Przeformułowany czas, cz. 1

Festiwal, na którym możemy zobaczyć to, czego nie zobaczymy nigdzie. Awangarda. Będziemy zaskoczeni i zaskakiwani, bo często opis spektaklu nie mówi nic. Zdjęcie w programie może być mylące. Może być jedynie sugestią. Ze sztuką teatru trzeba spotkać się osobiście. Nie mamy i nie możemy właściwie mieć oczekiwań. Do sal teatralnych wchodzimy z otwartością. Spektakle odbieramy z wrażliwością, choć nigdy nie możemy być pewni, co nas czeka – jako widzów. Pestka. Festiwal, na którym (za darmo!) możemy przeżyć w ciągu sześciu dni więcej teatralnych emocji, niż w ciągu sześciu miesięcy.

Oto część pierwsza – trzy pierwsze dni festiwalu.

28.04.2022, czwartek
Dom rzeczy pospolitych, reż. Agata Biziuk (AST Wrocław)
Czasami spektakl robi z nami coś takiego, że nie chcemy o nim myśleć. Czujemy się raczej zmęczeni i zniechęceni. To właśnie jest ten przypadek. Widowisko zalewa nas słowami, hasłami, sloganami. Nieprzerwany potok mowy. Zaczyna się niewinnie, bo od rodzinnego jedzenia sałatki przy świątecznym stole. Stół jest w gruncie rzeczy siedziskiem wielkiej huśtawki, więc będzie się chwiał. Pochylał, kołysał, a w pewnym momencie nawet (z niewiadomych przyczyn) powędruje kilka metrów nad scenę, żeby potem znów wrócić na dawne miejsce. Na scenie dużo krzyku, chaotycznych emocji, zmian strojów. Przepiękna muzyka, efektowne światło. Sama obrazowość nieco przypomina estetykę Teatru Odnalezionego. Ale przekaz nie jest klarowny. Scena śpiewu czarownic początkowo urzeka, potem męczy. I jakoś tak jest w tym spektaklu że wszystkim. Dużo się dzieje. Lalka Jezusa, biała marionetka suki czy na koniec animowany potwór... z kołdry? Widz jest zmęczony. Wydarzyła się dziwna próba teatru dokumentalnego (?), który oszołomił w sposób nieprzyjemny. Podobnie odczucia miałam po spektaklu Teatru Nowego Proxima w Krakowie „Czarownice. Wszystkich nas nie spalicie" w reż. Iwony Kempy. To też był teatr dokumentalny, który oszałamiał w sposób nieprzyjemny i niepotrzebny... "Dom rzeczy pospolitych" to neurotyczna diagnoza bez puenty. Na koniec nawet nie chcemy się jej doszukiwać...

Koncert Kiwi
Pierwszy dzień Pestki zakończył się pośród plątaniny kabli i świateł. W tym pozornym rozgardiaszu można było wyodrębnić wyraźny rytm perkusji, okraszony sporą dawką mieszanki elektroniki i gitar. W tym wszystkim był też kobiecy wokal. Snujący się w języku zarówno polskim, jak i angielskim, który pięknie dopełniał całości. Kiwi to trzyosobowy zespół, który otacza nas dźwiękiem, tworzącym niesamowitą przestrzeń. W tym rytmie można wpaść w trans, tańczyć czy zupełnie odpłynąć, zamykając oczy. Odgrodzić się nie tylko od oślepiających świateł, ale i od świata, dając się ponieść emocjom. Muzyka zabrała nas w podróż gdzieś do wnętrza siebie. To była godzina zupełnie magicznego dźwięku.

29.04.2022, piątek
Pop porn, reż. Magdalena Drab
"Nieznośna lekkość bytu" byłej gwiazdy porno. Delikatna scenografia, pastelowe kolory (scena usłana balonami), które kontrastują z opowieścią. Pornografia kojarzy się przecież najczęściej z wulgarnością, krzykliwością. Postacią w tym monodramie jest prześmiewcza, karykaturalna "Barbie". Konsekwentnie buduje postać z jednej strony infantylną, z drugiej świadomą i doświadczoną. Forma skansenu - można zobaczyć i posłuchać, ale właściwie nie można dotknąć. Seksualność jest czymś trywialnym, legendarnym i trochę jakby mechanicznym - w tej opowieści. Czymś wyśmianym, wyszydzanym, sprowadzonym do czynności brudnej, odartej ze zmysłowości. Odbywa się demaskacja gwiazdy, podobnie jak w „Zwierzeniach pornogwiazdy" – monodramie Tomasza Schimscheinera w reż. Sławomira Chawstowskiego, przygotowanym w Teatrze Ludowym w Krakowie. Okazuje się, że to w gruncie rzeczy nie jest przyjemność, ale ciężka praca, pełna wyrzeczeń. Historia kobiety z „Pop porn" wciąga z minuty na minutę coraz bardziej i prowadzi do obnażenia. Jednak nie cielesnego, ale psychicznego. Tak jak nastrojowe światło oświetla aktorkę z różnych stron, tak poznajemy koszt pracy w zawodzie, biorąc pod uwagę zróżnicowane aspekty (psychiczne i fizyczne). W końcu kobieta dzwoni do ojca, kierowcy TIR-a, a może... Boga ojca? Monodram z minuty na minutę staje się dramatem. Ważnym, dającym do myślenia.

