Próba odszyfrowania kodu

Czy autor "Zbrodni i kary" mógł poznać smak japońskich potraw? A może spotkał się z Freudem albo strzelał do puszek po piwie? Dlaczego zadaję takie pytania? A dlaczego nie? Po spektaklu "Dwie noce miłości" według scenariusza Mariusza Więcka i Jerzego Wójcickiego człowiek doznaje pewnych olśnień.

Na przykład takich, że nie każdy powinien brać się za mistrzów literatury, ponieważ straty są większe niż zyski. Olśnienie kolejne - w dzisiejszych, „rozmemłanych" czasach, kiedy każdemu wolno przemawiać i zajmować stanowisko, obowiązkiem każdego humanisty lub/i pretendującego do miana kreatora wydarzeń kulturalnych, powinno być zgłębienie tematu, który się podejmuje. Z coraz większym rozdrażnieniem przyjmuję spektakle, które nic nie wnoszą, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością i prawdziwymi doznaniami. Reżyserzy próbują przekonać widza, że prawda jest tylko jedna i słuszna, czyli jest to ich, bardzo subiektywna i specyficzna prawda ( o nich samych chyba ) bazująca na pozorach znajomości tekstu i problemu. Sprzeciwiam się teatrowi strywializowanemu, byle jakiemu, który poddaje widza egzaminowi wytrzymałości percepcyjnej.

Jerzy Wójcicki, znany bywalcom sceny offowej w Sopocie, chociażby z reżyserii „Wesela Figara" czy „Śmierci i dziewczyny", podjął dialog intelektualny z widzem, bazując na jednej powieści Fiodora Dostojewskiego, czyli „Zbrodni i karze". Dialog ubogi w środki i pomysły, zbudowany na rolach dwóch adeptek ze Studium Wokalno-Aktorskiego w Gdyni i dwóch aktorów Teatru Wybrzeże. I tak jak grę aktorów ocenić można lepiej lub gorzej, tak nie można pozostać biernym wobec powierzchowności, z jaką reżyser podszedł do jednego z największych pisarzy rosyjskich. Spektakl „Dwie noce miłości" to psychologizujące studium o relacjach między Rodionem Raskolnikowem i Sonią Marmieładową oraz Dunią Romanowną i Arkadiuszem Swidrygajłowem. Studium ich przypadków to rozciągnięte w czasie i tendencyjne badanie materii postaci skomplikowanych. Reżyser podjął próbę odszyfrowania kodu, jaki zastosował Dostojewski w swojej powieści, choć próbował jednocześnie wpleść kod własny. Przy tej próbie „zrównania wnikliwości" doszło do zbanalizowania przeżyć bohaterów, wręcz do prowokacyjnego ogołocenia języka postaci. Sonia (Monika Markowc)opowiadająca swoją przeszłość w rodzinie z ojcem alkoholikiem to clue rozpaczy koncepcyjnej. Bohaterka prostymi słowami, pozbawionymi niedopowiedzeń i jednocześnie głębszej, szerszej refleksji, opowiada o relacjach w rodzinie. Nie była to spowiedź, ale raczej tania sesja psychologiczna. Pozostałe postaci również nie przekonują, ich przekaz i konstrukcja wydają się chaotyczne. Reżyser nie buduje napięcia scenicznego, licząc na indywidualną kreację aktorską. To zdecydowanie za mało w przypadku młodych aktorów. Niestety, żaden z nich nie pokazał możliwości interpretacyjnych tekstu i możliwości, jakie niesie ze sobą psychologiczna analiza bohaterów, którzy wydają się papierowi. Raskolnikow (Piotr Biedroń) wydawał się być postacią tuzinkową, zwykłą, i kiedy przemawiał do widowni o sprawiedliwości, nikogo nie przekonał do idei społecznej odpowiedzialności za życie innych. Biedroń nie przekroczył bezpiecznej granicy między widzem i aktorem, mimo że tekst wręcz sugerował „bliskie przyjrzenie się" odbiorcy słów. Piotr Chys jako Swidrygajłow z typową dla siebie manierą, zagrał bez emocji i pomysłu. Kamila Dziemian ( Dunia) przedstawiła swoją bohaterkę jako zwyczajną dziewczynę, trochę rozhisteryzowaną i niekonsekwentną, bezbarwną.

Nie dowiedziałam się niczego nowego o świecie, jaki opisał Dostojewski, ani o świecie, w którym żyję. Spektakl pozbawiony emocji, powinien chociaż przykuwać uwagę poprzez formę lub koncepcję postaci. „Dwie noce miłości" to za mało na teatr.



Katarzyna Wysocka
Port Kultury
14 czerwca 2012