Poznański soft-autorytaryzm

Za komuny wszechobecne było hasło: program Partii - programem Narodu. Dziś coraz częściej należałoby ogłaszać: problem Platformy - problemem Narodu. Bo PO rządzi coraz szerzej, i zwłaszcza w naszej okolicy jest Partią panującą. Stąd konflikty czołowych działaczy czołowej siły nie są już problemami wewnątrzpartyjnymi, lecz ogólnonarodowymi. W Poznaniu doświadczył tego ostatnio Teatr Ósmego Dnia i osobiście jego dyrektor - Ewa Wójciak. Ta sprawa to jednak tylko uwidoczniony szczyt szerszego zjawiska

Miejski komisarz polityczny od kultury

Najpierw trzeba przeczytać oświadczenie na stronie internetowej Teatru (link). Prolog jest taki: Filip Kaczmarek, (euro)poseł poznański PO wziął się za Janusza Palikota, posła lubelskiego PO, publicznie domagając się wywalenia tegoż z Matki-Partii. Wówczas Teatr Ósmego Dnia wystąpił, też publicznie, w obronie Palikota. Finalnie jeden z drugim dostali nagany od Matki-Partii, Kaczmarek za psucie powietrza wokół PO, a Palikot - wiadomo.

Dotąd - nie nasz cyrk, nie nasze małpy. Aż do chwili, kiedy Hinc Sławomir, przedstawiciel władzy publicznej, choć lokalnej i prowincjonalnej, w randze zastępcy prezydenta Poznania, robi dywan Ewie Wójciak. Władza publiczna działa (tj. ma działać!) w interesie ogółu obywateli, według powszechnych reguł i wartości, a nie dla pożytku Matki-Partii, z której się wywodzą jej koryfeusze. Dlatego dywan Ewy Wójciak jest poniekąd dywanem ogółu mieszkańców Poznania. I nie ma to związku ze „sprawą" Palikota, czy wewnątrzplatformerskimi „relacjami interpersonalnymi" - ale pokazuje jakość i standardy funkcjonowania władzy publicznej wobec obywateli.

Część mieszkańców Poznania być może chciałaby osobiście zaliczyć taki dywan, żeby się dowartościować. Wszak bliskość Władzy, która wybiera cię z tłumu - tak bardzo nobilituje, zwłaszcza w Poznaniu. Dla innej ich części dywan szefowej Teatru Ósmego Dnia w wykonaniu Hinca, żeby (jak insynuuje opinia) zadowolić partyjnego pryncypała - to zniewaga. Ze względu na to, czym w ich zbiorowej, historycznej pamięci, Teatr był i jest – w przestrzeni symbolicznej, duchowej, jako legendarna figura Poznania niepokornego wobec autorytarnej władzy, zniewolenia i przemocy. W tym kontekście cytat z (euro)posła brzmi faktycznie cokolwiek jak obelga: „Każdy ma prawo do swojej opinii, natomiast twórca jest niezależny wtedy, gdy sam finansuje swoją działalność. To normalne, że wiceprezydent może wezwać do siebie podległego mu dyrektora". (link)

To jest tak bardzo platformerskie - „nabywca" i „towar", kupiłem sobie i teraz mam, Ja Pan Władza, mam Teatr wraz z jego aktorami, mam ich dusze, morale, poglądy i światopoglądy, zająłem ich historię i tożsamość, legendę też i są moje, MOJE!!! JAAAA płaaaaaaaaacęę! JAAAA wzywam na dywan.... JAAAA, PAN WŁADZA, wymagam.... Podlegli artyści, mordy w kubełłłłł!!! Mój pogląd to wasz pogląd, a do innych nie macie prawa.... W jaki sposób Ewa Wójciak i cała wspólnota Teatru może być w ogóle PODLEGŁA Hincowi? Wszak cała droga Teatru, życiowa, twórcza, polityczna to jest dążenie do, i praktykowanie nie-podległości, o której tak się trąbi się na XX-lecie wolnej RP. Hinc za to jest podległy, publicznie pokazuje, że ta jego własna podległość wobec partyjnego „góra" ma być wzorcowa dla artysty w przestrzeni publicznej.

W światopoglądzie społecznym, który zaprezentowała w ten sposób władza publiczna, najważniejsza jest więź finansowa - czyli pieniądz. Liczą się pozycje w książce rachunkowej - sprzątanie śmieci czy jakiś teatr... ganz pomada... po prostu JA-WŁADZA muszę na to bulić. To jest perspektywa kasjerów, nie mecenasów kultury. Dlatego S. Hinc lekceważy więź spajającą Teatr Ósmego Dnia we wspólnotę, która jest fenomenem trwającym dziesiątki lat poprzez rozmaite, dramatyczne okoliczności. Zabrania Teatrowi wypowiadać się zbiorowo, bo PRZECIEŻ ZAPŁACIŁ! Faktu, że to Teatr Ósmego Dnia przydaje Poznaniowi znacznie więcej niż jego urząd - znad rachunków nie widzi. Ani tego, że tytuł Europejskiej Stolycy Kołtuństwa (ESK) grozi nam za sprawą urzędu, nie Teatru.

