Powiedzcie mi, czyj to jest trup

Może już wszelki ślad po nim zaginął. Jego prochy spoczywały na sztokholmskim cmentarzu Norrakyrkagarden. Czy jeszcze spoczywają? - wspomnienie o zapomnianym twórcy teatru lalek Andrzeju Dziedziulu, założycielu jeleniogórskiego Teatru Animacji.

Kto to pamięta? Dokładnie 5 grudnia 1976 roku, a więc 35 lat temu, odbyła się pierwsza premiera Sceny Lalkowej przy Jeleniogórskim Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym, która niedługo przekształciła się w Teatr Animacji, a dziś gra pod szyldem Zdrojowy Teatr Animacji i swoją siedzibę ma w pięknym XIX-wiecznym budynku w cieplickim parku Zdrojowym. Na afiszu znalazła się wtedy baśń Hansa Christiana Andersena w przewrotnej trochę adaptacji Andrzeja Dziedziula pod tytułem "Kto się boi Królowej Śniegu". Uwaga! Zima idzie. Scenografię do tego historycznego wydarzenia zaprojektowała Maria Królikowska, a muzykę skomponował Zbyszek Karnecki. Co to kogo dziś obchodzi, prawda? No, właśnie... Nic.

Założyciel jeleniogórskiej sceny lalkowej Andrzej Dziedziul od 1981 roku postanowił robić teatr lalkowy w Szwecji, gdzie zastał go stan wojenny, a władze szwedzkie w pięknym geście nadały wszystkim Polakom prawo stałego pobytu. Tam też zmarł 4 maja 1988 roku. Zżarł go późno wykryty rak.

We Wrocławiu, poza legendą, jest taki mały, nic nieznaczący ślad po Andrzeju, na który nikt nie zwraca uwagi. Sala kameralna na parterze Wrocławskiego Teatru Lalek (WTL) nosi imię Andrzeja Dziedziula. Andrzej był pięknie i niebanalnie kolorową legendą tego miasta.

Tak sobie myślę po cichu: ilu luminarzy dzisiejszej wrocławskiej kultury wie, kto to w ogóle był Andrzej Dziedziul? Lepiej tego nie sprawdzać! Jeszcze dodam, że w roku 1969 dostał Nagrodę Miasta Wrocławia. Dlatego dla dzisiejszej władzy to normalny komuch i nie warto o nim pamiętać. Zresztą może już wszelki ślad po nim zaginął. Jego prochy spoczywały na sztokholmskim cmentarzu Norrakyrkagarden. Czy jeszcze spoczywają? Nie wiem.

Nikt się jego grobem nie opiekował. Rocznie za grób trzeba tam płacić 390 koron. To jest niecałe dwie stówy na nasze złotówki. Od lat nie miał kto tego płacić, więc...

Parę lat temu przed wyrzuceniem z cmentarza prochy Andrzeja uratowali jego przyjaciele pod wodzą Lecha Stefanickiego. Starali się nawet zainteresować ówczesnego dyrektora WTL sprowadzeniem prochów do Polski, ale lalkowy dyrektor dumał, masując łysą głowę, jaką operę wystawi, gdy zostanie dyrektorem Teatru Wielkiego. Nie mógł zajmować się smutnymi medialnie pochówkami. Portret medialny jest najważniejszy. Trudno liczyć na to, że ktokolwiek się tym zainteresuje dziś.

Andrzej był jednym z najwspanialszych i najoryginalniejszych wrocławskich artystów w historii tego miasta. Do Wrocławia ściągnął go w roku 1963 Stanisław Stapf, o którym w tym mieście też nikt nie chce pamiętać, a tworzył artystyczną historię tej sceny i podwaliny szkoły teatralnej. Myślę, że dla niektórych urzędasów teatr lalek to jest coś bardziej wstydliwego niż choroby weneryczne. Prawdziwy polityk nie może się zajmować czymś, co jest dla dzieci, no i też dla dorosłych, ale jako niezrozumiały wybryk natury, czyli zboczenie.

Wrocławska kariera Dziedziula zaczęła się nie byle jak, bo od roli Don Kichota w premierze wyreżyserowanej przez samego Jana Dormana. A dziś największy autorytet lalkowy prof. Henryk Jurkowski napisał wtedy w recenzji, że ma "gest średniowiecznego świątka". To było jak pasowanie na rycerza. Andrzej nie miał jeszcze dyplomu lalkarza. Czasy teatralnie były tak gorące, że już w Opolu zetknął się z "klasztorem" Jerzego Grotowskiego, m.in. z Mają Komorowską i Zygmuntem Molikiem.

Szał się zaczął, gdy pokazywał swoje lalkowe monodramy. W 1967 roku dostał nagrodę na festiwalu tej formy w Piwnicy Świdnickiej za "Wielkiego Księcia" inspirowanego "Hamletem". Niezwykły graficznie program zaprojektował mu wówczas Get Stankiewicz.

Andrzej miał olbrzymi kieszonkowy zegarek, na którego cyferblacie pod wskazówkami było wykaligrafowane naturalne każdego ranka zdziwienie: "O, kurwa, jak późno". Chciałbym komuś tego trupa wcisnąć, bo zostanie jak na zegarku.



Krzysztof Kucharski
POLSKA Gazeta Wrocławska
3 grudnia 2011