohaterki w ogromnej dłoni jak w fotelu to odbicie jej lęków przed światem, którego jeszcze nie rozumie a który każdej chwili może ścisnąć ją w swych tłustych paluchach.

Podobny wyraz ma późniejsza scena, z Kotem, w tej roli Jacek Pietruski, zachodzącym dziewczynkę od tyłu i zaciskającym pazury na jej gardle. Tu Alicją dominującą jest Marta Parfieniuk-Białowicz. Jej bohaterka próbując przeniknąć do swego wewnętrznego świata, mimo woli obserwuje go zza wielkiej niezamkniętej bramy.

Zmuszają ją do tego dwa dziwne, wmontowane w przeogromną futrynę stwory- Żaba i Ryba, nie od razu informując o pozorności przeszkody. Kiedy brama się wreszcie rozsuwa, świat sceny zlewa się ze światem widowni, okazuje się, że każdy widz jest też Alicją i dotyczą go te same problemy. Kolejne postaci dramatu wychodzą z widowni, integrując jeszcze bardziej teatr z życiem a życie z teatrem.

Alicję trzecią, uczennicę gra Edyta Soboczyńska. Lekcja prowadzona przez Królika zamienia się w pewnym momencie w rozprawę. Surrealistyczny klimat kojarzy się z "Procesem" Kafki. Czyżby Kafka tworzył pod wpływem Carrolla?

Jak na teatr lalki przystało, na scenie sporo najrozmaitszych, oryginalnych animacji. Przykładem rękawica i skarpeta wyrastające z kostiumu Andrzeja Korkuza- Kapelusznika, jako Marcowy Zając i Suseł. Wszyscy aktorzy wcielają się przeważnie w kilka postaci. I robią to ciekawie i zręcznie. Ale wiem, że na pewno nie zapomnę nigdy kreacji Mariusza Wójtowicza jako Księżnej i Kucharki.

Przejrzysta adaptacja i sprawna reżyseria Marka Ciunela sprawiają, że przedstawienie jakby przepływa z jednej sceny w drugą, zaskakując finałem. Scenografia Sebastiana Łukaszuka tworzy z tego spektaklu osobliwe dzieło sztuki, a muzyka Piotra Klimka przydaje całości rytmu i surrealistycznego nastroju. Bardzo ciekawy jest w tym spektaklu ruch sceniczny i układy choreograficzne Urszuli Pietrzak, zwłaszcza rozpoczynający część trzecią kadryl z homarami. Porywają też dzieci absurdalne piosenki, jak choćby ta, śpiewana przez Księżną, a zaczynająca się od słów: Do synka swego mów surowo i bij go, jeśli kicha

Ale to przedstawienie adresowane nie tylko do najmłodszego pokolenia. Widz w każdym wieku znajdzie w nim jakieś przesłanie dla siebie. I tekst, i forma prowokują tu bowiem do skojarzeń na różnych poziomach i z rozmaitych perspektyw. To kolejna ambitna pozycja Baja zaproponowana toruńskiej widowni w ostatnim czasie.

---

Recenzja emitowana 1 stycznia 2017 na antenie Polskiego Radia Pik w "Śniadaniu z Muzami".



Anita Nowak
Radio PiK
4 stycznia 2017
Portrety
Marek Ciunel