Prawdy i urojenia

Na jubileusz 40-lecia Teatru Powszechnego w Radomiu wystawiono musical „Człowiek z La Manchy" w adaptacji, reżyserii i scenografii Waldemara Zawodzińskiego.

Musical zrealizowany z rozmachem. Pierwsze wrażenie – nim jeszcze spektakl rozpocznie się na dobre – to piękna „obrazowa" scenografia przypominająca siedemnastowieczną rycinę. Tyle tylko, że barwną i ożywioną. Mimo licznej obsady, orkiestry na scenie, mnogości kostiumów i rekwizytów – nie brak „powietrza". Odnosi się wrażenie, że zaczyna ono gęstnieć, gdy wydarzenia przyjmują zły obrót. Wtedy także monumentalne mury i pozostałe elementy współtworzą i wzmacniają dramaturgię. Magia teatru – doskonale wykorzystane: obraz, światło, dźwięk.

Błędny Rycerz Don Kichot, powołany do życia przez Cervantesa na początku XVII wieku, postać niezwykle sugestywna, stał się inspiracją dla sztuki wysokiej, ale wszedł też w obieg codziennego myślenia i współodczuwania. Choćby w powszechnie znanym powiedzeniu o walce z wiatrakami. Don Kichot stał się symbolem walki ze złem. Niektórzy mówią, że bezsilnej. Choć jego determinacja, wola i nadzieja wskazują raczej na ogromną siłę woli albo... szaleństwo. Główną rolę zagrał znakomicie Łukasz Mazurek. Odpowiedź na pytanie czy walkę, którą podejmuje bohater, nazwać można nieskuteczną także dlatego, że cena życia nie równoważy efektów – w realizacji Waldemara Zawodzińskiego nie jest oczywista. Takie jest zresztą przesłanie musicalu.

Bo może i urojony wróg, ale gdy bohater staje do walki z zagrożeniem – jak śpiewa „w imię cierpień i krzywd" – to prześmiewcy i szydercy nie są już przecież urojeniem. Są agresywni i wrogo nastawieni. Są realnym zagrożeniem dla niego i innych bohaterów – słabszych czy jakoś tam odmiennych etnicznie, kulturowo.

Może to i urojona miłość, którą obdarza Aldonsę (Sabina Karwala), wyidealizowaną przez bohatera na Dulcyneę, ale szczerość uczuć i wiara coś jednak zmienia. Młoda kobieta na adorację reaguje irytacją i agresją. Drażnią ją określenia nieadekwatne do jej rzeczywistej sytuacji, bo narażają na kpiny otoczenia. Twarda skorupa budowana od lat jest jej ochroną przed trudnym losem, na który nie miała wpływu. Jest zaskoczona i przerażona tym, że delikatność i uczucie Don Kichota jakoś się do niej przebiły, pozwoliły spojrzeć na świat i ludzi nieco inaczej. Przejmująca jest scena, gdy z tego powodu śpiewa nie o szczęściu, a o skrzywdzeniu, bo to doświadczenie nie pomaga jej w życiu. Zaprząta uwagę, niepokoi, a tym samym wystawia na niebezpieczeństwo, bo osłabia naturalne dla jej sytuacji życiowej reakcje na otoczenie. Konsekwencją tego jest scena, gdy pada ofiarą przemocy ze strony mężczyzn, którzy do tej pory czuli wobec niej respekt, obcowali z nią jedynie za jej przyzwoleniem. Mocna scena. Układ choreograficzny, bez dosłowności, oddaje grozę i emanuje bólem i bezbronnością bohaterki.

Kreacje aktorskie są mocną stroną tego przedstawienia. Bez względu na plan, który zajmują. Cały zespół teatru i tancerzy sugestywnie tworzy rzeczywistość. Ciekawie poprowadzono postać Sancho Pancha (Łukasz Stawowczyk) wiernego giermka Don Kichota, naiwnego i zapatrzonego w swojego pana, ale działającego w granicach rozsądku. Przyzwyczajeni jesteśmy do postaci przysadzistego wieśniaka, poczciwego, acz łasego na profity, które ma mu przynieść obecność w tym duecie. Sancho Pancha u Zawodzińskiego jest człowiekiem młodym, więc i jego reakcje na wydarzenia są bardziej dynamiczne, a relacje z pryncypałem nieco inne. Prócz wierności i młodzieńczej naiwności, widzimy tu dozę wątpliwości i akceptującej tolerancji. To ostatnie zmienia się z czasem w przekonanie, że taka postawa ma jednak sens. Przeświadczenie Don Kichota, że „nasz świat lepszym stanie się niż dawniej" pod naszym wpływem – budzi w nim zatroskanie i szacunek. Ponieważ jest młody, pełen energii i całe życie przed nim, to daje nadzieję, że to doświadczenie zostanie przez niego wykorzystane. Głębokie przeżycia nie pozostaną bez wpływu na jego dalsze losy, a wartości wyznawane przez Don Kichota wpłyną na jego postrzeganie świata. Podobnie jak w przypadku Dulcynei czy przyjaznego mimo wątpliwości oberżysty (Przemysław Redkowski).

Jest taka scena, nawiązująca do działań inkwizycji, gdy przez długi czas na tle wystąpienia Kapitana Inkwizycji (Piotr Kondrat) przesuwa się sznur postaci. Zakapturzonych duchownych i skazańców. Ona trwa i trwa, rośnie groza, sumują się lęki – muzyka robi swoje. Pojawia się niepokój, obawa przed utratą tych wartości, których istnienie w naszym życiu uważamy za naturalne i niezmienne.

Prawdy elementarne, wartości wydawałoby się najbardziej oczywiste czasami tracą rację bytu. Bywa, że stają się pustymi określeniami, za którymi kryją się ci, którzy działają wbrew nim. Podczas wyrazistej scenicznej konfrontacji między dobrem i złem, które jest w większości – to jednak to pierwsze bardziej przebija się do widza i jest przekonujące. I daje nadzieję, jak banalnie by to nie zabrzmiało.



Urszula Makselon
Dziennik Teatralny
25 października 2017