Prowokator z ręką na pulsie

Rozmowa z dyrektorem i reżyserem Teatru “Wierszalin” z Supraśla – Piotrem Tomaszukiem.

Ad Spectatores: Niektórzy aktorzy Teatru “Wierszalin” traktują Supraśl jak drugi dom, to tam się odnaleźli. Czy pan traktuje podobnie to miejsce? Czy Supraśl jest jedyną skarbnicą inspiracji? Piotr Tomaszuk: Teatr w Supraślu, “Wierszalin”, jako miejsce duchowe, jest dla mnie oczywistym punktem odniesienia. Traktuję go z jednej strony jako ojczyznę, “dom metafizyczny”, a z drugiej jako wezwanie. Cel, do którego osiągnięcia jesteśmy powołani. Ważniejszy niż my sami. Chyba tak właśnie jest z Teatrem “Wierszalin”. Zakładając go kilkanaście lat temu nie przypuszczałem, że będzie trwał tak długo, że z czasem przerodzi się w poważną instytucję kultury mającą znaczenie w obrazie polskiego teatru. Weszliśmy w XXI wiek i “Wierszalin” trwa nadal. To nie tylko budujące, ale bardzo zobowiązujące. Zwłaszcza dla jego twórcy… Dzieło się usamodzielniło i może żyć dalej. Mam taką nadzieję... A.D.: Owszem, “Wierszalin” trwa i wystawia, a przedstawienia przynoszą niemal zawsze obrazy bohaterów unurzanych w jakimś kryzysie. Dlaczego nie ma choć jednej postaci, która nie błądziłaby w grzechu, fanatyzmie i obłędzie od samego początku? Na ile te przedstawienia są uniwersalną wizją świata, a na ile subiektywnym spojrzeniem? P.T.: Proszę zwrócić uwagę, że kultura wysoka często zastanawia się i skupia na “człowieku w kryzysie”. Człowiek nie w kryzysie jest po prostu nudny. Interesują mnie możliwości - zachowania i przepoczwarzenia człowieka w sytuacjach krańcowych. W nich sprawdza się lub upada nasze człowieczeństwo, którego kontury są płynne. Wyznaczane bezustannym procesem łamania i przekraczania kolejnych granic. Jednak złamać można wyłącznie coś, co jest, a nie coś, czego nie ma. Zatem normalność: taka zupka, trywialna papka codzienności, nie jest interesująca dla sztuki, dla teatru i dla mnie. A.D.: To właśnie podejście, mimo ciągłego uzasadniania, wywoływało i wciąż wywołuje wiele sporów. Sam pan często powtarza, że pana przedstawienia to nie herezja, tylko prowokacja, żeby otworzyć oczy, a także uświadomić coś. Mimo tego wciąż są nieporozumienia. W czym tkwi problem? Czy w ogóle pan go widzi? P.T.: Myślę, że to błędna interpretacja. Wciąż są ludzie, do których warto mówić rzeczy istotne. Gdyby ich zabrakło, teatr by się skończył. To pewne. Na nasze przedstawienia przychodzą wierni widzowie od lat siedemnastu. Co znaczy, że dotykamy czegoś dla nich ważnego. Oczywiście można malować, adresując dzieła dla samego siebie – można nawet pisać dla siebie, ale teatru nie da się robić do szuflady. Teatr odbija się od widza. Zakłada jego obecność. Spełnia tylko w momencie kontaktu z widzem. Gdybyśmy wystawiali rzeczy, które ludzi nie obchodzą, dawno by nas nie było. A.D.: Nie widzi pan, czy nie chce pan dostrzegać, że to jedna strona medalu? Są i tacy zainteresowani, którzy nigdy tych przedstawień nie widzieli... P.T.: Dla mnie nie ma tego problemu. Jest mi to kompletnie obojętne. Durniów zawsze było i jest dosyć na tym świecie. Gdybym się przejmował ich zdaniem, tym samym zgodziłbym się na mentalne funkcjonowanie na ich poziomie. No cóż, z durniami nie jest mi po drodze. A.D.: Wielokrotnie podkreślany klimat pańskich przedstawień naprowadza często krytykę do zachwalania stylistyki jako całości. Mam wrażenie jednak, że to nie odrębna stylistyka, a dopracowane schematy pojawiające się na każdym przedstawieniu. Jak długo można obracać się w takim kole, by nie powielać pomysłów i nie stać się przewidywalnym? P.T.: Nie wyobrażam sobie, żeby tworzyć ”nie po swojemu”. Tak jak z kompozycją muzyczną, czy malarstwem, które wypracowują własny styl i sposób opowiedzenia świata. Podobnie rzecz ma się w teatrze – Kantor jest artystą odróżnianym od innych, ponieważ potrafił wykreować sobie właściwy język teatralny. Sądzę, że mam również odrębny styl. Nie gnębi mnie z tego powodu poczucie winy. “Wierszalin” posiada rozpoznawalny charakter pisma, rozpoznawalną poetykę. Za ich pomocą opisuję różne przejawy rzeczywistości. Wręcz przeciwnie – nie zamykamy się w hermetycznej sytuacji, nie zastygamy w teatralnym hieroglifie. Nie mogę się zgodzić z tym, co nazwała pani schematycznością. Oczywiście wyobrażam sobie widza, który mówi: “To już widziałem, to znam, oni zawsze są tacy sami”. Jednak gdybym chciał się zmieniać tak, jak niektórzy młodzi reżyserzy, wyrabiający do kilkunastu przedstawień rocznie, którym nie przeszkadza, że są nijakie, gdyż pozbawione stylu właśnie, to cóż – nazywałbym się pewnie inaczej. Na moje szczęście nazywam się Tomaszuk i niech tak zostanie. Robię jedno przedstawienie rocznie. Takie, które ma rozpoznawalną strukturę estetyczną. Tak sądzę. Czym się przejmuję? Sztuką. Jej estetycznym i etycznym wymiarem. A.D.: Jak wygląda współpraca z Rafałem Gąsowskim, dotychczas aktorem, po premierze “Życia snem” (listopad 2007 – przyp. red.), które wyreżyserował? Czy Teatr “Wierszalin” będzie miał teraz dwóch reżyserów? P.T.: Chciałbym tego oczywiście. Kto zaznał smaku reżyserii, łatwo jej nie porzuci. Zdaję sobie sprawę, że Rafał będzie teraz dodawał coś do naszego Teatru już nie tylko jako aktor, ale także jako reżyser. Do takich eksperymentów jestem przygotowany. Natomiast, nie zakładam, by w przyszłości scena “Wierszalina” była nieuchronnie zdominowana, np. przez dwóch reżyserów. Tak czy inaczej, nie zamierzam odsuwać od siebie lub unikać odpowiedzialności za “Wierszalin”. Ona nadal spoczywa na jego autorze, kształtującym obraz repertuarowy i estetyczny teatru. Ten rodzaj odpowiedzialności będzie w moich rękach, póki funkcjonuję twórczo jako reżyser i póki funkcjonuję twórczo jako człowiek. Z takiej odpowiedzialności po prostu zwolnić się nie można. A.S.: Dziękuję za rozmowę. Piotr Marek Tomaszuk (ur. 17 czerwca 1961) – polski reżyser teatralny, założyciel Towarzystwa Teatralnego Wierszalin, dramaturg i scenarzysta. Od 1 lutego 2006 Tomaszuk jest dyrektorem teatru Wierszalin, na które to stanowisko został powołany przez Zarząd Województwa Podlaskiego. (Wikipedia).

Małgorzata Bryl-Sikorska
Ad Spectatores
16 maja 2008
Portrety
Piotr Tomaszuk