Premiera "Gomoku"

Ona i On. O tym, co może się między nimi wydarzyć, powiedziano już niby wszystko, ale to, jak wiadomo, neverending story. Ida Bocian, autorka sztuki "Gomoku", premierowo wystawionej w sobotę w Teatrze Off de BICZ, zaryzykowała dopisanie kolejnego jej rozdziału. I brzmi on, zwłaszcza przez pierwszych kilkanaście minut, całkiem świeżo i ciekawie.

Nic mi niestety nie wiadomo o wcześniejszych dramaturgicznych próbach Idy Bocian, znanej mi dotąd jedynie z występów scenicznych w tym samym sopockim Teatrze Off de Bicz. Mam tylko wyniesioną z Googli wiedzę o jakichś tworzonych przez nią wcześniej "scenariuszach". Jak na osobę stawiającą pierwsze kroki w pisaniu Bocian jest zastanawiająco oszczędna. Debiutującym zwykle wydaje się, że aby coś powiedzieć, trzeba dużo mówić. Bocian stara się powiedzieć raczej mniej niż więcej. I na tym wygrywa.

Pierwszych kilkanaście minut jej mikro przedstawienia to raczej strzępki dialogów niż dialogi. Rzucane, urywane kwestie, czasem jedno zdanie, czasem słowo. A jednak Ona i On pokazują się nam całkiem wyraźnie. Ona jest nim zawiedziona i pozwala mu to na różne sposoby odczuć, tak jak to One potrafią. On jej wciąż pragnie, ale czuje, że staje się dla niego niedostępna, więc choć stara się ją zdobyć, robi to tak, jak to Oni nie potrafią. Znacie? To posłuchajcie. Ze strzępków słów i zdań układa się cichy dramat tych dwojga ludzi.

Nie ma w tym dramacie stopniowania napięcia, wznoszenia się do jakiejś kulminacji, tak jak w teatrze należałoby sztuki reżyserować. Źle to czy dobrze? Może nie jest to wcale błędem Idy Bocian, reżyserującej własny tekst. Chcący albo niechcący nadała swojej sztuce taką dramaturgię, jaką nadaje podobnym historiom życie. Są one burzliwe, ale w miarę. Nic nie wydarza się w nich ostatecznie. Kiedy kończy się przedstawienie, możemy sobie pomyśleć, że Ona i On będą żyli ze sobą, tak jak bohaterowie opowiadanej w sztuce bajki, długo i szczęśliwie. To znaczy ani nie będą umieli żyć ze sobą, ani bez siebie. Jak to w życiu na ogół bywa.

Gdyby Bocian napisała i wyreżyserowała tekst na tym jednym tonie, cichego dramatu, nie odpuszczając w żadnym momencie, nie robiąc dygresji, mogłoby to być naprawdę dotykającym przedstawieniem. Ale dygresje, wtręty, rozpraszanie napięcia jednak pojawiają się, osłabiając finalny, nie najgorszy jednak, efekt.

Z pary aktorów, być może przez zwykłą męską solidarność, z większą satysfakcją śledziłem naturalną grę Tomasza Karwana. Magdalena Bochan-Jachimek wydawała mi się na premierze jakby jeszcze zbyt ściśnięta, zamknięta w jednym sposobie grania. Ale wyczuwało się, że ma potencjał, który pozwoli jej pełniej zagrać swoją kobiecą bohaterkę, jedną z tych, co to potrafiązranić, nie zostawiając żadnych śladów, a przecież delikwent zwija się z bólu.

Mam nadzieję, że Teatr Off de BICZ nie wykreśli mnie z listy zaproszeń za to, co powiem. Kiedy sadzi się na wystawianie klasycznych tekstów literackich, "Na Zachodzie bez zmian" na przykład, źle się po tych spektaklach czuję. Wychodzę przygarbiony, jakiś nieswój, czując, że nie rozumiem idei takiego teatru. Po premierze bezpretensjonalnej, prostej sztuki "Gomoku" Idy Bocian czułem się znacznie lepiej. Myślę, że i twórcy, i publiczność tej sceny uczą się na podobnych przedsięwzięciach dobrego ABC teatru.



Jarosław Zalesiński
Dziennik Bałtycki
5 maja 2010
Spektakle
Gomoku