Please leave a message, reż. Pavel Štoura
Nagle nikt do nas nie mówi, na scenie widzimy obraz. Niezwykły taniec, dynamiczny ruch, malarskie światło. Pobrzmiewa w tym swoiste echo estetyki Piny Bausch. Taniec, powtarzalność ruchów, sugestywność scen. Muzyka na żywo – perkusja, na której można grać także smyczkiem i dźwięki, jakie może wygenerować nie tylko aparat mowy, ale i... rura od odkurzacza. Monochromatyczność kolorów wyznacza mur na horyzoncie. Jest on jednocześnie tablicą, na której zostaną zapisane drogowskazy, znaki, symbole, hasła – wszelkiej maści ślady. Kilkoro postaci, które symbolizują jednostki i reprezentują zbiorowość. Jeden człowiek wpływa na drugiego. Często nieświadomie. Tak samo, jak może mu wskazać dalszy kierunek, w którym ma podążać, może mu również próbować zamknąć usta. Zniewolić, postawić przed nim nagle granicę. W tle ten niewzruszony mur. Mur, który mamy sobie; mur, po którym giną ludzie; mury, które mamy w głowach i mury, w których na co dzień żyjemy. Jednocześnie pytania filozoficzne. Co nami powoduje? Co popycha nas do działania? Dlaczego często nasza domeną jest niemożność mimo chęci? Spektakl praktycznie bez słów, a jeśli one padają, to po angielsku. Słyszymy też dźwięki, które mogą kojarzyć się ze specyficznym sposobem śpiewu wokalistki zespołu Ilhaam Project. Najważniejszy jest jednak uniwersalny język ciała, obrazu. Świat, który znamy skończył się - widzimy napis na murze, pisany ręką... Chaplina? Na koniec spektaklu widzimy porażający obraz: postaci zamazują swoimi ubraniami wszystko, co było zapisane na murze. Nad nimi unoszą się w reflektorach słupy kredowego pyłu - jak proch, który po nas zostaje.

Romans, reż. Natalia Sakowicz
Nie wiem, czy traktować to jako monodram, bo postaci są w sumie dwie. Na scenie widzimy aktorkę w zielonym stroju i szarą lalkę. To para, która najpierw długo się poznaje. W ciszy. Po swoistym oswojeniu się ze sobą padają słowa. Uderza dosłowność i trywialność. Próba poetyckości obrazu zostaje jakby całkowicie unieważniona przez słowa. Potem dochodzi muzyka, która podbija nastrój: ten element pomaga, choć ostatecznie nie ratuje całości. Kobieta zacznie od monologu o przyjemności, potem będą rozmowy z partnerką. Lalka też otrzyma głos. Spektakl o trudności w byciu z kimś, ale też w byciu sobą, samej ze sobą. Intensywne sceny seksu, potem nagle wstyd. Ustawiony na proscenium szpaler do połowy pełnych kieliszków zastanawia. Główna bohaterka z części z nich wydobywa dźwięk, reszta właściwie nie zostanie ruszona. Spektakl jest za długi, męczący, dziwny. Próbuje mówić o rzeczach istotnych, ale forma sprawia, że trudno się na to patrzy i tego słucha. Zwraca uwagę muzyka i animacja lalki. Ale coś tu zostaje zaprzepaszczone – a szkoda.

Koncert Kasai
Po całym dniu intensywnych wrażeń teatralnych przychodzi odpoczynek. Ukojenie w delikatnych dźwiękach, które są jednocześnie przesycone emocjami, ale też niezbyt nachalne. Fortepian, połączony z gitarą, to wszystko uzupełnione elektronika i wizualizacjami. Jest też wokalistka. Angielskie słowa nie angażują - słuchamy głównie melodii języka. Na koniec tego dnia otrzymujemy przestrzeń spokoju.

