Powierzchnia dnem głębi

,,Matka Joanna od Aniołów" to opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza, które ze względu na liczne reinterpretacje zarówno w teatrze (chociażby Jana Klaty), kinematografii (Jerzy Kawalerowicz i Tadeusz Konwicki), jak i w operze (Penderecki) stało się dziełem kanonicznym.

Na wstępie warto zaznaczyć, że sceniczna adaptacja Wojciecha Farugi jest prozą silnie inspirowana, nie zaś stricte na niej oparta. Twórczyni dramaturgii (Julia Holewińska) odwoływała się do innych tekstów, wzbogacając dzieło o rozmaite konotacje literackie. Opowiadanie Iwaszkiewicza wzorowane jest na historycznie udokumentowanym opętaniu kobiet z zakonu urszulanek, jakie miało miejsce we francuskim mieście Loudun (stąd nazwa miejsca, w jakim rozgrywa się akcja prozy - Ludyń). Zdarzenie to miało miejsce w XVII wieku, gdy przeoryszą była Jeanne des Anges (Joanna od Aniołów). Powodem interwencji duchownych z zewnątrz były nietypowe zachowania zakonnic, które uściślono jako obnażanie ciała oraz obsceniczne zachowania. Ponadto kobiety miały głosami naśladować szczekanie psa, a także wpadać w silne konwulsje.

Fabuła spektaklu rozpoczyna się od znaczącej zmiany sytuacji w zakonie, którego przeoryszą jest Matka Joanna. Pewnego dnia do niesławnego klasztoru w Ludyniu przyjeżdża ksiądz Suryn - kolejny śmiałek zdeterminowany, by ocalić duszę kobiety przed potępieniem. Osobliwa relacja tych dwojga z początku wydała mi się bardzo daleka od znanej nam definicji miłości. On jest podmiotem, ona zaś - przedmiotem jego wysiłków. Po wielu nieudanych egzorcyzmach, demony przemawiają bezpośrednio do mężczyzny, proponując pakt czynu ofiarnego. Opuszczą ciało Joanny, jeśli on zdecyduje się oddać im swoje własne. Suryn pozbawia ją brzemienia, jednocześnie wyrzekając się samego siebie. Jesteśmy świadkami bezkresnego poświęcenia, nieustępliwości w decyzji o wybawieniu drugiego człowieka zarówno od mocy piekielnych, jak i od ludzkiej niegodziwości na Ziemi. Przywiązanie staje się wiernością własnej misji względem drugiej osoby, zaś miłość - dzieleniem tego samego demona. Czy to aby nie zgodne z rzeczywistością?

Fabuła spektaklu w dojmujący sposób zadaje pytanie o znaczenie demonów, drzemiących w każdym z nas, jako fundamentu naszej tożsamości. Joanna zmaga się z głosami, które zawładnęły jej ciałem na Ziemi, jednocześnie oddalając duszę od upragnionego Nieba. Każda napotkana przez nią osoba usilnie próbuje wypędzić z niej wszystkie dziewięć demonów jakie w sobie nosi, choć ona sama jest pewna ich fundamentalnej wartości.

W pewnym momencie kobieta zadaje sobie pytanie o to, czy pozbywając się nieproszonych gości nie stanie się pustą, banalną wersją samej siebie.

Choć z jednej strony to symboliczne oczyszczenie utożsamiane jest z ideą wolności, jego warunkiem jest wyzbycie się wszystkiego, co czyni nas wyjątkowymi. Może to właśnie demony gwarantują nam niepowtarzalność, czynią nas indywidualistami. Spoglądając na karty historii zauważymy, że zdecydowana większość opętań miała miejsce w zakonach żeńskich, trudno zaś o podobny przypadek wśród mężczyzn. Co więcej niemalże wszystkie zachowania, świadczące o obecności demonów, sprowadzały się do ekspresji na tle seksualnym. W spektaklu Farugi często podejmowano ten problem, zastanawiając się nad fenomenem rzekomej podatności kobiet na szatańskie wpływy. Szczególnie w pamięć zapadł mi jeden cytat, a mianowicie: ,,Kobiety się męczą. Niech się męczą. Taki jest los kobiet, a losu nie ujdzie człowiek". Zdaje się więc, że koty mają dziewięć żyć, zaś kobiety - dziewięć demonów.

Teatr jest doświadczeniem całościowym, angażującym wszystkie zmysły. Tego typu wszechogarniające zjawiska są rzadkie i niezwykle cenne. Wymagania względem spektaklu mówiącego o opętaniu są jeszcze wyższe, jako odbiorcy oczekujemy bowiem reakcji nie tylko fizycznej, ale także i duchowej. Przeszywające na wskroś światła, ceremonialne chóry i ruch sceniczny, którego hipnotyzująca forma wręcz otumaniała - wszystko to niemalże równało się z opętaniem. Chwilę po powrocie z teatru dostałam wysokiej gorączki i dreszczy, choć to akurat mogło być spowodowane poranną dawką szczepionki na koronawirusa. Twórcą choreografii jest Krystian Łysoń, któremu zań przysługuje wieczny aplauz. Kostiumy były skromne, co w wypadku opowieści klasztornej jest wielkim plusem. Jako odbiorcy podświadomie zakorzeniamy się w przedstawionym świecie właśnie dzięki kostiumom, ponieważ w tej bardzo konkretnej sytuacji społecznej automatycznie utożsamiamy je z pochodzeniem bohaterek i bohaterów. Podmiotem odpowiedzialnym za tę część spektaklu był Konrad Parol.

Nie sposób zapomnieć o muzyce Teoniki Rożynka, która w definitywny sposób przesądzała o charakterze poszczególnych scen. Obecność chóru nie tylko potęgowała sakralny wydźwięk całości, ale także nadawała sztuce spektakularnego, podniosłego charakteru. Wojciech Faruga, odpowiedzialny nie tylko za reżyserię, ale także scenografię i światło, maksymalnie wykorzystał rozmiar sceny decydując się na zamieszczenie ruchomego panelu w podłodze oraz zawieszenie ogromnych rozmiarów lampy, przypominającej nimb. Choć wszyscy aktorzy równomiernie przysłużyli się wirtuozerii spektaklu, najjaśniej świeciła gwiazda Matki Joanny (Małgorzata Kożuchowska) i księdza Suryna (Karol Pocheć). Niełatwo wcielić się w postać człowieka na krawędzi katastrofy, ani w kobietę o duszy zawładniętej obecnością dziewięciu odmiennych demonów. Za każdym razem, gdy Kożuchowska pojawiała się na scenie, czułam jej obecność. Nie musiała się odzywać, ani nawet poruszać - jej potężna persona dawała o sobie znać, gdy momentalnie zmieniała atmosferę całego pomieszczenia.

Osobiście przepadam za spektaklami, które można by określić mianem gesamtkunstwerku - dzieła totalnego. ,,Matka Joanna" doskonale wpisuje się w tę kategorię, trzymając w napięciu zarówno duszę, jak i ciało odbiorcy. Chcąc spotęgować własne doznania, ale także cieszyć się możliwością zestawienia ze sobą odmiennych interpretacji, zalecam sięgnąć po opowiadanie Iwaszkiewicza oraz film Kawalerowicza
(zaś w wypadku nieuniknionego zapałania miłością do koceptu - także innych dzieł nań wzorowanych).



Delfina Kotlińska
Dziennik Teatralny Warszawa
9 lipca 2021
Portrety
Wojciech Faruga