Podległe społeczeństwo obywatelskie

Powyższe ujawnia to, co w Poznaniu jest udziałem części podmiotów społecznych od lat, a o czym publicznie milczymy. I czego wynikiem jest „oficjalna" bezalternatywność dla polityki rządzącej Poznaniem i jej podmiotów - prezydenta wraz z drużyną. Nie ma alternatywy bo jakoby jest ogromne poparcie w kolejnych wyborach samorządowych. Jednak jest ono na poziomie 1/5 uprawnionych, a mniej więcej 60% (3/5) na wybory w ogóle nie chodzi. Nikt nie wie dlaczego. Zachowanie S. Hinca pokazuje, że może dlatego, iż Poznań to miasto społecznie spacyfikowane przez rządzące nim długo, więc wprawione, elity władzy. Spacyfikowane dyskretnie, bo inteligentnie. Tzw. „ogół" jest społecznie bierny, bezradny, w niemocy, bo wie, że ONI i tak zrobią, co zechcą. I jeszcze pokażą, że to dla nas, na nasze życzenie i wszyscy się cieszą. I w rankingach, sondażach będzie to widać jak cholera! Destrukcja wewnętrznej, społecznej niezależności postępująca w mieście latami po 1990 r. krok po kroku, to stan ugruntowany i zamaskowany pozornym zadowoleniem ze status quo.

Pewnie S.Hinc odruchowo potraktował „Ósemki" tak, jak zwykle innych: zrobili coś nie po myśli władzy, więc dywan, a potem samokrytyka, odszczekanie i pokuta, albo z kasy nici. Akurat kosa trafiła na kamień twardy. Zwykle dywan nie jest potrzebny, bo ludzie, którzy potrzebują wsparcia miasta w swoich działaniach pro publico bono, wiedzą co robić, żeby miejskiemu kasjerowi nie podpaść. Bardzo trudno prowadzić na dłuższą metę poważną działalność społeczną bez środków zewnętrznych. Zwłaszcza, że w Polsce jeszcze bieda i nie ma tradycji wspierania inicjatyw społecznych przez masowych darczyńców.

Neutralizowanie aktywności, która jest nie po myśli władz, a zwłaszcza krytycznej, ma więc przede wszystkim postać „miękkiej" opresji materialnej. Już prawie nie ma zakazów i formalnych szykan wobec oddolnych inicjatyw, choć jeszcze niedawno administracja próbowała po „staremu" zakazać przejazdu rowerowego w ramach masy krytycznej. Prawo, głównie dzięki Unii Europejskiej, jest coraz bardziej przychylne społeczeństwu obywatelskiemu - ostatnio przybyły pozwy zbiorowe, jesteśmy stroną w postępowaniach administracyjnych, prawo wymaga udziału społeczeństwa w wielu decyzjach, uczestniczymy w sesjach i komisjach rady miasta, często, niestety, żeby się wygadać. Podstawowym więc narzędziem reglamentowania aktywności społecznej jest dla władz kasa, publiczna = nasza.

Sprawowanie tej władzy Miejskiego Kasjera różnie się przejawia. Nie ma lokali dla NGO\'s (w tym dla kultury i pomocy społecznej), tańszych niż dla banków. Nie ma ośrodka organizacji społecznych obiecanego od dwóch kadencji. Kiedy RO Strzeszyn przeciwstawiła się budowie miasteczka uniwersjadowego na osiedlu (zachodni klin zieleni), z budżetu wypadła szkoła na Strzeszynie. W tym roku uchylono konkurs grantowy, bo kasy bardziej od niepełnosprawnych potrzebują bardzo sprawni ze stadionu piłkarskiego. Niektóre rady osiedli „narozrabiały" podczas debaty nad studium przestrzennym, robionym pod interesy deweloperskie, przeciągając ją o trzy czwarte roku, co te biznesy opóźniło. W efekcie znalazł się na nie koncept pacyfikacyjny - reforma osiedli, a nawet dwie: większa kasa za większą pokorę. I po drodze zmiana statutu miasta, które już nie ma obowiązku przyklepywać osiedli powoływanych oddolnie. Itp., itd., itp...

Działacze społeczni w warunkach kameralnych są bardzo krytyczni wobec tego, co się w mieście dzieje. Publicznie jednak nie zaryzykują utraty środków na misje swoich organizacji, często dla ludzi bardzo potrzebujących. To pewna oczywistość, o której się nie mówi. Więc dekoracyjna fasada prospołecznego, hołubiącego aktywność obywatelską, Poznania świeci się glancem pozorów. Ale nikt nie kuma choćby, dlaczego w mieście, gdzie działa ponad sto organizacji na rzecz osób niepełnosprawnych, cholerna Kaponiera jest nie do przebycia dla wózka inwalidzkiego od ponad 30 lat, podobnie jak dziesiątki innych przejść podziemnych. Jedna z wyrazistych organizacji dostała (po raz kolejny jak to przed wyborami) publiczną obietnicę dużego obiektu do zagospodarowania. Przycichła więc, i została przedstawiona przez funkcjonariuszy z pl. Kolegiackiego jako „konstruktywna", w opozycji do hałaśliwych „krytykantów". „Krytykantów" jest kilkunastu, czasem kilkudziesięciu i się nie boją, bo są poza zasięgiem magistrackiej marchewki.

Marchewki jest coraz mniej, bo kasy coraz bardziej nie ma. Ten fakt, plus zdecydowana odprawa wobec finansowego szantażu ze strony Teatru 8.Dnia, plus krytyczna podmiotowość różnych grup i organizacji stanowczo występujących pro publico bono, także w postępowaniach urzędowych przeciw władzom, nawet pojedynczych osób, przybliża przełom w Poznaniu - mieście coraz mniej pokornym.



Lech Mergler
My Poznaniacy
3 sierpnia 2010