30.04.2022, sobota
Rap magister feat. Tomasz Kot, reż. Olek Talkowski
Aktor będzie rapował swoją pracę magisterską. Aha, ok. Co?! Tak! Spektakl, który znalazł się w repertuarze Pestki w ostatniej chwili, w ramach zamiany za inny. Wypełnił jednak tę przestrzeń idealnie. Refleksja na temat aktorstwa na przykładzie biografii Tomasza Kota, z uwzględnieniem jego najważniejszych ról: w "Skazanym na bluesa", "Bogach" i "Zimnej wojnie". Mamy tu piękne światło, przemyślane wizualizacje (autorstwa Marcina Chlandy) wyświetlane nie tylko na horyzoncie, ale też na małym, wiszącym nad sceną ekranie. Do tego dym i świetną muzykę, wyprodukowaną na wysokim poziomie. Tu wszystko się zgadza. Zachwyca kondycja aktora, który w tym na wskroś autotematycznym show daje widzom całego siebie i pokazuje swoje możliwości, genialnie wykorzystuje talent i umiejętności. Skrecze, skille, bity, dykcja, oprawa - zachwycają! Jest to niezwykle dopracowany występ. I mądry: tekstów słucha się z przyjemnością. Olek Talkowski (twórca tekstów, muzyki, sprawca i wykonawca całego zamieszania) przygotował genialny rapowy koncert, który ma klimat najlepszych występów hip-hopowych w Polsce. Ze sceny płynie tak niesamowita energia, że nawet początkowi sceptycy na koniec dołączają się do owacji na stojąco.

The return of Ishtar - eine andere Welt ist möglich, reż. Corinne Eckenstein (Teatr Lovefuckers)
Na scenie widzimy wielkie formy plastyczne, właściwe teatrom plenerowym. Zwisające z góry białe liny, ażurowe kosze-łódki. Na koniec z tych wszystkich elementów powstanie wielka postać – bogini Ishtar, która zawiśnie na skrzydłach nad sceną. W spektaklu grają trzy aktorki, które mają różnorodne role. Ogólnie chodzi o rewolucję, o radykalizm, bo jako jedna z postaci pojawi się Ulrike Meinhoff. Znajdzie się też miejsce na parodię męskości. Ledwo widoczne lalki „Kenów" pokażą świat, którego mężczyźni nie mogą zdominować. Na scenie widzimy dużo rekwizytów, elementów strojów, ekranów. Odbywa się mnóstwo zmian kostiumów i zawiłości technicznych, które zabierają czas. Muzyka wykonywana jest przez postaci częściowo na żywo. To dziwna, surrealistyczna wizja, w której duże znaczenie ma technologia. Można odnieść wrażenie przerostu formy nad treścią. Nie wiadomo, czy to świat przyszłości czy przyszłość świata.

Ludzie/psy, reż. Analog Collective
Podobno wrażliwość na los zwierząt bardzo dużo mówi o człowieku. Aktorzy przedstawiają sylwetki trzech psów. Trzy prawdziwe psie historie. Wcielają się w swoich bohaterów znakomicie. Diana, Burek i Sandi to trzy skrzywdzone przez los istoty. Historia zwierząt jest równoległa do historii człowieka. Spektakl zaczyna się już w momencie, kiedy wchodzimy na widownię. Widzimy sesję zdjęciową. Potem dowiemy się, że modelką była charcica. Całość ma formę swego rodzaju programu telewizyjnego, w którym ludzie mogą głosować na swojego ulubieńca. Faktycznie, dostajemy piloty do głosowania, a właściwy początek spektaklu to instrukcja ich użycia. Na scenie nie ma nic oprócz trzech wysokich krzeseł i białego tła fotograficznego, który staje się też ekranem filmów i przerywników. W spektaklu sporo jest sekwencji filmowych (widać, że ich przygotowanie wymagało sporej pracy), użyta zostaje też kamera. Aktorzy animują także białą lalkę psa, który symbolizuje każdego z nich. Kolor nadaje dodatkowe znaczenie: zwierzę jest czyste, nieskażone, dopóki w jego życie i zachowanie nie zacznie ingerować człowiek. I tak, na tym spektaklu można się wzruszyć i zadać sobie pytanie: kto tak naprawdę jest zwierzęciem i jakie zachowanie o tym świadczy? Jednak forma całości przemawia niespecjalnie. Za dużo jest multimediów, choć sceny bez ich użycia są teatralne i przejmujące.

Koncert Marie
Wydarzenie muzyczne, które ma swoją dramaturgię. Historia kobiety, która spotyka mężczyznę: przestrzeń pomiędzy utworami wypełniają ich dialogi, które słyszymy z offu. Jest śpiew, jest też elektronika i skrzypce, również delikatnie przepuszczone przez efekty. Za ich plecami kolorowe wizualizacje. Głos wokalistki jest wysoki, momentami niemal piskliwy, trochę kojarzący się z Die Antwoord. Koncert ma niby zamkniętą formę, bo kończy się wraz z końcem opowieści, ale jest też miejsce na kilka słów od wokalistki i bis.

Pierwsze trzy dni były niezwykle intensywne. To nie zmieniło się podczas trzech kolejnych. Ale o tym następnym razem.

___

Przeformułowany czas, cz. 2



Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Jelenia Góra
7 maja 2022