Prawdy ukryte na dnie

Podczas 35 edycji Festiwalu Szkół Teatralnych odbywającego się w Łodzi, widzowie mieli okazję zobaczyć intrygujące i fenomenalnie zagrane przedstawienie „Do dna". Spektakl dyplomowy IV roku Wydziału Aktorskiego PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie udowodnił, że uznanie współczesnej widowni można zyskać dzięki wykorzystaniu ludowej mądrości. Mądrości zawartej w pieśniach i przyśpiewkach, które przez wiele lat spisywał Oskar Kolberg, choć nie tylko.

Twórcy „Do dna" - Ewa Kaim i Włodzimierz Szturc, przenoszą widzów do świata, którym rządzą dźwięk, rytm i słowo, wyznaczające jak pory roku, cykl życia. Młodzi aktorzy występujący w spektaklu wkraczają do tego świata pewnie i bez lęku, za nimi zaś podąża zafascynowana publiczność.

Spektakl nie ma konkretnej, zwartej fabuły, w której widzowie odnajdują początek, rozwinięcie i zakończenie. „Do dna" to epizody, sceny wyjęte z konkretnej epoki i przestrzeni, których siła tkwi w uniwersalnym charakterze.

Piątka artystów występujących w spektaklu wciela się w figury, prezentuje role społeczne: żona, matka, panna, młodzieniec, rolnik, przyjaciel, syn, kochanek, żołnierz. Kolejnymi piosenkami i przyśpiewkami opowiadają historie swoich postaci, początkowo wydające się nie mieć ze sobą związku, lecz w miarę trwania spektaklu coraz częściej „zazębiające się" i uzupełniające nawzajem. Dzięki temu przed oczy widzów przywołany zostaje świat, w którym na decyzje podejmowane przez ludzi nie wpływają chłodne kalkulacje, lecz odczuwane przez nich emocje i pragnienia, a muzyka jest czymś więcej, niż tylko źródłem rozrywki.

Dźwięki i brzmienie słów są najważniejszą częścią „Do dna". Aktorzy występujący w spektaklu śpiewają zapomniane utwory, które były odpowiedzią ich autorów na sytuacje przynoszone przez życie. Pieśni opisujące rozterki sercowe, trudy pracy na roli, radości codziennego dnia, czy strach przed śmiercią, nie tracą na znaczeniu. Problemy dręczące ludzi dwieście, trzysta lat temu pozostały takie same, pomimo zmian, jakie w tym czasie zaszły w otaczającym widzów świecie. Twórcy spektaklu skupiają się na przekonaniu zgromadzonych na widowni, że pieśni towarzyszące ludziom od zawsze nie były odpowiedzią na nudę, czy metodą zapewniania sobie rozrywki. Śpiew przynosił ukojenie, pozwalał w naturalny sposób wyrazić uczucia, prowadził do oczyszczenia. Nie zawsze potrzebne były konkretne słowa, wystarczyło ich brzmienie oraz melodie grane na instrumentach. Jednak w spektaklu nawet one nie były niezbędne. Aktorzy wygrywali rytm na deskach sceny, na elementach scenografii, choć używali również tradycyjnych instrumentów.

Scenografia przygotowana na potrzeby spektaklu ogranicza się do bryły w kolorze rdzy, która wisi kilkadziesiąt centymetrów nas sceną. Jej kształt przywodzi na myśl chatę ze spadzistym dachem, we wnętrzu której panuje półmrok. Na frontowej ścianie znajduje się wgłębienie przypominające wejście, lecz nie spełnia ono swoich funkcji. Cała instalacja ma tylko „coś" przypominać, jej znaczenie dopełniają wyświetlane na jej ścianach projekcje. Przedstawiają one rośliny, spienione fale, wariacje na temat ludowych wzorów. Są współczesną odpowiedzią na folklor. Podobnie jak kostiumy aktorów, zawierające wprawdzie elementy wywodzące się z polskiej tradycji ludowej, jednak bazujące na bluzach i sportowych butach dostępnych w popularnych sklepach, „sieciówkach". Niby folklor, niby tradycja, lecz wszystko zawierające współczesny rys.

W „Do dna" wspaniale wypadają aktorzy. Piątka młodych artystów dzięki swojemu talentowi, wspaniałym głosom, skupia na sobie uwagę widzów. Treść przedstawienia nie umożliwia im zbudowania konkretnych postaci o wyraźnie zarysowanych psychikach. Nie stanowi to jednak problemu dla aktorów, którzy obdarzają pojawiające się na scenie charaktery określonymi cechami. Bohaterki kreowane przez Agnieszkę Kościelniak zyskują kształt dzięki umiejętnościom aktorki, która wypada równie dobrze w roli uwodzonej dziewczyny, jak i nieszczęśliwej mężatki. Weronika Kowalska dysponuje najmocniejszym głosem z całego zespołu, którym obdarza każdy z kreowanych przez siebie charakterów, jednak odpowiednio dostosowując swoje warunki wokalne do potrzeb chwili. Zabawna i figlarna Dominika Guzek jest porywająca jako wiejska indywidualistka, nie czekająca na zamążpójście, a jej duet z Łukaszem Szczepanowskim to jedna z najlepszych scen spektaklu. Jan Marczewski brawurowo przechodzi od jednego charakteru w drugi, wzruszając jako porzucony kochanek, śmiesząc w roli niezdarnego towarzysza rozmowy.

„Do dna" to świetnie przygotowany, energetycznie, z dobrym, stosownym dowcipem zagrany i z pięknie zaaranżowanymi piosenkami zaśpiewany spektakl. Do tego zawierający w sobie mądre, uniwersalne i nieprzemijalne prawdy. Historie opowiadane za pomocą tradycyjnych melodii, których rytm zdaje się wywodzić z sił żywiołów i tkwiącej we wnętrzu ludzi energii, wciągały bez reszty. To prawie dwie godziny spędzone w świecie powołanym do istnienia dzięki ludowym melodiom, którego forma i zamieszkujący go bohaterowie okazali się być niezwykle podobni do nas, współczesnych ludzi. A może świat jest ciągle taki sam? Może to nie prawdy zawarte w tradycji, w folklorze, przestały się sprawdzać w otaczającej nas rzeczywistości, lecz z własnej woli zdecydowaliśmy się na ich odrzucenie i zapomnienie? Zepchnęliśmy je do samego dna świadomości, gdzie czekały w ciszy. Dzięki spektaklowi Ewy Kaim i Włodzimierza Szturca powróciły, zyskując prawo do głosu.

Powróciły, wybrzmiały i zachwyciły zarówno widownię, jak i jury zdobywając Grand Prix 35. Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. 



Agata Białecka
Dziennik Teatralny Łódź
16 maja 2017
Spektakle
Do DNA
Portrety
Ewa Kaim